Jako matka mam świadomość, że każdy rodzic (serio) co do zasady charakteryzuje się tym, że któryś z sektorów wychowania ma w poważaniu. Jedni olewają zdrowe odżywianie (pozdrawiam rodziców niejadków), inni nie przykładają wagi do odpowiednich butów ("i tak zaraz wyrośnie"), a jeszcze inni nie jeżdżą z dziećmi na wakacje ("przecież i tak wszystko zapomną").
Znam masę fantastycznych rodziców, którzy kompletnie olewają sprawy dla mnie kluczowe i jestem szczerze przekonana, że nie robią tego dlatego, że nie kochają swoich dzieci. Po prostu wszystkiego ogarnąć się nie da.
Choć to przykład przerażający, pewnie tak samo jest z rodzicami dzieci, które mogły być ofiarami osób związanych ze sprawą Pandora Gate, ale też zwyczajnie internetowych zboczeńców.
Być może byli fantastycznymi starymi, którzy pokazywali dzieciom świat, inwestowali w ich wykształcenie, dbali o zdrową dietę i spełniali marzenia. Niestety olali przy tym ten jeden sektor, który w ich przypadku okazał się kluczowy.
Mało który krytyk rodziców ofiar Pandora Gate zauważa, że cała afera dotyczy de facto pierwszego pokolenia, które wychowywało się na YouTube'ie (platformę założono w 2005 roku).
Jak łatwo zauważyć, skoro było to pierwsze pokolenie dzieci, to i pierwsze pokolenie rodziców, którym to poprzednie nie zaszczepiło w głowach myśli, że internet w tej postaci może być potencjalnym zagrożeniem.
Dopiero dziś, w dobie wzrostu zaburzeń cyfrowych, fake newsów, oszustw najróżniejszej maści i kalibru, a także (o zgrozo) sztucznej inteligencji, zaczynamy powoli rozumieć, że sieć to nie tylko przydatne narzędzie. To też realne zagrożenie, kiedy nie umie się z niej korzystać.
Pokolenie rodziców dzieci z rocznika 2000 plus nie miało jednak o tym pojęcia.
Kiedy po krótkim researchu wśród znajomych rodziców dotarło do mnie, że o całej aferze Pandora Gate wie niewielu z nich, trochę się przeraziłam. W końcu to gigaafera, których ofiarą mogły paść przecież ich dzieci.
Odpowiedzi na temat świadomości tejże ograniczały się zwykle jednak do tego, że "coś tam wiem, że jest, bo moje dziecko strasznie to przeżywa, ale o co dokładnie chodzi, to nie mam pojęcia". Większość nawet nie łączyła Pandora Gate z tym, że jej antybohaterom zarzuca się umawianie się na randki z dziećmi.
Potem zdjęłam sobie z oczu swoje dziennikarskie klapki, które zmuszają mnie do bycia z wszystkim na bieżąco, i choć oczywiście jako matka wiem, że wspaniale byłoby interesować się wszystkim, co dotyczy naszych dzieci, czasem zwyczajnie nie ma na to mocy przerobowych.
Tym bardziej że na pierwszy rzut oka można na cały content youtubowych dram spojrzeć niczym nasi rodzice na treść afer z gazetek typu "Bravo", którymi emocjonowała się spora część pokolenia dzisiejszych 30-40-latków.
Jest jeszcze jedna kwestia, która w kontekście sytuacji pokolenia rodziców z doby internetu powinna wybrzmieć szczególnie wyraźnie: jesteśmy zarobieni jak woły.
Nie chcę w tym miejscu nikogo usprawiedliwiać i mówić, że któreś pokolenie rodziców miało lepiej czy gorzej, bo pieluchy były tetrowe zamiast jednorazówek. Każdy czas ma swoje wady i zalety. I my także z pewnością korzystamy z wielu dobrodziejstw cywilizacyjnych, ale jednocześnie też mocno obrywamy.
Dzisiejszy rodzic, prócz tego, że ogarnia wszystko to, co bezdzietni, czyli pracę, zakupy, obiady, dojazdy itd., chcąc nie chcąc jest praktycznie non stop online.
Wisimy na telefonach płacąc rachunki i sprawdzając czego chce nauczycielka z przedszkola. Kupujemy prezenty na urodzinki kolegów naszych dzieci, rezerwujemy wycieczki, umawiamy na korepetycje i ogarniamy wszystko, bez czego niby można żyć, ale tylko w teorii. Bo weź dziecku nie zapłać za angielski, czy zapomnij kupić plecaka na wycieczkę.
I spróbuj w to, człowieku, jeszcze wcisnąć orientowanie się, co nasze dziecko ogląda na YouTube'ie.
Niestety, jak pokazuje przykład Pandora Gate, to akurat temat, którego olać nie można.