Andrzej Chyra nie rozumie, jak ktoś może nie znaleźć czasu, by iść na wybory. – Jesteśmy w stanie wstać przed świtem, żeby iść na grzyby, na ryby, wejść na Rysy czy pojechać na weekend i nawet w dzień wyborów tak przedłużać relaks, żeby nie zdążyć – mówi aktor. Sam będzie głosować. Myśli o przyszłości swojego syna i innych dzieci w tym kraju, o artystach, którym knebluje się usta. Chce się wreszcie budzić w Polsce bez poczucia niepokoju.
Reklama.
Reklama.
Od czerwca bieżącego roku Andrzeja Chyrę można oglądać w serialu "Sortownia". Gra tam główną rolę, wciela się w lekarza pracującego na oddziale ratunkowym w jednym z warszawskich szpitali. To od decyzji jego postaci będzie zależeć, czy dany pacjent przeżyje, czy czeka go śmierć.
Z Andrzejem Chyrą spotkałem się jednak nie po to, by rozmawiać o jego pracy aktorskiej, a raczej o decyzjach, jakie czekają nas wszystkich wraz ze zbliżającymi się wyborami. Aktor zdradził mi m.in., jak wspomina ostatnie osiem lat i dlaczego to takie ważne, byśmy wszyscy głosowali.
naTemat: Jesteśmy u progu wyborów, jak pan wspomina ostatnie 8 lat rządów Zjednoczonej Prawicy?
Andrzej Chyra: Kojarzą mi się one z ciągłą degeneracją życia i to w każdej dziedzinie. Czy to dotyczy stylu polityki, czy używanego języka. To niszczenie autorytetów i szczucie na całe grupy zawodowe. To powiększenie wpływów Kościoła, który wzmocnił swoją pozycję jako państwo w państwie.
No ale rządzący mówią, że żyje się nam dobrze, a może nawet lepiej…
Rządzący mówią to, co chcą powiedzieć. Propaganda jest obecnie bezpardonowa. Kłamstwo to jeden z atrybutów, z których obecnie korzysta nasza władza. To dla nich już chleb powszedni. W kontekście tych ośmiu lat myślę też o czymś jeszcze…
To znaczy?
O tych młodych ludziach, którzy byli jeszcze dziećmi, gdy PiS dochodził do władzy. Boję się, że te codzienne kłamstwa władzy i przemocowy język, którego ona używa, stają się dla nich czymś normalnym. Chyba jeszcze nie myślimy o tym, co te osiem lat pozostawi w naszej świadomości i świadomości tych, którzy dopiero się kształtują.
A gdyby ktoś pana poprosił o podsumowanie tych lat jednym słowem?
Wewnętrzny rozbiór Polski...
No ale chyba zrobili też coś dobrego?
Wydaje się, że 500+. Ten transfer pokazał przede wszystkim, jak duża grupa ludzi w Polsce żyła w poczuciu życiowej przegranej i niedostatku, ale też dał rządzącym pewność, że wyborców da sie kupić. Stad kolejne transfery i przyzwyczajenie wyborców do tego, że to władza dodaje pieniądze, a nie praca. Demoralizacja pod płaszczykiem troski.
A czy prawicy udało się też odbudować w ludziach „narodową dumę” z bycia Polakiem? Dużo o niej mówią.
Nic podobnego. My tę dumę odbudowywaliśmy właśnie wcześniej, zanim przyszedł PiS. Mam nawet wrażenie, że jakiekolwiek oskarżenie pod adresem innych nie padłoby ze strony Prawa i Sprawiedliwości, tak naprawdę dotyczy ich samych…
Czy jesteśmy w stanie wojny polsko-polskiej?
Nie nazwałbym tego w ten sposób. Myślę, że my używamy niewłaściwych słów w opisywaniu obecnej sytuacji. Mówimy rzeczy, które nam podnoszą adrenalinę i nadają rzeczywistości sens, którego sami nie chcielibyśmy nadać. Stwierdzenie, że trwa „wojna polsko-polska”, już coś sankcjonuje. Rozumiem doskonale, że jesteśmy bardzo podzieleni i ten podział się – przynajmniej an obecną chwilę – utrwalił.
Zgoda, ale niewątpliwie żyjemy w bańkach informacyjnych. Jedna strona oskarża drugą czy to o nieznajomość faktów, czy wręcz szerzeni fake newsów. Komu więc możemy ufać i jak się obronić przed manipulacjami?
To strasznie pojemny temat. Myślę, że dobre jest sprawdzanie newsów na różnych portalach i wybór tych źródeł informacji, które w dłuższej perspektywie rzetelnie i prawdziwie opisują rzeczywistość. Robią to jednak głównie ci, których to żywo interesuje.
I to niesie ze sobą ryzyko utwierdzania się przy swoim stanowisku, jeżeli słuchamy tylko tego, co chcemy usłyszeć.
Dlatego dla mnie podstawową wartością w tej kwestii jest używanie własnego rozumu. Używajmy rozumu. Naprawdę. Dysponujemy wystarczającą wiedzą, rozsądkiem i instynktem – korzystajmy z tych rzeczy. Zauważmy, że lepiej jest działać wspólnie, niż się dzielić. Bo my jesteśmy świetni w dzieleniu: mężczyźni – kobiety, młodzi – starzy, lepiej – gorzej wykształceni, mieszkający bliżej i dalej od ula. To są kryteria dobre w statystyce, ale nie w realu.
Dotychczasowe manifestacje, które działy się na polskich ulicach, były podzielone, "branżowe", reprezentowały konkretne grupy, przez co były w swoich protestach osamotnione. Dopiero w marszach Tuska, które nie dzieliły, ale miały charakter obywatelski, zobaczyliśmy, jaką mamy siłę jako jedność.
Był pan nie tak dawno gościem Szymona Majewskiego w Radio Zet. Wspomniał pan, że działa pan w ruchu obywatelskim [TUTAJ więcej o Tour de Konstytucja], który zajmuje się propagowaniem i uświadamianiem, jak bardzo niszczona jest Konstytucja. Ja natomiast byłem ostatnio przejazdem w małej miejscowości, która liczy sobie ok. 7 tys. mieszkańców. Znalazłem się akurat w miejscu, gdzie było tylko kilkanaście domów blisko pól uprawnych. Idąc wzdłuż drogi, po jednej stronie płotów widziałem banery PiS, po drugiej Konfederacji, a na słupie przede mną wisiał jeszcze plakat informujący, że w okolicy pojawi się cyrk. Jak pan myśli, jak ważny dla osób mieszkających w tym miejscu jest fakt, że łamana jest Konstytucja?
Myślę, że wcześniej elity polityczne nie potrafiły zrozumieć sposobu myślenia żyjących w takich miejscach. A to jest kluczowe, by znaleźć skuteczny sposób dotarcia do nich. A samo dotarcie jest szalenie trudne, bo często tacy ludzie są odcięci od zróżnicowanych źródeł informacji. A ostatnie lata pokazały, jak szalenie ważną bronią jest informacja w sposobie kreowania obrazu świata.
Ale spytał pan, dlaczego kwestia Konstytucji powinna być ważna – dlatego, że zawiera wszystkie podstawowe zasady, łącznie z zasadami prawnymi, które organizują życie państwa. Dla mnie osobiście to taki podręcznik z demokracji. Dlatego uważam, że powinno się ją włączyć do kanonu lektur, całość liczy ok. 40 stron, krótsze są chyba tylko wiersze i nowelki pozytywistyczne. Czyta się ją ze zdumieniem, wciąga, a jej język jest konkretny i zwyczajny. Kto nie próbował, niech sięgnie choćby do dostępnej powszechnie wersji online.
To zbiór naszych obowiązków, ale głównie naszych praw i wolności jako obywateli. Jest źródłem prawa i zasad rządzenia. Osiem ostatnich lat to historia ich ciągłego łamania. A skoro tak, to podważają istotność prawa, które dotyczy też ludzi, którzy Konstytucją się nie interesują.
Powiedział pan, że Konstytucja jest dla pana jak podręcznik z demokracji. Jak pan wytłumaczy wysoki wynik Konfederacji w sondażach, w której niektórzy politycy otwarcie mówią, że nie są fanami demokracji?
To znaczy, że duża część społeczeństwa nie rozumie tego, czym jest demokracja. Tak samo, jak nie rozumie, że utrata zasad demokratycznych naraża nas wszystkich na ogromne niebezpieczeństwo. Warto bowiem pamiętać, jak bardzo łatwo antydemokratyczna władza może obrócić się przeciwko tym, którzy tę władzę wybrali.
Czy spotkał pana jakiś hejt w sieci za pana polityczne zaangażowanie?
Coś się zdarza, ale nie śledzę tego. Ja po prostu wiem, jakie mogą być koszty tego, co robię. Dziwi mnie raczej ciągłe zdziwienie opozycji, że władza znowu przekroczyła jakąś granicę. To zdziwienie stało się naszym alibi, a w jego miejsce powinniśmy raczej przewidywać to, do czego jeszcze mogą posunąć się rządzący.
Wyjdźmy na chwilę z tematu polityki (do którego jeszcze wrócimy), bo chciałem pana zapytać też o współczesne konsumowanie kultury i sposób jej odbierania. Wiem, że od dziecka lubił pan czytać książki…
No i tak mi zostało.
Miał pan wtedy swoją ulubioną książkę?
"Księga urwisów" Edmunda Niziurskiego. A potem Don Kichote Servantesa, ale to już gdy byłem w szóstej klasie.
A która książka miała na pana szczególny wpływ lub nawet zmieniła pana życie?
Nie wiem, czy mogę znaleźć tę jedną jedyną. Na pewno "Czarodziejska góra" Thomasa Manna było książką totalną, dziełem, które przeczytałem dość wcześnie, a później nie tylko do niego wróciłem, ale zrobiłem też adaptację operową.
Każda książka jednak rozszerza pole naszych obserwacji, pokazując inne punkty widzenia, jak można rozumieć życie i różne zdarzenia. To trenuje wyobraźnię. Poszerza percepcję.
Czy więc np. bazując na dzisiejszej percepcji książka "W pustyni i w puszczy" jest rasistowska?
Ona nie jest z założenia intencjonalnie rasistowska. Myślę, że w dzisiejszym świecie to powinno być bardzo ważne. W innym wypadku musielibyśmy skasować ogromną część literatury z czasów, w których porządek świata różnił się od naszego i może być dziś odbierany jako niewłaściwy. Nasza kultura ewoluowała.
Kiedyś nagrywałem audiobook "Przypadki Robinsona Kruzoe" Daniela Defoe, jednego z lepszych pisarzy w historii. Według dzisiejszych standardów to już książka rasistowska. Myślę jednak, że z punktu widzenia Defoe jej celem było właśnie poszerzenie perspektywy czytelnika, pokazanie w warunkach eksperymentalnych, czyli na bezludnej wyspie, jaka jest natura człowieka.
Czyli zgadzamy się, że na każde dzieło należy patrzeć przez pryzmat czasów, jakich powstawało.
Tak, czasu i intencji. Oczywiście możemy pójść też w drugą stronę – nie czytać "Przypadków Robinsona Kruzoe", "W pustyni i w puszczy", a potem nie oglądać filmów Polańskiego i Woody Allena. Będziemy żyć dalej, pewnie całkiem przyjemnie, tylko trochę mniej ciekawie. W ogóle to bardzo denerwuje mnie mieszanie autora z dziełem…
To zły pomysł?
Bardzo łatwo jest wtedy zdeprecjonować coś wybitnego. Myślę, że nawet jeżeli ktoś okazał się nieprzyzwoitym człowiekiem, to jego dzieła powinny być do wglądu. Kiedy słyszę, że jakieś wydawnictwo nie chce publikować np. „Lolity” Vladimira Nabokova, to kojarzy mi się to z tworzeniem jakiegoś indeksu. Dzieł i autorów scancelowanych.
W jednym z wywiadów Tom Hanks przyznał, że jest przeciwnikiem przepisywania książek na nowo, by dostosować zawarte w nich słownictwo do wrażliwości współczesnego odbiorcy. "Jestem zdania, że wszyscy jesteśmy dorośli. Miejmy wiarę w naszą własną wrażliwość, a nie w to, że ktoś będzie decydować o tym, co może nas obrażać, a co nie" – stwierdził wtedy Hanks. Czy wrażliwość współczesnego widza stała się... zbyt wrażliwa?
Tak i nie, ponieważ coś takiego dotyczy tylko części populacji, nie wszyscy ulegli temu wydelikacenia, za to są środowiska, które chcą nadać bieg dyskusji i wpływać na postawy. Niech każdy dostanie szansę na ocenę tego, co czyta, słucha i ogląda. Nie twórzmy inkwizycyjnego zbioru dzieł zakazanych.
Ma pan jakieś filmy, do których lubi pan wracać?
Na pewno "Osiem i pół" Felliniego, film totalny. Bardzo lubię też "Dziecko Rosemary", perfekcyjnie zrobiony, zagrany, z czułością i wnikliwością opowiadający o nie zawsze pięknej naturze człowieka, z niesamowitą muzyką Krzysztofa Komedy.
Zaczęliśmy od ciężkich politycznych tematów, bo idą wybory, dlatego chciałbym do nich jeszcze wrócić…
To nie są ciężkie tematy. W rzeczywistości sprawa jest bardzo prosta, chociaż brzemienna w skutkach. Chodzi o decyzję, jak ma wyglądać nasze życie. Jedyne czego nie rozumiem, to dlaczego trzeba tyle czasu tłumaczyć ludziom, by poświęcili chwilę swojego czasu na wybory. Jakby to było nie wiadomo jakim wysiłkiem. Jesteśmy w stanie wstać przed świtem, żeby iść na grzyby, na ryby, wejść na Rysy czy pojechać na weekend i nawet w dzień wyborów tak przedłużać relaks, żeby nie zdążyć zagłosować.
Dlaczego pan idzie na wybory?
Bo myślę o przyszłości swojego syna, przyszłości innych dzieci, o przyszłości artystów w tym kraju, którzy będą mogli mówić do ludzi otwartym językiem, bez obawy, że ktoś zaknebluje im usta. Dlatego, żeby móc się budzić radośnie, bez poczucia niepokoju, zdenerwowania i beznadziei. Bez potwornego świata, który nam stworzył PiS.
Jaka Polska będzie w przyszłym tygodniu?
Będzie krok do przodu. Sami będziemy zaskoczeni, jak wysoko wygramy.