Zniechęcić, zmęczyć i przestraszyć - to według najnowszego "Newsweeka" podstawowa strategia, którą polski Kościół przyjmuje wobec ofiar pedofilii wśród księży, które coraz częściej starają się dochodzić sprawiedliwości. W pojedynczych przypadkach się to udaje, wkrótce hierarchowie być może będę musieli jednak zmierzyć się z całą rzeszą dawnych ofiar, które planują połączyć siły.
Już na sam widok okładki najnowszego "Newsweeka" poruszającego problem tuszowania pedofilii w polskim Kościele katolicki portal Fronda.pl napisał, iż tygodnik "znowu szpetnie atakuje Kościół". "I wcale nie trzeba zaglądać do środka tygodnika, żeby się o tym przekonać" - twierdzą konserwatywni publicyści. Gdyby jednak do najnowszego "Newsweeka" zajrzeli, przekonaliby się, że pedofilia duchownych w naszym kraju to wciąż realny problem, z którym hierarchowie nie potrafią i nie chcą sobie poradzić.
Jak udowadnia tygodnik, kwestia pedofilii w polskim Kościele to przede wszystkim problem z odpowiedzialnością i wstydem. Nie tyle wstydem ofiar, które stają się coraz odważniejsze, a ludzi Kościoła. Choć jakiś czas temu Watykan nakazał biskupom diecezjalnym szczegółowo wysłuchać ofiary księży-pedofilów i otoczyć je właściwą troską, w praktyce wygląda to tak, że molestowani przez zboczeńców w sutannach w kurii są przesłuchiwani raczej jak oskarżeni, niż choćby świadkowie. Z relacji dorosłych dziś ofiar pedofilów, które zebrała Maja Kaim wynika, że nie mogą one liczyć właściwie na żadne wsparcie hierarchów.
Świetnie potwierdza to historia 45-letniego dziś Tomasza pochodzącego z północnego-wschodu naszego kraju. W dzieciństwie był molestowany przez swojego nauczyciela religii. Na odwagę, by to zgłosić zebrał się jednak dopiero niedawno. Wtedy też przekonał się, że na wsparcie kościelnych władz może liczyć raczej jego oprawca, niż on sam. Mężczyzna w sieci odnalazł informacje, gdzie dziś służy pedofil. Próbując to potwierdzić w kurii dowiedział się, że owszem ksiądz o wspomnianym nazwisku pełni posługę tam, gdzie odnalazł go Tomasz, ale biskup nic nie wie o tym, by kiedyś ten ksiądz przebywał w parafii, gdzie miał molestować Tomasza. W kościelnych archiwach nie ma po tym śladu, choć Tomasz odnalazł stare świadectwo z podpisem katechety-pedofila?
Dla tego człowieka, ostatnie słowa bp. Tadeusza Pieronka, iż Kościół ma na głowie ważniejsze problemy, niż walka z pedofilią, która jest "odwieczną namiętnością", potwierdzają tylko, że hierarchowie gardzą ofiarami pedofilów. A ich oprawców zamiast sprawiedliwie karać wolą chronić w trudnej do uzasadnienia obawie o utratę wizerunku kościelnych instytucji.
Trzeba wszystkich zniechęcić
"Newsweek" przedstawia w jaki sposób kurie próbują za wszelką cenę zniechęcić ofiary molestowania do walki o sprawiedliwość. Czy też choćby o to, aby pedofile w sutannach nie mieli okazji do skrzywdzenia innych dzieci. Wspomniany Tomasz od dawna wymienia z kurią, której podlega jego oprawca bogatą korespondencję. W której każda odpowiedź ze strony biskupa jest zbywaniem. Ostatecznie udało mu się jednak doprowadzić do wysłuchania przed kościelną komisję, która odpowiada za wszczęcie dochodzenia wobec podejrzanych księży. Tam księży przede wszystkim interesowało jednak to, kiedy ostatni raz się spowiadał, czy nadal wierzy i praktykuje, dlaczego się rozwiódł.
Książa dopytywali oczywiście także o szczegóły tego, jak go molestowano. Później pytali, czy w dzieciństwie nie oglądał pornografii, lub miał okazję przebywać w towarzystwie obnażających się dorosłych. Musiał też zapewniać, że poza molestowaniem przez księdza nie miewał w dzieciństwie żadnych innych kontaktów seksualnych...
W rozmowie z najnowszym "Newsweekiem" były dominikanin, prof. Tadeusza Bartoś podkreśla, że takie zachowanie ludzi Kościoła wobec problemu pedofilii nie jest żadną nowością. Jak skutecznie wykorzystywać taktykę "przestraszyć, zmęczyć, otumanić" podobno wyśmienicie pokazali reszcie Kościoła duchowni ze Stanów Zjednoczonych, gdzie pedofilię skutecznie tuszowano przez dziesiątki lat. Zdaniem Bartosia, tam pokazano, że można sprawić, by to ofiara czuła się winna. Dochodzenia natomiast przeciągać możliwie długo, by wreszcie o nim zapomniano.
W Polsce księża-pedofile poszli jeszcze dalej i sięgnęli po metody znane raczej z filmów gangsterskich. Tomasz swój obecny adres podał tylko do wiadomości kurii, której biskupa informował o molestowaniu. Tymczasem jakiś czas temu dostał od swojego dawnego oprawcy list. Pedofil oprócz słów o miłosierdziu i nauce Jezusa Chrystusa straszył też pozwem. Rodzinę 44-letniego dziś Karola z Wielkopolski, który również był krzywdzony przez pewnego duchownego, ten zaczął nachodzić i przekonywać, by skłonili bliskiego do wycofania oskarżeń. W trosce o dobro Kościoła.
Nie wszyscy są bezkarni, nie wszyscy chcą tuszować
Nie wszystkie ofiary chcą od Kościoła jednak tylko i wyłącznie sprawiedliwości w postaci ukarania winnego i przyznania się do winy. Marcin K. zażądał od koszalińskiej kurii 100 tys. zł odszkodowania. Na tyle wycenił koszty wieloletniej pomocy psychologicznej, której potrzebował po molestowaniu przez księdza. W tym przypadku chodzi o ks. Zbigniewa R. z Kołobrzegu. Jednego z niewielu zboczeńców w sutannie, których udało się ukarać. W grudniu 2012 roku skazano go na dwa lata pozbawienia wolności. Kuria odszkodowania natomiast wypłacać nie zamierza.
"Newsweek" udowadnia jednak, że wbrew pozorom nie wszyscy duchowni stają po stronie sprawców. Wspomniany Marcin wsparcie i zachętę do walki o sprawiedliwość otrzymał bowiem także ze strony zaprzyjaźnionego księdza, który służy jako kapelan Sybiraków w Opolu. Inne ofiary mogą liczyć na wsparcie prawników. W "Newsweeku" Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka sugeruje, że ofiary molestowania przez księży powinni połączyć siły w swojej walce. Jedna z cytowanych przez tygodnik ofiar przyznaje, że takie stowarzyszenia właśnie się tworzy. A przystąpić do niego może już wcale nie setki, a tysiące ofiar.