Klaudia Szarowska: Podobno myślisz, że jesteś zabawna.
Vanessa Aleksander: Podobno? (śmiech) Ja myślę, że jestem bardzo zabawna! A tak na serio, to poczucie humoru zawsze mnie ratowało. Gdy wchodzę z kimś w interakcję, staram się przemycać żarty, bo dodaje mi to pewności siebie i usprawnia dialog.
Wyniosłam to z domu. Mój tata zawsze dużo żartował, a z bratem wręcz ścigaliśmy się w pomysłach na dowcipy i tak zostało do dzisiaj. Z dużym dystansem podchodzę do siebie. Do świata natomiast mam go trochę mniej, chociaż chciałbym, żeby to szło w tym kierunku.
Mówisz też, że nie masz w sobie "poczucia żenady".
Oj nie, w ogóle! (śmiech) Uwielbiam się wygłupiać i przesuwać granice. Jeśli trzeba zrobić przed ludźmi coś, co jest absurdalne, to jestem pierwsza w kolejce - w takim kontekście faktycznie nie mam "poczucia żenady". Oczywiście wszystko z zachowaniem szacunku do drugiej osoby.
Czytasz komentarze na swój temat?
Staram się nie czytać, bo różnie się to dla mnie kończyło. Hejt się zdarza i bywa to dla mnie bolesne. A co?
Właśnie przeczytałam kilka i myślę, że ludzie chyba właśnie taką cię lubią.
To bardzo miłe. Przyznam, że też mam takie odczucia, zauważam to zwłaszcza na moich kanałach społecznościowych.
Podkreślasz, że masz dużo dystansu do siebie. Jakiego kalibru komentarze na swój
temat Cię bolą?
Mam dystans w sferze żartów, lubię się wygłupiać, nie zawstydzają mnie krzywe spojrzenia. Ale nie radzę sobie za dobrze z nieuczciwymi osądami w internecie. Nie mam teraz w głowie konkretnych komentarzy i nawet nie chcę ich przywoływać.
Samo to, że ktoś poświęca swój czas i energię na obrażanie drugiej osoby bez większego powodu, już świadczy o jakości jego moralności i poziomie empatii.
Blokuję takich użytkowników. Ale zazwyczaj, po prostu, nie czytam komentarzy i nie wchodzę na portale plotkarskie.
Często podkreślasz, że dzieciństwo miało duży wpływ na to, kim teraz jesteś, a wiele dobrych cech wyniosłaś z domu.
Tak, zdecydowanie. Dom rodzinny to moja bezpieczna przystań. Mam wspaniałą rodzinę. Ale staram się nie być od tego zależna, żeby móc pełnoprawnie funkcjonować w życiu dorosłym.
Dzieciństwo to był dla mnie na pewno najcenniejszy etap i jestem wdzięczna, że wychowywałam się w takim, a nie innym domu. Jest w tym duża zasługa moich rodziców, którzy pozwalali mi się rozwijać na różnych polach, motywowali i rozmawiali ze mną. Ale dziś jestem na etapie, gdzie sama staram się dla siebie zbudować dom.
Czy to znaczy, że planujesz założenie rodziny?
Jeszcze nie mam dzieci i ze względu na wszelakie sytuacje polityczne czy klimatyczne nie wiem, czy kiedykolwiek będę je miała. Polityka nie jest może dla mnie czynnikiem warunkującym tę decyzję, ale na pewno ją uwzględniam. Gdyby cokolwiek miało pójść nie tak, a moje życie bądź życie dziecka byłoby zagrożone, to w obecnych czasach po prostu bym się bała. Miejmy nadzieję, że wkrótce się to zmieni.
Widzę też dużo potencjalnych zagrożeń w świecie, w którym będzie nam dane żyć w przyszłości. Mam na myśli zmiany klimatyczne, przeraża mnie też cyfryzacja, czy nieprzewidywalny rozwój sztucznej inteligencji.
Boisz się rozwoju sztucznej inteligencji?
Z jednej strony jest to narzędzie, które mi imponuje, ale przerażająca jest dla mnie jej nieprzewidywalność. Trudno odgadnąć w którą stronę zmierza rozwój technologii.
Możemy się opierać na badaniach futurologów, ale roztaczana przez nich wizja nie jest zbyt optymistyczna. Kiedyś dzieciaki potrafiły istnieć bez narzędzi internetowych, a dziś bez nich nie funkcjonują. Nie chciałabym, żeby moje dzieci czy wnuki żyły w świecie, w którym na każdym kroku czyha zagrożenie.
Wspomniałaś, że jesteś ze wspaniałego, bezpiecznego domu. Ale czy w momencie, w którym weszłaś w dorosły, często brzydki świat, do tego do show-biznesu, nie miałaś poczucia, że nagle gwałtownie składa się twój "parasol bezpieczeństwa"?
Dokładnie tak było i fatalnie sobie z tym radziłam. Było to dla mnie ogromnym szokiem. Z bezpiecznego domu nagle weszłam do szkoły teatralnej, która absolutnie nie jest bezpiecznym miejscem. Daje jednak iluzję poczucia stabilności, jakiejś stałości, bo spędzasz tam czas od rana do nocy przez 4,5 roku.
Jest tam wiele wartościowych zajęć z dobrymi pedagogami, ale prawda jest taka, że poza tym, jest to środowisko, w którym trudno jest stawiać granicę, być blisko siebie, odpowiadać na swoje własne potrzeby.
W aktorstwie metodycznym, którego w znacznej mierze uczy się w szkole, absolutnie nieludzki jest sposób emocjonalnego uzewnętrzniania się, obnażania się z emocji. Po pewnym czasie człowiek nagle nie wie, co jest fair, a co nie, przestaje to rozróżniać.
I jak sobie z tym radziłaś?
Nie radziłam. A raczej, przestałam sobie radzić, gdy skończyłam studia i rozpoczęłam etat w teatrze. W szkole z tym nie dyskutowałam, dopiero wyjście z Akademii było jak kubeł zimnej wody.
Aktorstwo to nie jest zawód, który daje poczucie komfortu, stabilności. Codziennie trzeba się odnajdować w trudnych sytuacjach. I ja, po wyjściu z domu, w którym zawsze miałam zagwarantowane poczucie bezpieczeństwa, przeżyłam szok. Doprowadziło to do stanów lękowych, przez co zdecydowałam się na terapię, w której zresztą jestem do dziś.
To dlaczego zdecydowałaś się zostać aktorką?
Bo jestem absolutnie szalona. (śmiech) Pół żartem, pół serio, ale myślę, że nikt o zdrowych zmysłach nie decyduje się na ten zawód. Tylko ktoś, kto był w szkole teatralnej, zrozumie, o czym teraz mówię. Trzeba bardzo mocno stąpać po ziemi, żeby nie zwariować - ucząc się tego fachu i później go realizując.
Ale cały czas uprawiam ten zawód, bo po prostu bardzo go kocham. Praca w teatrze była zawsze moim ogromnym marzeniem. W dzieciństwie śpiewałam i tańczyłam, to była moja pasja. Miałam wyczucie rytmu i świadomość ciała dzięki moim rodzicom, którzy jako zawodowi łyżwiarze o to dbali. Chodziłam na balet, taniec współczesny, jeździłam na łyżwach.
Kiedyś z klasą poszłam na spektakl do teatru Rampa, po którym ogłoszono casting do zespołu dla dzieci. Moja nauczycielka powiedziała: „Vansessa, musisz iść!” I na zupełnym spontanie, też za namową przyjaciółki, poszłam. Nie przygotowałam żadnego utworu, więc zaśpiewałam piosenkę z „High School Musical” (śmiech). Na nabór do teatru to raczej mało poważne, ale mimo tego udało się i weszłam do zespołu Tintilo. Od kiedy tylko zaczęłam występować, wiedziałam, że nie ma dla mnie innego miejsca. Nigdzie nie byłam tak szczęśliwa, jak na scenie.
Uważali, że aktorstwo może być tylko hobby, nie chcieli, bym uprawiała je zawodowo. Nie chcieli też, żebym była łyżwiarką, bo w Polsce nie ma w tym zawodzie perspektyw na rozwój. Oba te zawody są niestabilne. Chcieli mnie uchronić przed wycieńczającą karierą. Ale mimo tych trudów aktorstwa czuję, że jest to spełnienie moich marzeń.
Masz czasem poczucie, że przez to, że jesteś postrzegana jako "ta zawsze uśmiechnięta Vanessa", ludzie oczekują od Ciebie nieustającego optymizmu?
Tak. Często się z tym spotykam. Mam pogodne usposobienie i lubię się śmiać, żartować z innymi. I to sprawia, że inni oczekują ode mnie, że zawsze powinnam być zadowolona. Mało tego, sama łapię się na tym, że sobie to narzucam, bo przecież mam "tak dobrze w życiu", więc na co ja mogę narzekać.
Terapia pokazała mi, że to złe podejście. Nie zawsze musi być dobrze, nie zawsze musimy być szczęśliwi, spełniać czyjeś oczekiwania. Życie nie zawsze będzie różowe, a ja idealna. I to jest okej, można mieć gorszy moment.
Trudno mi było zaakceptować, że życie jest nieidealne, frustrowało mnie to. I wiem, że wiele osób tak ma, że chcemy zawsze wszystkiego na 100%. Ale przez to zapominamy, czym jest człowieczeństwo. A życie to różne lekcje, to też nasze potknięcia, błędy, lęki, wstyd. Jeśli ktoś sobie nie do końca z tym radzi, warto zasięgnąć porady osoby, która zawodowo pracuje z emocjami - psychoterapeuty, psychologa, psychiatry.
Czego poszukujesz w relacjach z ludźmi, co jest dla ciebie ważne?
Jeśli chodzi o relacje, to kiedyś zawsze szukałam ideału i sądzę, że mnie to gubiło. W ogóle ludzi to gubi, bo nie doceniamy przez to tego, co mamy.
Gdy się obserwuje taką relację, jaką mają moi rodzice albo dziadkowie, to trudno o inne wyobrażenia.
Wyjątkową. Oboje są po 80-tce i ich relacja jest niesamowita. Mają rytuały, które bardzo ich wzmacniają. Codziennie ze sobą tańczą do wiedeńskich szlagierów, codziennie razem
śpiewają, bo kiedyś należeli do chóru, więc wykonują różne utwory z podziałem na głosy. A zaczęło się od tego, że kiedyś przeczytali w jakimś artykule, że osoby, które wspólnie
śpiewają, są szczęśliwsze i po prostu zaczęli to robić.
Więc bardzo dbają o wspólnie spędzany czas. I co najważniejsze, niezależnie od tego, czy dzień był udany, czy nie, zawsze przed snem mówią sobie, że się kochają i zasypiają, trzymając się za ręce. A potem rano, gdy wstają i mówią sobie dzień dobry, a babcia pyta dziadka, jak się czuje, to on odpowiada: "Dopóki mam zdrowie i jestem obok ciebie, to wszystko jest dobrze".
Piękna historia.
Tak. Wiem, że brzmi to bajkowo. I nawet spotkałam się z opinią typu: "Ty wierzysz, że tak naprawdę jest? Może tak ci tylko gadają".
Tak, wierzę, że tak jest, bo obserwuję ich od 27 lat i zawsze tak było, niezależnie od okoliczności. Oni zawsze za sobą stali murem i gdy mają po 80 lat, nadal tak jest. Przytulają się, całują i troszczą o siebie. Jest to niesamowite, jak bardzo się kochają.
Nie wiem, czy w dzisiejszych czasach jest szansa zbudować coś podobnego. Chciałabym w to wierzyć. Jednych zaburza Disney, mnie dziadkowie (śmiech). Chociaż mojej mamie, a ich córce, udało się zbudować taką relację, więc mam nadzieję, że mnie też się to uda.
Masz jakiś przepis od dziadków na taki scenariusz?
Zawsze powtarzają, że trzeba się nawzajem słuchać. Trzeba się lubić i być uważnym - uważać na to, co się mówi i dbać o to, by ta druga osoba czuła się ważna i wysłuchana. Zauważam, że w życiu prywatnym tak mam. Nie mówię tu tylko o relacjach romantycznych, ale również o tych przyjacielskich. Kiedy czuję, że coś jest jednostronne, to wiem, że ta relacja długo nie przetrwa.
Rozumiem, że to jest niemożliwe, aby odnaleźć kogoś, kto w 100 procentach będzie z tobą kompatybilny. Dlatego sądzę, że fajniej jest szukać kogoś, kto jest uważny, kto cię słucha, zauważa, przy kim czujesz się wyjątkowy/a. To przynajmniej dla mnie jest istotne.
W relacjach stawiam na dialog i szczerość - bo jestem bardzo szczera, nigdy niczego nie ukrywam i to chyba zarówno wada, jak i zaleta. Czasem mogłabym się po prostu zamknąć i nie mówić o wszystkim, ale no cóż… chyba inaczej nie potrafię! (śmiech). Moich bliskich obdarzam autentycznością, jestem oddana, staram się, żeby te osoby czuły się zaopiekowane i tak też dalej chciałabym budować relacje w moim życiu.
Jesteś obecnie zakochana?
Muszę jakoś oględnie odpowiedzieć na to pytanie, bo bardzo staram się chronić swoją prywatność. Ludzie niestety uzurpują sobie prawo do tego, by oceniać osoby i relacje, o
których nie mają zielonego pojęcia. A ja chcę chronić siebie i to co jest dla mnie najcenniejsze. Teraz jestem w takim momencie życia, że dużo się uczę i jestem ciekawa, co przyniesie przyszłość.
Faktycznie oględnie. Ale nie da się ukryć, że o jednej twojej „relacji” było całkiem głośno.
Jak rozumiem mówisz o domniemaniach, że byłam w związku z Dawidem Podsiadło? (śmiech)
A byłaś?
Nigdy tego nie skomentowałam i teraz też tego nie zrobię. Bardzo się przyjaźnimy i to jest najważniejsze. Mocno mu kibicuję, on mi też i to warto wiedzieć o naszej relacji. A jak się zaczęła – nie jest dziś w ogóle istotne.
Nie. Póki co odmówiłam sobie tego seansu, więc nie podzielę się opinią. Na pewno się wybiorę, po prostu odłożyłam to w czasie, bo domyślam się, że przeżyję ten film dość emocjonalnie.
A jak patrzysz na sam problem i tę trudną sytuację na granicy?
Uważam, że każdemu człowiekowi należy się bezpieczeństwo i godne warunki życia. Na pewno warto monitorować kogo i w jakiej ilości wpuszczamy do kraju, ale nie wyobrażam sobie zamykania granic dla osób, które są w potrzebie. I nie identyfikuję tego z byciem Słowaczką czy osobą społecznie zaangażowaną, ale z byciem empatycznym.
A jakie nastroje panują po słowackiej stronie wśród społeczeństwa?
Bardzo kiepskie. Trzy tygodnie temu wybory parlamentarne wygrała partia neonazistowska, a przewodniczący tej partii, Robert Fico, podejrzewany był m.in. o morderstwa dziennikarzy. Patrząc na naszą historię, nie sądziłam, że on kiedykolwiek ponownie będzie u władzy. Stało się inaczej i bardzo liczę, że w Polsce, w mojej drugiej ojczyźnie, nie dopuścimy do podobnych sytuacji.
Bardziej identyfikujesz się z Polską czy Słowacją?
Po równo. Przez to, że przez większość życia mieszkam w Polsce, jestem tu bardziej zaangażowana we wszystko, co się dzieje. A Słowację znam głównie przez pryzmat swojej
rodziny. Wiem, jak moja rodzina, która mieszka pod Bratysławą, odbiera to, co się dzieje i to jest mój okular na ten kraj. Więc zapewne nie jestem w pełni obiektywna, ale dużo czytam i staram się być na bieżąco.
Ostatnio można Cię usłyszeć w słuchowisku "Rok 2084". Myślisz, że
dystopijna wizja przyszłości tam przedstawiona jest prawdopodobna?
Myślę, że taki scenariusz jest niestety dosyć prawdopodobny. Liczę na to, że uda nam się bardziej zaktywizować społecznie i zdołamy zapobiec katastrofie klimatycznej, która w słuchowisku ma miejsce w latach pięćdziesiątych. Wierzę, że będziemy wybierać polityków, którzy będą temu przeciwdziałać.
W "Roku 2084", dostępnym na platformie Storytel, gram Milenę. Jest ona twórczynią seriali, które pisze przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji. Tworzy je dla Omni – sieciowego molocha społecznościowego, który zaspokaja potrzeby swoich użytkowników.
W pewnym momencie w jej życiu pojawia się Amir, pracownik Ministerstwa Prawd Wewnętrznych. Kiedy ich drogi się przecinają, oboje przypominają sobie, że są na świecie wartości, o które warto walczyć.
A trudno jest im o tym pamiętać w świecie opanowanym przez algorytmy, AI, internet, mierniki czasu, mierniki poziomu stresu, wydajności fizycznej, psychicznej, itd. Jednym słowem – świecie wszechobecnej inwigilacji. Najbardziej przerażające jest, że teoretycznie historia opisana przez twórców tego słuchowiska, Michała Cetnarowskiego i Michała Protasiuka, mogłaby się wydarzyć już dzisiaj. Poniekąd ona już się wydarza. Powiało Orwellem, prawda?
Owszem. A czy przed "Rokiem 2084" czytałaś Orwella i jego "Rok 1984"?
Tak. To była dla mnie uderzająca lektura. Ciekawym doświadczeniem było brać udział w
projekcie Storytela, który poniekąd jest zainspirowany tą książką.
I co dalej? Jaki masz plan?
Mój plan zawiera dosłownie jeden punkt: Przeżyć. (śmiech)