GUS twierdzi, że bezrobocie w Polsce jest najwyższe od sześciu lat. Tymczasem prof. Marek Belka, szef NBP przekonuje, że Polska najgorsze ma już za sobą. Jak mają to rozumieć zwykli Polacy? - To naprawdę nie musi stać ze sobą w sprzeczności, ale prezes NBP i minister finansów mają to do siebie, że nie powinni mówić prawdy wówczas, gdy jest ona niemiła - mówi naTemat ekonomista, Piotr Kuczyński.
Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze? To pytanie nasuwało się podczas słuchania najnowszych informacji ze świata ekonomii, które napływały w poniedziałek. Z jednej strony, Główny Urząd Statystyczny przedstawił dane, z których wynika, iż poziom bezrobocia w Polsce jest najgorszy od sześciu lat. Stopa bezrobocia dziś to już 14,2 proc., a w marcu może sięgnąć nawet 15 proc. Bez pracy jest więc nad Wisłą już 2,3 mln obywateli. To prawdziwa katastrofa, której skutki długo będą odczuwalne. Przede wszystkim na kontach setek tysięcy zwykłych Polaków, którzy tę pracę właśnie tracą.
Bezrobocie i inflacja nieważne. "Najgorsze za nami..."
Tymczasem zupełnie inaczej o polskiej gospodarce mówił w poniedziałek prezes Narodowego Banku Polskiego, prof. Marek Belka. Jego zdaniem Polska ma za sobą już to, co najgorsze. - Prawdopodobnie już teraz jesteśmy w fazie stopniowego, podkreślam stopniowego, odbicia - przekonywał szef NBP w rozmowie z agencją Bloomberg. - Moim zdaniem najgorsze już za nami. Według moich prognoz w tym roku tempo wzrostu polskiej gospodarki wyniesie około dwóch procent, jednak mogę się mile rozczarować - mówił. Były premier dodał także, że zupełnie nie martwi go rosnąca dziś inflacja.
Dla przeciętnego Polaka, który codziennie idzie do pracy z obawą, że wreszcie i jego szef zdecyduje się na redukcję etatów, te informacje wydają się całkowicie pozbawione sensu. Gdzie zatem leży prawda? - Prawda jest taka, że dane profesora Marka Belki nie muszą być nieprawdziwe, nie muszą stać w sprzeczności z danymi o bezrobociu. Bo żeby było lepiej, najpierw musi być gorzej. Być może Marek Belka zakłada, że jest najgorzej i np. bezrobocie sięga punktu krytycznego, jeszcze nieco wzrośnie, ale potem będzie już tylko lepiej. To naprawdę nie musi stać ze sobą w sprzeczności - tłumaczy w rozmowie z naTemat ekonomista Piotr Kuczyński z firmy Xelion Doradcy Finansowi.
Kiedy brak sprzeczności w tych informacjach mogą odczuć zwykli Polacy? - Chciałbym zobaczyć dane prof. Belki. Moim zdaniem twardych danych nie ma, są raczej prognozy. A te rzeczywiście mówią, że w drugiej połowie roku będzie lepiej i sytuacja w kraju się poprawi. Problem w tym, że prognozy są po to, by je zmieniać. W listopadzie Komisja Europejska twierdziła, że wzrost gospodarczy w Polsce będzie na zupełnie innym poziomie, niż oceniła kilka dni temu. Ja na prognozach w ogóle bym nie polegał. One mogą zmienić się w zależności od sytuacji na świecie. I jeśli ona będzie taka, jak dziś, to rzeczywiście jest prawdopodobne, że nastroje na rynkach się poprawią. Ludzie zaczną więcej kupować, a produkcja wzrasta. To prosta zależność - przekonuje ekonomista.
Być może nie jest jednak aż tak dobrze, jak przekonuje szef NBP czy ministrowie gabinetu Donalda Tuska. - Zarówno prezes NBP, jak i minister finansów mają to do siebie, że nie powinni mówić prawdy wówczas, gdy jest ona niemiła - stwierdza Piotr Kuczyński. - Bo gdy minister finansów, czy szef banku centralnego mówi, że jest i będzie bardzo źle, to jedynie można się upić z żalu, lub schować portfel. Większość schowa swe portfele, przestanie wydawać pieniądze i będzie jeszcze gorzej - dodaje.
Kuczyński tłumaczy również, że na podstawie żadnych danych, którymi dysponujemy w Polsce, nie można ocenić, czy zaczyna się u nas realizować scenariusz, który znamy z Hiszpanii, Włoch lub Grecji, czy też nasza "zielona wyspa" przeżywa jedynie drobny kryzys. Co więcej, w rzeczywistości nasza przyszłość właściwie w ogóle nie zależy od tego, co dzieje się nad Wisłą. - To zależy tylko i wyłącznie od sytuacji w strefie euro, zadłużenia Stanów Zjednoczonych i Japonii, czy też sytuacji w Chinach. Tych wszystkich czynników jest zbyt wiele, by oceniać skalę naszego obecnego kryzysu - podsumowuje ekonmista.