Możliwość przerwania niechcianej ciąży do 12. tygodnia w ramach NFZ to jedna z obietnic Donalda Tuska, która zmobilizowała kobiety do udziału w wyborach. Trzy lata wcześniej, po tym, jak na życzenie Jarosława Kaczyńskiego trybunał Julii Przyłębskiej zakazał aborcji embriopatologicznej, na polskie ulice tłumnie wyległ Strajk Kobiet. Czy i jak nowy rząd może dowieźć swoje obietnice, gdy oczekiwany przez społeczeństwo projekt może zostać zablokowany przez prezydenta Dudę?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kamila Ferenc, adwokatka z Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, przekonuje w rozmowie z naTemat, że racji nie mają zarówno pesymiści, którzy uważają, że PiS z hukiem i ostatecznie zamknął Polkom drzwi do prawa do aborcji, jak i optymiści, którzy głoszą, że wystarczy rozporządzenie ministra, by je wyważyć.
Ekspertka argumentuje, że w nadchodzącej rzeczywistości politycznej – z rządem współtworzonym przez Koalicję Obywatelską, Lewicę i Trzecią Drogę z jednej strony, a z drugiej strony z prezydentem z PiS do 2025 roku – trzeba sięgnąć nie po jeden, ale kilka wytrychów, by uwolnić kobiety od nieludzkich regulacji. I trzeba to zrobić jednocześnie.
– Projekt ustawy, który zliberalizuje prawo do aborcji na wzór europejski, jest konieczny, ale niewystarczający. Pamiętajmy o tym, że gdy parlament przegłosuje zmianę prawa, prezydent Duda może nie podpisać projektu i zgłosić weto. Wtedy zablokuje nowe przepisy. Projekt ustawy trzeba złożyć jak najszybciej, ale to nie może być jedyny pomysł nowego rządu na zapewnienie kobietom podstawowych praw reprodukcyjnych – tłumaczy mec. Ferenc.
Prawniczka wskazuje, że jeśli za kilkanaście miesięcy w Pałacu Prezydenckim zasiądzie ktoś o prokobiecych poglądach, potencjalne weto nie będzie problemem. Wtedy projekt ustawy liberalizującej aborcję warto złożyć ponownie. Jednak demokratyczna władza nie może się do tego ograniczyć choćby dlatego, że kobiety nie mogą czekać.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Obawiam się, że po ewentualnym utrąceniu ustawy przez prezydenta Dudę rządzący mogą bezradnie rozłożyć ręce. Tymczasem nie są bezradni i powinni się wykazać znacznie większym zaangażowaniem, skoro społeczeństwo jasno opowiada się za legalną aborcją – argumentuje mec. Kamila Ferenc.
Po pierwsze: dekryminalizacja aborcji. Po drugie: projekt liberalizacji
Jej zdaniem pierwszą ważną rzeczą w tym zakresie, którą pilnie powinien przegłosować nowy Sejm, jest dekryminalizacja aborcji – a więc zmiana prawa polegająca na tym, by pomoc w przerwaniu niechcianej ciąży nie była już w Polsce uznawana za przestępstwo (przerwanie własnej ciąży do 22. tygodnia jest legalne).
Odnośne paragrafy Kodeksu karnego – 152 i 157a – które dla stróżów prawa z innych krajów europejskich mogą brzmieć okrutnie i egzotycznie, nie powodują masowych aresztowań dlatego, że niezbędny jest donos do organów ścigania, ale kłopoty prawne nielicznych pechowców, włącznie z groźbą więzienia do lat 3, mają zastraszyć inne osoby, które chciałyby pomóc kobiecie w przerwaniu niechcianej ciąży.
– Depenalizacja aborcji to duży postęp wobec stanu, który mamy obecnie. To komunikat dla przyjaciółek, mężów, partnerów, matek: możecie dać potrzebującej osobie tabletki poronne i nic wam za to nie grozi. To także przekaz dla personelu medycznego, że nie musi się bać kary za aborcję. Nie musi, bo po dekryminalizacji w Kodeksie karnym niczego takiego już nie będzie – tłumaczy mec. Ferenc. Ustawie antyaborcyjnej z 1993 roku – zaostrzonej przez trybunał Julii Przyłębskiej – nie towarzyszyłby więc prawny bat na kobiety i ich bliskich.
Mec. Kamila Ferenc wskazuje, że ten projekt ustawy – dekryminalizacja aborcji – miałby większe szanse na poparcie wśród części posłów i posłanek Trzeciej Drogi, którzy mogliby się wzdragać przed liberalizacją aborcji, ale w sprawie zniesienia kar mogą wsłuchać się w głos swoich wyborczyń i wyborców. A ci, jak pokazują badania, chcą zmian.
Podobnie mniejsze byłoby ryzyko, że zamiast długopisu Andrzej Duda użyje weta, by utrzymać kary za aborcję. Nadal jednak – przekonuje rozmówczyni naTemat – taka blokada jest czymś, czego nowa władza powinna się nie tylko spodziewać, ale i na co powinna się przygotować.
Po trzecie: wyrok trybunału Julii Przyłębskiej nie obowiązuje
– Równolegle z projektami ustaw depenalizującej i liberalizującej aborcję rządzący powinni zastosować inne rozwiązania. Jednym z nich jest komunikat do medyków, że tak zwany wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie jest ani wyrokiem, ani Trybunału Konstytucyjnego. Nie istnieje, bo został wydany niezgodnie z prawem. W składzie zasiadali sędziowie-dublerzy, a Krystyna Pawłowicz w todze rozpatrywała niemal taki sam wniosek, pod którym podpisała się jeszcze jako posłanka PiS. A więc tego wyroku nie ma – tłumaczy mec. Kamila Ferenc.
Zdaniem prawniczki nowa władza powinna szybko i zrozumiale przekazać tę informację środowisku medycznemu.
– Aborcja embriopatologiczna jest w Polsce legalna. Taki komunikat powinien popłynąć z samej góry, od premiera. Personel medyczny musi mieć gwarancję, że za pomoc kobietom czeka go uznanie, a nie widmo nalotu prokuratury, jak za czasów Ziobry. Z prokuraturą będą za to mieli do czynienia ci, którzy z rozmysłem nie chronią zdrowia lub życia kobiet – tłumaczy mec. Ferenc.
Zdaniem prawniczki nie wystarczy jednak uspokoić medyków, że nie grożą im kary. Władza powinna zadbać o to, by nauczyć ich, jak się przerywa ciążę zgodnie ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), bo wiedza polskich lekarzy na ten temat jest przestarzała. Ignorancja to efekt ideologicznej cenzury na uczelniach medycznych, które nie przygotowują ginekologów do tego, że przerywanie ciąży to normalna część ich pracy.
Po czwarte: rozporządzenie ministra zdrowia
Jak mówi mec. Ferenc, nie wystarczy stwierdzić, że pseudowyrok trybunału Julii Przyłębskiej nie obowiązuje. Kobietom, które wybierają aborcję na późniejszym etapie z powodu komplikacji medycznych, należy zapewnić lepszy dostęp do zabiegu niż ten, który miały przed październikiem 2020 roku.
– Dlatego przydałoby się rozporządzenie ministra zdrowia, które likwidowałoby konieczność uzyskania przez kobietę zaświadczenia kwalifikującego do aborcji od lekarza specjalisty. Niech uprawnienia do wydawania tego dokumentu ma każdy lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. To zniesie kolejną barierę w dostępie do aborcji – mówi mec. Kamila Ferenc.
Co jednak z najczęstszym – w Polsce i na świecie – przypadkiem, gdy kobieta przerywa ciążę nie dlatego, że jej zdrowie lub życie jest zagrożone, ciąża uszkodzona, albo do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu, ale dlatego, że po prostu nie chce być w ciąży?
Po piąte: tabletki poronne w każdej przychodni
– Oczywiście najlepsza byłaby zmiana ustawy, ale póki jej wprowadzenie jest niemożliwe, nowy rząd ma inne opcje. Na przykład taką, by po dekryminalizacji aborcji kobieta w każdej przychodni mogła pobrać tabletki do samodzielnego przerwania ciąży w domu. Najpierw jednak trzeba wprowadzić w Polsce do obrotu leki służące do wywołania poronienia. Teraz robi się to tabletkami na wrzody, których efektem ubocznym jest poronienie, podczas gdy można im podać czystą substancję czynną, a w zasadzie dwie, bo pełny zestaw leków do aborcji składa się z mifepristonu i mizoprostolu. Wprowadzenie tego na rynek to pilne zadanie właśnie dla rządu – opisuje mec. Ferenc.
Po co tak kombinować, skoro optymiści wskazują, że wystarczyłoby rozporządzenie wprowadzające legalną aborcję, na wzór tego, które ustanowiło katechezę w szkołach czy przepisy sanitarne w szczycie pandemii COVID-19?
– Gdyby nie istniała ustawa dotycząca aborcji, taka możliwość byłaby na stole. Jednak ustawa istnieje. Trzeba koniecznie ją zmienić, ale nie rozporządzeniem. Wpychanie ważnych rzeczy do rozporządzeń to prosta droga do odbierania nam wolności. Niezależnie od naszych poglądów na walkę z pandemią, fakt, że rząd nakładał obostrzenia za pomocą rozporządzeń, spowodował kompletny chaos i sądowe cofanie kar, które w myśl rozporządzenia nakładał Sanepid – przekonuje prawniczka.
Legalna aborcja kontra dawny kompromis między politykami i biskupami
– Ponowne ustanowienie zakazu aborcji z trzema wąskimi przesłankami to regres. Społeczeństwo mówi jasno, że chce legalnej aborcji, a nie łaskawych wyjątków w drastycznych okolicznościach. Pamiętajmy, że to przez starą ustawę antyaborcyjną zmuszono do rodzenia Alicję Tysiąc. To przez tę ustawę państwo złamało prawa wielu Polek, które potem dochodziły sprawiedliwości przed Trybunałem w Strasburgu. I to wreszcie za tamtej ustawy umarła Agata Lamczak, potraktowana podobnie jak Iza z Pszczyny. Polkom należy się legalna aborcja bez kompromisów – podsumowuje mec. Kamila Ferenc.