Już wiadomo, jaka jest historia "zabetonowanego" auta z Łodzi. To ono stało się w okolicach ubiegłego weekendu hitem internetu. Jak doszło do tego, że o zabezpieczenie auta nikt nie zadbał? Dziennikarzom udało się dotrzeć do syna właścicielki.
Reklama.
Reklama.
Kiedy w Łodzi rozpoczął się remont ulicy Legionów, na drodze zostało jedno auto. Ponieważ samochód nie został w porę przeparkowany, drogowcy ruszyli z remontem mimo jego obecności na remontowanym pasie. Ostatecznie z czterech stron zalano go betonem.
Auto stało się hitem sieci i bohaterem licznych memów, ale nagle niespodziewanie zniknęło. "Polować" na kierowcę mieli je nawet łódzcy strażnicy miejscy, którzy czekali na niego na parkingu przy jednym z łódzkich centrów handlowych. Wszystko, by wystawić mandat. Ostatecznie auto stanęło na jednym z łódzkich osiedli, gdzie doszło do ujawnienia jego historii.
Kim jest kierowca "zabetonowanego" samochodu?
To właśnie na osiedlowym parkingu dziennikarzom udało się namierzyć osobę, która auto tam zaparkowała. Przedstawia się jako syn właścicielki. Jak wyjaśnił, rodzina dowiedziała się o problemach z samochodem z mediów. – To jakaś absurdalna sytuacja. Mama pożyczyła samochód koledze siostry – cytuje go portal.
– Wtedy mama skontaktowała się z tym kolegą siostry i zażądała zwrotu auta – twierdzi i dodaje, że "mama mieszka pod innym adresem", niż ten, pod którym zaparkowano auto. To jednak na osiedlu, gdzie mieszka syn, zostanie ono na razie zaparkowane.
Kolejne problemy z autem, które "zabetonowano" w Łodzi
Fakt, że na parking doszło kolejne auto, niespecjalnie ma podoba się lokatorom budynku, w którym mieszka syn właścicielki. Jak relacjonowała dziennikarzom jedna z mieszkanek, teraz samochód zaparkowany jest w taki sposób, że uniemożliwia jej dostęp do komórki lokatorskiej.
– To nie jest auto, które zwykle tu parkuje. Teraz zastawia mi okno od wsypywania węgla do mojej piwnicy – kontynuuje mieszkanka podwórka. Jak dodaje, na miejsce nawet mieli zostać wezwani policjanci, ale interwencja skończyła się zdaniem: "Nic nie możemy zrobić".
Jak wynika z relacji mężczyzny, który podaje się za syna właścicielki auta, nie oni są winni całego zamieszania.
– Przecież samochód nie był w tym czasie używany przez mamę. To nie jej powinny dotyczyć jakiekolwiek mandaty czy kary – komentuje.
Te jednak mogą być dotkliwe, szczególnie jeśli okaże się, że wykonawca remontu poniósł w związku z obecnością samochodu jakieś straty. Od straży miejskiej kierowcy grozi kara wysokości stu złotych i jednego punktu karnego.
Jak pisaliśmy w naTemat, słynne auto z ul. Legionów w Łodzi, zniknęło pod osłoną nocy 5 listopada. Służby od piątku próbowały skontaktować się z właścicielem, ale bezskutecznie.