Misja utworzenia rządu, którą otrzymał od prezydenta Mateusz Morawiecki, nie jest "misją straceńczą" – stwierdził Jarosław Kaczyński. Prezes PiS zapowiedział, w jaki sposób partia będzie próbowała przekonać do siebie inne formacje.
Reklama.
Reklama.
Kaczyński: Morawiecki nie dostał "misji straceńczej"
Jarosław Kaczyński udzielił wsparcia Mateuszowi Morawieckiemu, przed którym stoi teraz niefortunne zadanie: próba stworzenia nowego rządu w sytuacji, w której Prawo i Sprawiedliwość nie ma ani sejmowej większości, ani zdolności koalicyjnej.
Co ciekawe, choć prezes PiS stwierdził w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że utworzenie rządu przez obecnego premiera "nie jest misją straceńczą", to równocześnie mówił wprost o możliwości porażki.
– Najwyżej może się skończyć tym, że nie uda się uzyskać wotum zaufania, co w demokracji nie jest niczym szczególnym – uspokajał swoich zwolenników.
Kaczyński zapowiedział, że misja Morawieckiego "będzie odwoływała się do faktów, do sytuacji w Unii Europejskiej". Zasugerował przy tym, że PiS dalej będzie starało się wbić klin pomiędzy demokratyczną opozycję:
– (Misja Morawieckiego – red.) będzie odwoływała się do realnych interesów formacji politycznych, które niekoniecznie muszą być zbieżna z interesami PO. Ostateczne decyzje co do oceny interesów podejmują szefowie tych formacji – zaznaczył.
Prezes PiS stwierdził jednak, że... nie chce spekulować na temat podejmowanych przez PiS prób rozmów z PSL-em. – To zadanie, które jest realizowane w ciszy i powinno być realizowane w ciszy. Tylko pod tym warunkiem może być efektywne – powiedział.
Sygnały o "chęci do rozmów" ze strony PiS były wielokrotnie publicznie odrzucane przez zarówno kierownictwo, jak i parlamentarzystów PSL. W piątek o godz. 12 partia ma ponadto podpisać umowę koalicyjną na najbliższe cztery lata z Koalicją Obywatelską, Polską 2050 i Lewicą.
– Dostałem już kilka telefonów od ludzi ze spółek, że gdybym coś słyszał o pracy, to mam dać znać – mówi "Gazecie Wyborczej" jeden z polityków PiS.
Niepokój panuje również wśród parlamentarzystów – zwłaszcza tych, którzy równocześnie pracowali w ministerstwach. – Niektórzy przez osiem lat byli w resortach, a do dobrego łatwo się człowiek przyzwyczaja: sekretariat, obsługa kelnerska, samochód z kierowcą. A teraz 19 tys. zł na prowadzenie biura poselskiego i może jakiś dodatek za przewodniczenie komisji w Sejmie do poselskiego uposażenia – żali się jeden z posłów.