Podoba ci się nasz produkt? No to masz go więcej, kup go trochę więcej. No weź, skonsumuj! Nawet jeżeli już nie dajesz rady... Wszystko wskazuje na to, że właśnie taką politykę obrało studio przy tworzeniu kolejnych produkcji z uniwersum Marvela.
Reklama.
Reklama.
Marvel ma problem. Pokazuje to m.in. wynik kasowy "Marvels" – najgorszy w historii MCU. Czy to znaczy moda na superbohaterów w końcu się przejadła? Niektórzy wieszczą koniec ich epoki już od jakiegoś czasu, więc byłbym daleki od tak stanowczych osądów.
Ktokolwiek uważa też, że filmy o superbohaterach zabija "woke'zim", odsyłam do trafnej analizy Kajetana Kusiny, komentatora popkulturowego i scenarzysty komiksowego, który rozprawia się z tym bzdurnym mitem.
"Gdzie do jasnej ciasnej widzicie tę dominację woke w marvelowych filmach i serialach? Ta franczyza jest pod tym względem tak zachowawcza, jak to chyba tylko możliwe w dzisiejszych czasach" – zauważył Kusina wyliczając, że w 33 filmach wchodzących w skład Marvel Cinematic Universe znalazły się tylko cztery tytuły, w których postacie kobiece odgrywają główną rolę.
Kusina zauważa też, że w dziewięciu serialach Disney+ były to trzy tytuły, a w siedmiu zapowiadanych filmach "nie ma ani jednego z kobiecą dominacją".
Podobnie sprawa ma się w kontekście tematu rasy i reprezentacji osób LGBTQ.
Nie, problem zdecydowanie leży gdzie indziej i chociaż nie mam złudzeń, że superbohaterowie będą z nami jeszcze przez długi czas, nie mam też pewności, czy przetrwają w niezmienionej formie.
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że "Avengers: Koniec gry" był ich szczytowym momentem w branży rozrywkowej – triumfem trykociarzy na dużym ekranie. Gdyby życie samo w sobie było filmem, w którym osią fabuły były kolejne premiery Marvela, to po "Końcu gry" powinny pojawić się... napisy końcowy.
Oczywiście wielki finał marvelowskiej sagi okazał się tylko kolejnym pudełkiem w pudełku – nawiązując do wypowiedzi Alejandra Gonzáleza Iñárritu, reżysera "Birdmana", nagrodzonego Oscarem m.in. kategorii najlepszy film.
Słynny reżyser użył przed laty porównania do "pudełek" w celu przybliżenia modus operandi filmów o superbohaterach.
"W ostatecznym rozrachunku te filmy są o niczym. To pudełko, które kryje w sobie kolejne pudełko itd., co nie prowadzi cię do żadnej prawdy (…) Myślę, że bycie zafiksowanym na punkcie superbohaterów nie jest niczym złym, kiedy masz 7 lat, ale wieczna dziecinność to już choroba" – stwierdził w 2014 roku Iñárritu cytowany przez serwis Deadline.
Nie zgodzę się ze stwierdzeniem Iñárritu, że "te filmy są o niczym", jednak kwestia opowiadania historii... przemawia już do mnie zdecydowanie bardziej. I nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby te historie trzymały poziom. Coraz częściej jednak tak nie jest.
"Marvels" to tytuł, który gra na zwłokę i jest zapchaj dziurą piątej fazy Marvel Cinematic Universe. Czy ogląda się go przyjemnie? Myślę, że tak – duża w tym zasługa krótkiego czasu ekranowego (raptem nieco ponad 1,5 godziny). Schodki pojawiają się przy pytaniach, czy film daje jakąkolwiek satysfakcję i czy w ogóle był potrzebny" – pisała niedawno o "Marvels" Zuzanna Tomaszewicz, autorka naTemat.
MEHvel Cinematic Universe
Ciężko zachować standardy produktu (a umówmy się – tym właśnie są te filmy, przede wszystkim produktem mającym zachęcić konsumenta do zakupu kolejnego produktu), kiedy linia taśmowa stale przyśpiesza. Tyczy się to nie tylko samych scenariuszy, ale też klejonych pod presją czasu efektów specjalnych.
"Maszyna Marvela wypompowywała mnóstwo treści. Czy doszli do punktu, w którym było ich po prostu za dużo i wypalili ludzi na superbohaterów? To możliwe. Im więcej robisz, tym trudniej jest utrzymać jakość. Próbowali eksperymentować z wprowadzaniem nowych postaci, takich jak Shang-Chi i Eternals, z mieszanymi rezultatami" – tłumaczy w artykule "Variety" Eric Handler, analityk Wall Street.
Kolejne sequele to nie po prostu kontynuacje, to części składowe większych konstruktów – w przypadku Marvela mówimy o fazach. Obecnie mamy do czynienia z fazą piątą, którą cechuje coś, co w długoterminowym rozrachunku musiało się wydarzyć – wyraźny brak angażujących historii, wartych opowiedzenia.
"Nie nazwałabym tego trwałym upadkiem. Jeżeli jednak oprzemy się na liczbach, które dotyczą podcastów Marvela, artykułów opartych na Marvelu, znajomych, którzy zajmują się relacjami wideo opartymi na Marvelu, wszystkie te liczby znacznie spadły" – zauważa we wspomnianym wcześniej artykule "Variety" Joanna Robinson, współautorka bestsellera New York Timesa "MCU: The Reign of Marvel Studios", autorka i podcasterka w The Ringer.
Jak podaje serwis Naekranie.pl: "w listopadzie 2023 roku szef Bob Iger powiedział, że ważna jest teraz jakość, nie ilość. Jego zdaniem stracili skupienie na tym, co ważne".
Jakość, a nie ilość? Intrygujące podejście...
Problem z głównym (anty)bohaterem
Należy zwrócić jeszcze uwagę na jedną – bardzo ważną – przeszkodę, z którą musi uporać się Marvel. Fakt, że każdy film i serial są ze sobą splecione niczym w pajęczej sieci (pun intended), wymaga to koordynacji ogromnej liczby czynników, jak np. tego, by żadna z głównych gwiazd nie narobiła w okół siebie PR-owego szamba.
Warto pamiętać, że swoje własne PR-owe piekiełko przeżywała też konkurencja – Warner Bros. Ezra Miller, główna gwiazda filmu "The Flash" raz po raz pojawiał się w nagłówkach artykułów o jego niepokojącym zachowaniu, przez co odsunięto go od promocji produkcji.
Jeszcze może być pięknie
Czy moda na superbohaterów w końcu się przejadła? Takie pytanie postawiłem na początku tego tekstu. Przykład filmu "Strażnicy galaktyki vol. 3" i serial "Loki" pokazują, że tak nie jest.
Kinowe zwieńczenie trylogii autorstwa Jamesa Gunna zarobiło łącznie ponad 845 milionów dolarów na całym świecie. Serial "Loki" ma obecnie ocenę 86% na Rotten Tomatoes. To może sugerować, że widzów wciąż interesują filmy o superbohaterach.