"Palenie zabija!"; "Twoje uzależnienie to dla twoich bliskich cierpienie"; "Palenie skraca życie"; "Papieros to bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem". To tylko część sztampowych haseł kampanii prozdrowotnych, które każdy z nas słyszał przynajmniej raz. Wśród tych kampanii najbardziej zapadła mi do głowy jedna. Plakat Andrzeja Pągowskiego z wielkim tyłkiem zamiast twarzy i wetkniętym w niego… papierosem. Do tego hasło: "Papierosy są do d*py".
Bo są. Zgadzam się z tym. W gruncie rzeczy papieros nic nie daje. To takie powolne umieranie. Słyszałem jakieś plotki o wytwarzającej się szalonej ilości hormonu szczęścia podczas tej czynności. Fakt, nikotyna (na krótko) daje to złudne poczucie, bo stymuluje ośrodek nagrody w mózgu. Ale generalnie nieporównywalnie więcej jest minusów niż plusów palenia.
Tych ostatnich, gdyby się tak dobrze zastanowić, to nie ma w ogóle. Tylko dlaczego w takim razie 8 milionów ludzi w Polsce pali fajki? Zacznę od siebie.
Moja historia z paleniem zaczęła się, gdy miałem 20, no może 21 lat. Wcześniej oczywiście zdarzało mi się epizodycznie popalać dla towarzystwa. Jednak wszystko rozkręciło się na dobre, gdy byłem uprzywilejowanym studentem. Właśnie skończyłem drugi rok. Przede mną były trzy miesiące wakacji, więc postanowiłem zatrudnić się do pracy z wiadomych względów.
Jako że studiowałem w Gdańsku, w którym w wakacje roi się od turystów, zatrudniłem się w branży gastronomicznej. Spokojnie… nie będę wam opowiadał całej historii swojego życia. Już zmierzam do meritum.
Nie jest żadną tajemnicą, że w "gastro" dość często panuje zasada: nie palisz, nie masz przerwy. Szczególnie przy dużym natężeniu ruchu. Nie chcę generalizować, ale wiele osób zapewne się ze mną zgodzi. I tak też zaczęła się moja przygoda z paleniem. Jako że większość załogi paliła, szybko dałem się pochłonąć. Czy jestem z tego dumny? Absolutnie nie. Z perspektywy czasu oceniam, że to była głupota. Ale nałóg, jak każdy nałóg szybko wciąga, a rzucić wcale nie jest tak łatwo.
Minęły wakacje, praca się skończyła, a ja… dalej paliłem. W wielu sytuacjach starałem się to jednak ukrywać. Często słyszałem: "Oho, już byłeś na fajku"; "Matko, jak ty śmierdzisz"; "Zamknij okno, bo smród leci do mieszkania". Zatem litry wylewanych na siebie perfum czy guma do żucia to była nieodłączna część mojego ekwipunku. A i tak nie pomagało.
Tak minęły może ze dwa lata, aż w końcu trafiłem na imprezę, na której zobaczyłem, że prawie nikt nie stoi na zewnątrz z tradycyjnym papierosem. Za to większość uczestników miała w dłoniach jakieś dziwne urządzenia. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, o co chodzi, ale właśnie tak odkryłem podgrzewacze tytoniu. Jak mówi na nie moja mama – "dzikusy" (nie wiem dlaczego, nie pytajcie).
Wszyscy moi znajomi wówczas mocno mi je zachwalali i mówili, że jak spróbuję, to nie będę już więcej chciał palić papierosów. Byłem sceptyczny i musiało minąć trochę czasu, żebym się przemógł. Jednak w końcu nastąpił ten przełomowy moment, a miesiąc temu spróbowałem takiego podgrzewacza z najnowszą technologią.
Poszedłem do jednej z tych popularnych wysepek w centrach handlowych. Chciałem wiedzieć, jak to działa i o co z tym w ogóle chodzi. Na "dzień dobry" ekspedientka zadała mi jednak dość zaskakujące pytanie: "Czy pali pan papierosy?". Po chwili wszystko stało się jasne. Ekspedientka wytłumaczyła mi, że musi o to zapytać, ponieważ taki podgrzewacz może sprzedać tylko palaczowi.
Od razu rozwiała też moje wątpliwości, mówiąc, że samo urządzenie nie pomoże mi rzucić nałogu, bo nadal wkłady zawierają nikotynę. Postanowiłem zatem zapytać: "Do czego to służy i czym się różni od papierosa?".
Jak się okazało, w podgrzewaczu tytoń się nie pali, a tych najnowszych nie trzeba nawet czyścić, bo działają indukcyjnie. Nie ma dymu, popiołu, papierosowego smrodu ani substancji smolistych. "To dla Pana lepsza opcja, niż odpalanie kolejnego papierosa" – podkreśliła.
Potem pokazała mi różne modele urządzeń oraz pomogła dobrać najbardziej odpowiedni wariant wkładów, odpowiadający palonym przeze mnie fajkom. Chwilę później znaleźliśmy się na zewnątrz, by przetestować zaproponowane mi warianty wkładów.
Z początku nie wierzyłem, że uda mi się przestawić ze zwykłych papierosów na podgrzewacze. Brakowało mi tego "drapania w gardło" przy zaciąganiu się, miałem też wrażenie, że się tym "nie napaliłem". Jednak nie minęło kilka minut, a ja czułem się zaspokojony i... nie śmierdziałem.
Zapytacie zatem, dlaczego ten sprzęt to znakomita alternatywa dla palaczy? Po dłuższym czasie użytkowania mam kilka spostrzeżeń. Po pierwsze i chyba najważniejsze, w końcu nie śmierdzę. Nie ma też tego posmaku popielniczki w ustach. Co prawda, podgrzewacz ma swój specyficzny zapaszek, ale nie jest to odór papierosa. Nie wsiąka w ubrania i dość szybko rozpływa się w powietrzu.
Osobiście korzystam z podgrzewacza indukcyjnego Iqos Iluma, ale moi znajomi używają starszych modeli. Twierdzą zgodnie, że w moim jest najmniej zapachu i najwięcej aerozolu. Inna sprawa, że oni muszą swoje podgrzewacze czyścić, bo tytoń z ich wkładów pozostaje przy ostrzu i trudniej się z nich korzysta. W moim tego problemu nie ma.
Po drugie – choć nie ma jeszcze badań na temat długofalowego używania podgrzewaczy i jego wpływu na zdrowie, są opinie poważnych instytucji, że podgrzewacz truje mniej niż papieros, bo wytwarza o wiele mniej szkodliwych związków. W papierosie najgroźniejsze jest właśnie to, że wdycha się dym, czyli od 6 do 7 tysięcy substancji, w tym ciała smoliste i trujące gazy.
W podgrzewaczu nic się nie pali, a wdycha się aerozol, w którym badania mówią o 530 związkach i braku ciał smolistych. To jasne, że podgrzewacz też szkodzi, ale z samych badań wynika, że robi to na znacznie mniejszą skalę niż papieros. Subiektywnie czuję się lepiej teraz gdy podgrzewam, niż wtedy, kiedy paliłem.
Po trzecie – fajki w moim przypadku poszły w odstawkę. W zasadzie z dnia na dzień. No może przez 3-4 pierwsze dni jeszcze popalałem, jednocześnie podgrzewając wkłady. Tych drugich zużywam mniej więcej tyle samo, ile wypalałem papierosów. Jednak po czasie zwykłe papierosy kompletnie przestały mi smakować, przez posmak takiej "siarki", który w nich wyczuwałem.
Czy podgrzewacze tytoniu to doskonała alternatywa dla papierosa? Zdecydowanie tak, a przynajmniej taką okazała się w moim przypadku. Mamy XXI wiek. Idźmy z biegiem czasu i zadbajmy nie tylko o swój komfort, ale także każdego, kto spędza z nami czas.
Moi najbliżsi wcześniej narzekali, że czują ode mnie papierosy. Teraz suszą mi głowę o to, żebym w ogóle rzucił palenie, bo to przecież totalna głupota, a mimo tego nadal się truję. I powiem wam, że coraz częściej chodzi mi to po głowie...