Niewierni kochankowie, strzeżcie się kamery Polsatu. "Zdrady" to nowy serial paradokumentalny, który rusza na antenie tej stacji. Jego bohaterów łączy ten sam problem. Wszyscy podejrzewają swoich życiowych partnerów o niewierność. Już teraz produkcja wywołuje kontrowersje. Na ekranie pojawiają się bowiem sceny rodem z filmów pornograficznych, chociaż program nadawany jest o godz. 20. Czeka nas pościelowa powtórka z mięsnego jeża?
Artur od dwóch lat jest mężem Anny. Odkąd zdiagnozowano u niego chorobę tarczycy, mężczyzna bardzo utył. Obawia się więc, że przestał być atrakcyjny dla swojej młodszej o 10 lat żony. Artur podejrzewa, że Anna ma romans. Ekipa "Zdrad" ustala, że kobieta spotyka się z kimś innym. Żeby ustalić szczegóły, instalują w mieszkaniu małżeństwa kamerę. W złapaniu za rękę niewiernego partnera pomaga prywatny detektyw . Pomocy psychologicznej zdradzonym kochankom udziela młoda pani psycholog.
Podobne wydarzenia, jak te z pierwszego odcinka serii będzie można śledzić w każdy czwartek. Wczoraj serial wystartował na antenie telewizji Polsat. Stacja będzie pokazywała go po godz. 20. W rolę prywatnego detektywa wcielił się Damian Rabstajn, mistrz Polski MMA zawodów amatorskich z 2008 r. Serial ma mieć charakter paradokumentu. To popularna formuła, która od kilku sezonów króluje na antenie stacji komercyjnych. Widzowie Polsatu mogli obserwować wcześniej takie hity ramówki jak "Pamiętniki z wakacji", "Trudne sprawy" czy "Dlaczego ja?", za które odpowiedzialny jest reżyser Okił Khamidow. "Zdrady" to jego najnowsza produkcja.
"Porno-żenada"
Bohaterowie serialu po zapoznaniu się z wynikami pracy detektywa decydują, czy chcą dalej kontynuować śledztwo i złapać wiarołomnego partnera na "gorącym uczynku". Każdy odcinek to nowa historia, a aktorzy grający w serialu to przeważnie naturszczycy. Znając paradokumenty, które wyszły spod ręki Khamidowa, trudno się spodziewać, że jego najmłodsze "dziecko" będzie produkcją wysokich lotów. Polsatowskie seriale tego pokroju to zwykle symbol obciachu i aktorskiej amatorszczyzny. Scenariusze, które z założenia mają opisywać "historie z życia wzięte", są zwykle miałkie, groteskowe i zazwyczaj dostarczają pożywki do internetowych kpin. Parę miesięcy temu na portalach społecznościowych królowała scenka "mięsny jeż" z serialu "Pamiętniki z wakacji". Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że "Zdrady" będą równie wdzięcznym tematem dla internetowych memów.
Na razie serial budzi głównie niesmak. Komentarze pod opisem programu na stronie telewizji Polsat kipią z oburzenia. Sam serial internauci nazywają "Polsatowską porno-żenadą". - Sceny jak z filmu pornograficznego!!! Kto dopuścił do tego, żeby taki program emitować o godz. 20? Poza tym to totalne nieporozumienie. Fabuła programu to tragedia. Trzeba się zastanowić, czemu to ma służyć, zwłaszcza o tej porze?! - napisała Ewa1232334. Widzowie zarzucają produkcji, że szerzy pornografię i o tak wczesnej porze pokazuje sceny rodem z filmów dla dorosłych. "Aktorzy" na ekranie inscenizują sceny seksu, a spoza kadru padają na ich temat niewybredne komentarze "detektywów". Twarze i miejsca intymne aktorów są wymazane, jednak nie trudno dopatrzyć się natury intymnych scenek.
Oburzenie widzów nie zmieni faktu, że paradokumenty na podobnym poziomie, co polsatowskie "Zdrady" od kilku sezonów królują w ramówkach komercyjnych stacji. Te tak naprawdę inscenizowane przedstawienia mają opowiadać historie pozornie wzięte z życia. Większość ról odgrywają amatorzy i to właśnie ich "kunszt aktorski" to podstawowa słabość tego typu produkcji. "Aktorzy" są zwykle przeraźliwie słabi, a głupawe dialogi recytują drewnianym głosem. Do tego dochodzi koszmarnie słaby scenariusz, który często jest powodem do kpin.
"Mięsny jeż" wiecznie żywy
Paradoksalnie dzięki tak żenującemu poziomowi paradokumenty spod znaku "Pamiętników z wakacji" zyskały dużą popularność. Są wyśmiewane, ale mają też wierne grono widzów, którzy oglądają je głównie dla ich przaśności, by potem móc obśmiać temat w towarzystwie.
Pomysł na takie produkcje przywędrował do Polski ze Stanów Zjednoczonych. Taki format chwycił też w wielu krajach europejskich. Podobne programy królują chociażby w ramówce niemieckich stacji telewizyjnych. Cała idea jest bardzo prosta, i polega na wyręczeniu widza z ewentualnego myślenia. Fabuła musi być uproszczona do maksimum, a kolejne zdarzenia opisywane są na pasku, tak by widz nie zgubił wątku. Pomysł na "Zdradę" też nie jest niczym oryginalnym. Podobny program o nazwie "Cheaters" emituje amerykańska stacja CW Plus. Gospodarzem show, który z kamerą tropi niewiernych kochanków jest Clark Gable III, wnuk słynnego gwiazdora złotej ery Hollywood.
Popularność takich seriali dostrzegły także inne stacje komercyjne. Podobne formaty wypuścił chociażby TVN. Stacja ma więc swoje produkcje jak "W-11 Wydział śledczy" czy "Ukryta prawda".
Im gorzej, tym lepiej
Z czego wynika powodzenie produkcji tak słabych lotów? Zdaniem Wojciecha Krzyżaniaka, wieloletniego szefa "Gazety Telewizyjnej", właśnie ta prostota i przaśność przemawia do widzów najlepiej. - Niekonieczna jest maestria aktorskiej gry i finezyjne dialogi. Właśnie dla odrealnionych seriali, świecących przepychem scenografii pełnej dizajnerskiego umeblowania, słuszną alternatywą są prawdziwe w duchu i szkaradne szczerością w formie paradokumentofabuły - mówi. Krzyżaniak dodaje, że tego typu programy emitowane są w paśmie przeznaczonym dla odpowiedniej widowni. O tej porze przed telewizorami zasiadają najczęściej gospodynie domowe i bezrobotni. Podobne problemy, jak te poruszane w serialach pojawiają się także w takich popularnych produkcjach jak "Rozmowy w Toku" czy "Sprawa dla Reportera". Od paradokumentów różnią się tylko tym, że zamiast aktorów na ekranie pojawiają się prawdziwi bohaterowie zdarzeń. Krzyżaniak podkreśla, że dla widza takich programów nie ma znaczenia, czy historie, które śledzi są inscenizowanie czy opowiadane "na żywo".
Stacje komercyjne w tym upodobaniu do obciachu zwietrzyły niezły sposób na podniesienie sobie oglądalności. To oczywiście świetny interes, bo reklamy przed paraserialami świetnie się sprzedają. Wydaje się więc, że taką drogą powinna pójść telewizja, która mianem "publiczna" określana jest coraz częściej tylko z nazwy. Rozrywka oferowana przez TVP to głównie seriale lub produkcje typu talent show. Tymczasem stacja w zeszłym roku zanotowała ponad 200 mln zł strat. Prezes TVP Juliusz Braun w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przekonuje jednak, że docu-scripty nie znajdą swojego miejsca na antenie jego stacji. - One są technicznie bardzo prymitywne. Nie zawsze jestem zadowolony z poziomu naszych programów, ale pewnych granic nie przekraczamy - stwierdził Braun.
Z wielkim niesmakiem obejrzałam wczorajszą emisję serialu "Zdrady". Te porno sceny, te sztuczne i sztywne dialogi, te kłótnie, wyzwiska i popychanki. I to jeszcze o takiej porze!!! Telewizja Polsat emitując seriale na tak żenującym poziomie uwłacza swoim widzom i nie szanuje ich ani swojego czasu antenowego. Jestem głęboko urażona