Agnieszka Holland w nowym filmie "Gorejący krzew" opowiada o wydarzeniach z historii Czechosłowacji
Agnieszka Holland w nowym filmie "Gorejący krzew" opowiada o wydarzeniach z historii Czechosłowacji mat. prasowe
Reklama.
Agnieszka Holland w swoich filmach chętnie opowiada o losach bohaterów na tle wydarzeń historycznych. Tym razem sięgnęła do historii ważnej dla Czechów. W 1969 roku na praskim Placu Wacława podpalił się Jan Palach. Młody student filozofii chciał w ten dramatyczny sposób zaprotestować przeciwko sowieckiej okupacji jego kraju. Praska Wiosna, która w 1968 roku dała Czechom nadzieję na zmianę, zakończyła się interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Tragicznie zakończony zryw wolnościowy na długie lata wepchnął Czechów w nastrój marazmu i beznadziei. Właśnie przeciwko tej obojętności chciał zaprotestować Jan Palach. Film "Gorejący krzew" opowiada o próbach budzenia się z letargu i walce o prawdę za wszelką cenę. O sprzeciwie wobec kłamstwa i budzeniu się demonów ruchów faszystowskich reżyserka opowiedziała w wywiadzie dla naTemat.pl. Według niej w dzisiejszej Polsce panuje atmosfera kłamstwa i ideologicznego zacietrzewienia. Na przykładzie wywołanej przez nią niedawno debaty o związkach partnerskich przekonuje, że jednostka może coś zmienić w życiu publicznym i zapoczątkować ważną debatę.
logo
Kadr z filmu "Gorejący krzew" mat. prasowe

Nagrała Pani film o wydarzeniach ważnych dla czeskiej historii. Czy w ten sposób próbowała Pani uciec od polskich tematów i naszej rzeczywistości? 
 
Nie traktowałam tego w ten sposób. Trafiła mi się okazja opowiedzenia historii, która dla mnie osobiście była bardzo ważna. Młodość spędziłam w Czechach, studiowałam tam w szkole filmowej. Byłam nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem tych wydarzeń. To było doświadczenie, które zaważyło także na tym, jak widzę polską rzeczywistość. Mój światopogląd ukształtował się właśnie przez tamto doświadczenie. Wpłynęło ono na mnie nie tylko jako twórcę i obywatela. Także prywatnie to był dla mnie ważny czas. W 1968 roku wyszłam tam za mąż.
Dwa lata temu przyszli do mnie bardzo młodzi ludzie, którzy mieli świetny scenariusz na film. Odebrałam jako dar od losu. Scenariusz korespondował z moją pamięcią tamtego wydarzenia. Ci młodzi ludzie dawali gwarancję, że ta historia może dziś być ważna nie tylko dla mnie, ale i dla młodych widzów. Ja zaś byłam gwarancją twórczej i osobistej wiarygodności. Przeżyłam to przecież na własnej skórze. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie istnieją ważne polskie historie z tamtych czasów, które trzeba opowiedzieć. Między Polską a Czechami jest jedna, zasadnicza różnica. Tam zakłamaniem było milczenie. Jeżeli już się mówiło o tamtych czasach, to raczej w konwencji dowcipu, zgrywy, relatywizacji zła. U nas się nie milczy, ale za to chętnie zakłamuje się przeszłość. Nasza historia komunizmu jest straszliwie upraszczana. Trudno zrobić o niej coś prawdziwego. Wokół polskiej przeszłości narosło tyle mistyfikacji, że bardzo trudno to odkręcić, a przecież trzeba, bo w tamtych czasach tkwią korzenie naszej wolności. To zakłamanie uniemożliwia również uczciwy dialog społeczny. Mam nadzieję, że zajmie się tym nasze młode pokolenie, podobne do młodych Czechów, z którymi pracowałam. Oby znaleźli odwagę wewnętrzną, żeby tę naszą historię odmitologizowywać. 
 
Zobacz także: Jacek Żalek nie boi się, że słowa Anieszki Holland zaszkodzą Platformie Obywatelskiej
Jest Pani filmowcem, ale też osobą mocno zaangażowaną w debatę publiczną. Czy takie wydarzenia, jak z wykładu profesor Środy zakłóconego przez narodowców nie przypominają Pani klimatem filmu "Kabaret" opowiadającym o rodzeniu się faszyzmu?
 
W Polsce wirus skrajnej prawicy jest zawsze niebezpieczny. Te dzisiejsze ruchy skrajne, narodowe nawiązują bezpośrednio do przedwojennej skrajnej prawicy. Nawet nazywają się tak samo. Wydawałoby się, że takie szyldy jak Młodzież Wszechpolska czy ONR są ostatecznie skompromitowane. One przecież obudziły demony, które doprowadziły do pieców w Auschwitz. Nie mówię, że Młodzież Wszechpolska czy ONR to byli ludzie, którzy wpychali Żydów do pieca, ale w jakimś sensie dali na to wstępne przyzwolenie. Fakt, że dziś się do tego nawiązuje, świadczy o kompletnym braku pamięci i wyobraźni.
Niektórzy zarzucają takim ludziom jak ja, że nadmiernie uruchamiamy wyobraźnię. Zgadzam się, że nie należy nadużywać porównań i wielkich słów, bo to deprecjonuje wiarygodność dialogu. Nie można jednak zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie można udawać, że tego nie było i że to się nie kojarzy. Ja jednak nie oskarżałabym tych młodych ludzi lgnących do radykalnych ruchów. Oskarżałabym raczej pustkę ideową, za którą odpowiedzialne jest moje pokolenie. Ona teraz panuje w życiu politycznym i społecznym. Rozumiem, że młodzi ludzie takiej pustki nie znoszą i że wciska się w nią najłatwiej najbardziej głośny, krzykliwy i prosty przekaz ruchów narodowo-faszyzujących. Trudno winić ludzi za to, że chcą mieć ideały. Można winić media, polityków i Kościół, że tym ludziom nie dają jakiejś alternatywy. Nie trzeba się oburzać, trzeba rozmawiać.
Tymczasem zamiast rozmawiać, obrzucamy się wzajemnie obelgami i kłamstwem. Króluje demagogia i ideologiczne zacietrzewienie. Jeżeli księża katoliccy, mówią bezkarnie ewidentne kłamstwa, podpierając się pseudonaukowymi teoriami i obrażają ogromne rzesze obywateli, to gdzie szukać prawdy i sprawiedliwości?
 
Czy debatą u związkach partnerskich, którą ostatnio wywołała Pani w mediach udało się coś zmienić? 
 
Nie mam złudzeń, że paroma wypowiedziami zmieni się rzeczywistość. To jednak pokazało, że jeden człowiek może wywołać debatę publiczną i skłonić polityków do zabrania głosu w sprawach, o których rozmawiać nie chcieli. Mówiąc w sposób wolny i podejmując pewne ryzyko osobiste, można coś zmienić. Chcę w to wierzyć, bo inaczej musielibyśmy się wszyscy poddać lub podpalić, tak jak bohater mojego filmu. Naszym obywatelskim obowiązkiem jest rozliczanie ludzi, którzy podejmują się roli liderów politycznych. 
 
Zobacz także: Stefan Niesiołowski w TVP info: Holland dba o swoją córunię lesbijkę, nie o Polskę

Kilka lat temu nakręciła Pani serial "Ekipa", który podobnie jak amerykański odpowiednik "West Wing" pokazywał politykę taką, jaką chcielibyśmy widzieć. Dziś ogromną popularnością cieszy się serial "House of Cards" pokazujący politykę z jej brudnej strony. Jaki serial o naszej elicie politycznej chciałaby Pani nakręcić w 2013 roku?
 
Planowaliśmy, że powstanie druga seria "Ekipy". W tej pierwszej był silny przekaz nadziei i edukacyjny cel. Wydaje mi się, że jest to w Polsce potrzebne, bo w polityce nie ma już żadnych autorytetów ani zaufania do nikogo, ludzie nie rozumieją dramatyzmu jej mechanizmów. Pokazywanie, że polityka nie jest jedynie brudną grą, ale też liczą się w niej pewne ideały, zasady, jest niezbędne. Na mówieniu, że wszystko jest cyniczne, brudne i głupie daleko nie zajedziemy. Ja nie chcę się kompletnie wyzbywać pozytywnego przekazu. On jednak powinien znaleźć odbicie w realnym życiu. Drugi sezon pokazywałby znacznie więcej trudności, wahań i komplikacji. Nie było nam jednak dane tego zrobić, bo nie było telewizji, która zdecydowałaby się na realizację takiego serialu. Telewizja Publiczna odpowiedziała producentom, że nie jest zainteresowana tym serialem z przyczyn wizerunkowych. Rozumiem, że ich wizerunkiem ma być "The Voice of Poland" i telenowele. 
Film "Artysta", który w zeszłym roku zdobył Oscara, nazwała Pani "wydmuszką". Jak ocenia Pani tegoroczny wybór Akademii?
 
W zeszłym roku miałam trudność ze znalezieniem filmu, na który chciałabym głosować. W tym roku kilka filmów, które mi się podobały jak chociażby "Mistrz" czy "Kochankowie z Księżyca", nie dostało nominacji. Było jednak kilka naprawdę niezłych. Można mówić o dobrym roku dla kina. "Operacja Argo" jest filmem zaskakująco dobrze zrobionym i to przez średniej klasy aktora. Ja jednak nigdy bym mu nie dała nagrody za najlepszy film roku. Nigdy bym też nie dała nagrody za najlepszą reżyserię Angowi Lee. Jeśli już powinien on dostać nagrodę, to za cierpliwość, bo kręcenie takiego filmu jak "Życie Pi" musiało być wyjątkowo uciążliwe. Napawa optymizmem, że film bardzo trudny i tak niehollywoodzki, jak "Miłość" Michaela Hanakego dostał pięć nominacji i zdobył Oscara w swojej kategorii. Z filmów, które niedawno powstały, cenię sobie "Wroga numer jeden" Kathryn Bigelow. Jestem też wielką fanką Quentina Tarantino i jego "Django Unchained". Skoro jest jeszcze taki filmowiec, to znaczy, że kino może być wolne i zaskakujące, radosne i energetyczne.
Pierwsza część trzyczęściowego filmu Gorejący krzew będzie miał premierę w Polsce 3 marca na antenie HBO o godzinie 20.10. Pierwsza część filmu od 3 marca będzie odkodowana w HBO GO.