Katastrofa lotnicza w Andach, do której doszło w 1972 roku, już w latach 90. zainteresowała sobą twórców z Hollywood. "Alive, dramat w Andach" z Ethanem Hawkem jest jednym z najpopularniejszych filmów opowiadających o tragedii urugwajskiej drużyny rugby. Temat wypadku sprzed lat powrócił wraz z dramatem biograficznym "Śnieżne bractwo", który ma szansę otrzymać nominację do Oscara. Historia młodych sportowców budzi emocje, ponieważ walka o przetrwanie popchnęła ich w stronę kanibalizmu. Film jest obecnie hitem Netfliksa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Śnieżne bractwo" (ang. "Society of the Snow") to film katastroficzny hiszpańskiego reżysera J.A. Bayony ("Niemożliwe" i "Sieroniec"), którego fabuła skupia się w całości na przeżyciach pasażerów feralnego lotu 571 Urugwajskich Sił Powietrznych. Scenariusz do dramatu sporządzono na podstawie książki dziennikarza Pabla Vierciego, który poznał szesnastu ocalałych, gdy byli jeszcze dziećmi.
Obsada produkcji, której dystrybutorem jestNetflix, składa się w większości z debiutujących urugwajskich i argentyńskich aktorów. "Śnieżne bractwo" zamykało 80. galę prestiżowego Międzynarodowego Festiwalu w Wenecji i zostało wybrane przez Hiszpanię na kandydata do Oscara w kategorii "najlepszego filmu nieanglojęzycznego". Obecnie film można oglądać na Netfliksie, gdzie szybko stał się najchętniej oglądaną produkcją.
Katastrofa i cud w Andach
Była połowa października 1972 roku, gdy samolot Urugwajskich Sił Powietrznych wyleciał z międzynarodowego lotniska Carrasco. Na pokładzie lotu do Santiago znajdowało się 45 pasażerów i członków załogi, w tym 19 młodych zawodników drużyny rugby Old Christians Club oraz ich najbliżsi.
Tuż po starcie piloci zdecydowali się na lądowanie awaryjne w Mendozie - wszystko z powodu niepokojących warunków pogodowych panujących nad najdłuższym łańcuchem górskim na świecie, czyli nad Andami.
Po dniu postoju samolot znów wzbił się w powietrze, choć warunki w Andach wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Po przekroczeniu gór w Chile piloci skontaktowali się z lotniskiem w Pudahuel, by prosić o pozwolenie na lądowanie.
Kontroler ruchu lotniczego z Santiago - nieświadomy tego, że samolot nadal znajdował się nad górami - zezwolił pilotom na zejście. Fairchild FH-227D zaczął opadać. Osoby obecne na pokładzie poczuły potężne turbulencje, które zaczęły podrzucać nimi raz w górę, raz w dół.
Gdy pasażerowie wyjrzeli przez swoje okna, spostrzegli, że wierzchołki gór znajdują się na wysokości ich głów. "Czy tak powinno być?" – zastanawiało się wielu z nich. Przed paniką nie było już ratunku.
Samolot dwukrotnie uderzył w góry, tracąc przy tym oba skrzydła i ogon. Siedem osób zostało wyssanych z kadłuba, a pięć inny zginęło w wyniku rozbicia się o zbocze góry niedaleko granicy z Chile i Argentyny.
Początkowo przy życiu pozostało 33 pasażerów. Niektórzy doznali drobnych obrażeń, zaś innych znaleziono w stanie krytycznym wśród wyrwanych z podłogi siedzeń, które w chwili awarii z impetem uderzyły o drzwi do kabiny pilotów.
Z ciężkich foteli pasażerskich i bagaży ocalałe osoby od razu zbudowały schronienie we wraku samolotu, gdzie dniami i nocami tuliły się do siebie, by nie zamarznąć. Po dwóch tygodniach spędzonych w Andach nie miały już praktycznie co jeść. Nawet najmniejszy orzeszek ziemny był traktowany jak "święta racja żywnościowa".
Osiemnastego dnia w samolot uderzyła potężna lawina, która pochłonęła kolejnych osiem żyć i pogrzebała wszelkie nadzieje na ratunek. Warto wspomnieć, że nieco wcześniej, bo dziesiątego dnia, pasażerowie usłyszeli przez radio, że ich poszukiwania zostały odwołane.
Po tych zdarzeniach ocalali uznali, że kilka osób powinno wyruszyć w góry i na własną rękę szukać pomocy. Tak się stało. Niebezpiecznej wyprawy podjęli się m.in. studenci Nando Parrado i Roberto Canessa.
Ocalali jedli ludzkie mięso, by przeżyć
W międzyczasie pozostawionym we wraku ludziom zaczął coraz bardziej dokuczać głód. Nie mieli innego wyjścia i po długiej walce z własnym sumieniem stwierdzili, że najlepszym sposobem na przetrwanie, będzie kanibalizm.
"Za pomocą odłamka szkła niektórzy z ocalałych pokroili cienkie plasterki z pośladka jednego z ciał i w milczeniu je jedli" – czytamy w artykule na portalu History.
– Pomysł z jedzeniem ludzkiego mięsa był okropny i odrażający. Z trudem wkładaliśmy je do ust, ale przyzwyczailiśmy się do tego. (...) W pewnym sensie nasi przyjaciele byli jednymi z pierwszych dawców narządów na świecie. Pomogli nam utrzymać się przy życiu – zapewniał w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Times" Ramon Sabella.
Parrado i Canessa wspinali się przez kilka dni, aż dotarli do doliny, którą płynęła rzeka Rio Azufre. Tam napotkali kilka krów, a także natknęli się na ślady obecności człowieka. Dziewiątego dnia znaleźli ich pasterze, a pomoc z Santiago była już w drodze.
16 ocalałych z lotu 571 uratowano 22 i 23 grudnia, czyli po około 10 tygodniach od katastrofy. Po powrocie do cywilizacji wielu pasażerów musiało poddać się leczeniu z powodu niedożywienia, hipotermii i szkorbutu. Media szybko podłapały temat kanibalizmu, więc w odpowiedzi na sensację ocalali wspólnie wydali oświadczenie, w którym stwierdzili, że nikt nie ma prawa ich oceniać.
Film można oglądać na Netfliksie. Czy zostanie nominowany do Oscara? Przekonamy się już 23 stycznia.