To ptak? To samolot! Nie, to... Człowiek Biblia, chrześcijański superbohater dla dzieci, który powstał, by uczyć je Słowa Bożego i przypominać, że nawet gorliwi chrześcijanie czasem nie traktują swojej religii zbyt poważnie.
Reklama.
Reklama.
"Filmy chrześcijańskie to praktycznie osobny gatunek, a tym, co z reguły je wyróżnia, jest obraźliwa dla inteligencji widzów propaganda oraz (z reguły) niskie walory artystyczne" – pisała we wrześniu Maja Mikołajczyk, autorka naTemat.
Mikołajczyk wzięła wtedy na tapet kilka produkcji stworzonych z myślą o głęboko wierzących chrześcijanach (lub nieintencjonalnie osobach, które po seansie stracą swoją wiarę).
Z jej obserwacji wynika, że wspomniane filmy miały głównie utwierdzić widzów w przekonaniu, że wiara w Boga jest jedyną słuszną drogą, chrześcijanie są prześladowani (mało tego, wręcz zabijani!) za swoją wiarę, a aborcja to zło. Czyli typowa subtelność na poziomie wbijania przekonań do głowy młotkiem.
Brzmi jak protekcjonalne traktowanie odbiorców i banalnie płytki przekaz? Jeszcze jak! Czy mogło więc być inaczej w przypadku chrześcijańskiego superbohatera? Oczywiście, że nie i "Bibleman" (Człowiek Biblia?) jest tego dowodem.
Zgadza się, nie ma tu żadnej tragicznej historii, typu "śmierć bliskich osób". Nie ugryzła go też żadna radioaktywna Biblia...
Miles Peterson po prostu czuł się źle w swoim życiu, dlatego postanowił zawierzyć je Bogu. No i przy okazji zakładać maskę, pelerynę i ubierać się w spandex.
Paradoksalnie taka "życiowa zmiana" bohatera nie musi być jednak kompletnie oderwana od rzeczywistości. Mam tu na myśli kwestię odnalezienia wiary, a nie noszenie peleryny.
Niejednokrotnie przecież słyszeliśmy o dramatycznych historiach ludzi, którzy przeżyli straszne chwile – chorobę, wypadek itp. – i stali się po nich bardziej religijni.
Kiedy w 2015 roku pytałem uczestników "Marszu dla Jezusa" w Warszawie, dlaczego biorą w nim udział, tam także nie brakowało trudnych osobistych historii z przeszłości.
Jedna z uczestniczek zdradziła mi, że dzięki Jezusowi wyszła z narkotyków i przestała być "kukiełką diabła". Był też mężczyzna, który szedł w marszu, by podziękować Jezusowi za darowanie mu życia – przeżył, gdy potrącił go pociąg (podobno miał po nim dosłownie przejechać).
Tak więc w jakimś stopniu rozumiem "nawrócenie" głównego bohatera w serialu. Natomiast cała ta superbohaterszczyzna? To oczywiste – zamaskowani herosi byli wtedy na topie!
Dzięki Batmanom Tima Burtona wreszcie zaczęto traktować ich bardziej poważnie, a do kin miała właśnie wejść trzecia część serii o przygodach Mrocznego Rycerza – "Batman Forever" w reżyserii Joela Schumachera.
Był 1995 rok. Dokładnie wtedy powstał "Bibleman" wymyślony przez Tony'ego Salerno, by promował wśród dzieci chrześcijańskie wartości.
"Duża część chrześcijańskiej rozrywki, takiej jak filmy 'Bibleman' z superbohaterem cytującym Pismo Święte, została zaprojektowana jako milsza, łagodniejsza, ale bardziej poszukująca alternatywa dla publiczności, która od dawna czuła się pomijana przez dominującą kulturę medialną i rozrywkową" – pisał o produkcji Marc Peyser, autor "Newsweeka" w 2001 roku.
Tak więc Bibleman na co dzień jest znanym i szanowanym bogaczem, który dopiero w swojej tajnej bazie przeistacza się w herosa głoszącego Słowo Boże. Tym samym tytułowy superbohater nie ma żadnych nadprzyrodzonych mocy (nie licząc chodów u Najwyższego).
Ma za to specjalny strój do walki ze złem: Pas Prawdy, Napierśnik Sprawiedliwości, Buty Pokoju, Tarczę Wiary i Hełm Zbawienia.
Zapomniałem dodać – jest jeszcze Miecz Ducha, który jest "fizyczną reprezentacją Słowa Bożego, Biblii". Ma też pomocników – wśród nich np. niejakiego Coatsa (na co dzień nauczyciela WF-u w szkole).
Czym byłby jednak superbohater bez super-złoczyńców. Wśród nich można więc znaleźć m.in. skoncentrowaną na sobie narcystyczną Madam Glitz, czy Fibblera... złego klauna z zielonymi włosami, który nakłonił jedno z dzieci z kościelnego chóru, by te skłamało. A to i tak tylko mały wycinek biblijnego universum...
Miliarder z podwójną tożsamością i zły klaun z zielonymi włosami? Chwileczkę, czy już gdzieś tego nie widziałem? Łatwo odnieść wrażenie, że twórcy serialu całymi garściami czerpali pomysły z już istniejących superbohaterskich marek, jak np. z Batmana, jedynie opakowując to w chrześcijański przekaz.
Nie powinno to jednak nikogo dziwić. Wszakże religia chrześcijańska od początków swojego istnienia lubiła "zapożyczać" wzorce od innych wierzeń.
Historyk zwrócił uwagę m.in. na to, że gdyby przepuścić Biblię przez program antyplagiatowy, to "wskazałby splagiatowane treści, zapożyczenia w bardzo wielu miejscach. Zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie".
"Wystarczy znać sąsiednie cywilizacje i ich religie, zwłaszcza Egipt, Mezopotamię i cały starożytny Bliski Wschód. Biblia, a dokładnie Stary Testament, to tekst sakralny 12 plemion żydowskich. (...) Mieli oni podobne panteony, podobne bóstwa" – tłumaczył prof. Kazimierz Banek.
Już sama idea, że jakieś bóstwo (w tym wypadku Bóg) stworzyło świat, miało być zapożyczone od mezopotamskiego boga Marduka, który "pokonał potwora żeńskiego Tiamat, ciało rozciął mieczem na dwie połowy i z jednej uczynił niebo, z drugiej ziemię".
"W 'Enuma elisz' (poemat o stworzeniu świata, pochodzący prawdopodobnie z XVII-XVI w. p.n.e.) mamy więc pierwszy opis powstania świata. A co potem spotykamy w Biblii? Pierwsze zdanie jest takie: 'Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię', czyli dokładnie to, co było w 'Enuma elisz'" – podkreślił Banek. A to zaledwie kilka przykładów.
Wracając jednak do "Biblemana" – należy wspomnieć, że Batman to nie jedyne źródło inspiracji, na którym oparto postać chrześcijańskiego superbohatera. Wszakże jego broń – wspomniany wcześniej Miecz Ducha – był bliźniaczo podobny... do miecza świetlnego z "Gwiezdnych wojen".
Nic więc dziwnego, że powstała przeróbka nagrania z serialu, gdzie podłożono muzykę z kosmicznej sagi.
Ktoś mógłby stwierdzić, że taki chrześcijański serial dla dzieci będący zlepkiem nieco zmodyfikowanych tropów z innych produkcji był jedynie dziwnym eksperymentem z lat 90. Otóż nie.
"Bibleman" nie tylko przetrwał próbę czasu, ale z biegiem lat powrócił w odświeżonej animowanej wersji. Co więcej Miles Peterson, oryginalny Biblemana, przekazał zadanie cytowania Biblii i szerzenia chrześcijańskich nauk swojemu następcy Joshowi Carpenterowi (Carpenter, czyli po polsku "Cieśla". Mówiłem, subtelność).
Wciąż uczy dzieci Słowa Bożego, przypominając, że nawet chrześcijanie nie traktują zbyt poważnie swojej religii. No chyba, że są fundamentalistami lub nie mają za grosz poczucia humoru i dystansu.
Z drugiej strony, jak łatwiej dotrzeć do młodych odbiorców ze swoim przekazem, jeżeli nie podpiąć się pod popularny popkulturowy trend? To dla nich – dla dzieci jest przecież Człowiek-Biblia i klaun z zielonymi włosami. Oczywiście pod warunkiem, że ten klaun nie zabija ludzi.
"Dzięki nowym głosom, odświeżonemu wyglądowi i większej liczbie złych złoczyńców (oryginalna pisownia – przyp. aut), którzy chcą powstrzymać dzieci przed poznaniem Boga, nowe pokolenie rodzin z pewnością będzie cieszyć się tą przygodą i wspólnie uczyć się Pisma Świętego" – czytamy na oficjalnej stronie Biblemana.
Niżej widnieje informacja, że te wspomniane rodziny mogą zakupić DVD, książki i zabawki Biblemana. Jak bowiem wiadomo nie od początku czasu – Bóg może i jest wszechmogący, ale zawsze brakuje mu trochę kasy.
"Miles Peterson miał wszystko. Bogactwo, status, sukces. Czegoś jednak wciąż mu brakowało. Był nieszczęśliwy, samotny, złamany. Miles Peterson się poddał. Wtedy w swojej najmroczniejszej godzinie jedna księga zmieniła jego życie. Dzięki niej nareszcie poczuł palące pragnienie, by poznać Boga. Zainspirowany bożym słowem i wyposażony w niewzruszoną wiarę, Miles poprzysiągł, że będzie walczył ze złem w Jego imieniu jako... Człowiek Biblia" – tak brzmi geneza chrześcijańskiego superbohatera.