"Obietnica dla millenialsów okazała się kłamstwem. Nie wiem już, co ja robię ze swoim życiem" [LIST]
List czytelniczki
10 grudnia 2023, 07:15·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 grudnia 2023, 07:15
"Zmęczeni, wypaleni, bez satysfakcji z życia, zamiast wypijać espresso, popijają poranne depresso... Bawią mnie Tik Toki i memy, w których śmiejemy się sami z siebie, z tego, jak wygląda nasze życie. Ja też chętnie dzielę się nimi z moimi przyjaciółkami, bo razem jakoś łatwiej zderzać się ze świadomością, że najlepiej nie jest, a i perspektywa niezbyt obiecująca" – tak swój list do redakcji zaczyna 35-letnia Agata, która postanowiła napisać w nim, jak rzeczywiście wygląda życie wielu dzisiejszych 30. i 40-latków.
Reklama.
Reklama.
Co oznacza bycie millenialsem? Nie wiem, co oznacza w ogóle, ale wiem, co oznacza dla mnie. Wiele możliwości, sporo otwartych drzwi i wiele nieprzekraczalnych progów. Lęki i niemożność odpuszczenia.
Nie mogę pozwolić sobie na upadek, bo nie będzie miał mnie kto złapać. W kapitalistycznym świecie nie chodzi bowiem tylko o kochające dłonie, ale też i o kieszenie, w których znajdzie się trochę grosza na taką chwilę. Dlatego muszę czuwać, nikt nie opłaci za mnie rachunków, nikt nie dosypie mi grosza, żebym mogła wynająć mieszkanie, zrobić zakupy.
Kiedy dorastaliśmy, coś nam obiecano. Równanie było bardzo proste: będziesz się dobrze uczyć, ciężko pracować, a czeka cię dobre życie, a na pewno lżejsze niż nasze. "Nasze", czyli oczywiście naszych rodziców.
I owszem poszliśmy w to, ale obietnica okazała się kłamstwem. Tak – jesteśmy najlepiej wykształconym pokoleniem, ale i najbiedniejszym.
Przewracam oczami, bo nie chce mi się już reagować inaczej, kiedy sporo starsze osoby podkreślają, że nie mamy na co narzekać, bo przecież oni też musieli ciężko pracować, by zarobić np. na mieszkanie.
Nasza rzeczywistość wygląda tak, że my też ciężko pracujemy, a nawet zap***my, ale większość z nas – zwłaszcza tych, których rodziców nie stać na pomoc – przestała już nawet marzyć o własnych czterech kątach.
Ze mną jest podobnie i powoli oswajam się z tą myślą, bo nie chcę marnować energii, ale czy czuję się dzięki temu lepiej? Niekoniecznie. Czuję, że moja przyszłość nie jest pewna, więc o poczuciu bezpieczeństwa też raczej szkoda gadać. Poza główną pracą staram się łapać jakieś dorywcze zajęcia, żeby móc pozwolić sobie np. na wakacje lub nie martwić się, że tydzień przed wypłatą będę już musiała korzystać z limitu w koncie.
Wiem, że sporo moich znajomych ma podobnie – wydajemy pieniądze z lękiem, cały czas licząc, ile nam zostało. O odkładaniu wielkich kwot lub jakichkolwiek raczej nie ma mowy. Naprawdę mnie to wkurza, bo żyję raczej rozsądnie i nigdy nie byłam rozrzutna. Czy po latach zaciskania pasa mogę chcieć po prostu żyć? Żyć, a nie tylko pracować? Czy jest w tym coś złego? Jestem przekonana, że nie.
Jestem już zmęczona tymi ciągłymi kalkulacjami.
Wracając do moich przyjaciół i znajomych, to tak, niektórych stać na wzięcie kredytu, ale, gdyby się na niego zdecydowali, musieliby jeszcze bardziej zaciskać pasa. Każdy zaciska pasa? Tak, tylko jest jeszcze wychowanie dzieci, są choroby i inne historie.
Kwestię kosztów wynajmu mieszkania w dużym mieście już nawet pominę...
Być może zwiedzamy świat, być może widzieliśmy więcej niż nasi rodzice, ale jeśli perspektyw na mieszkanie lub dom nie ma zbyt wielkich, to chociaż tak, choć przez chwilę, kilka dni w roku, możemy poczuć, że żyjemy. A tak naprawdę uważam – mówcie, co chcecie – że odpoczynek nam się należy. Jak zresztą każdemu!
Bo żyjąc w takiej rzeczywistości, musimy być jeszcze super produktywni. Pozytywni, z głowami pełnymi pomysłów, choć zasypiamy, zastanawiając się, jak ogarnąć swoje życie. Nam wmówiono, że zap***ol się opłaca, dlatego trudno nam uciec z tego kołowrotka. Pracoholizm i inne –izmy leczymy w gabinetach psychologów, a raczej chcielibyśmy, bo nie wszystkich na to stać.
Jesteśmy wypaleni, a mieliśmy czuć satysfakcję, mieliśmy łatwo odnaleźć swoje miejsce. Teraz wydaje się to opowieść, która ma dobry finał tylko w serialach.
Czy użalam się nad sobą? Może i tak, ale robię to zwłaszcza na potrzeby tego listu i dlatego że wiem, że nie jestem jedyna. Na co dzień jest inaczej, na co dzień mam co robić, więc nie ma czasu na takie analizy. No, chyba że przychodzą bezsenne noce, a takich nie brakuje.
Może powoli wszyscy – my millenialsi – zdajemy sobie sprawę, że jest, jak jest i albo będziemy żyć z myślą, że świat jest nieuczciwy, albo po prostu będziemy żyć, korzystając z tego, co jest pod ręką. Dajemy radę i pewnie dawać będziemy.
Bywają jednak takie momenty, kiedy zastanawiam się, co robię ze swoim życiem i jaki to wszystko ma sens. Mam wrażenie, że mam tylko pracę.
Jestem sama, nie mam dziecka, a coraz częściej czuję, że chciałabym być matką? Czy stać mnie na wychowanie nowego człowieka, kiedy pracuję na umowie śmieciowej? Niekoniecznie. Zresztą musiałabym chyba urodzić i następnego dnia wracać do pracy, bo umowa śmieciowa równa się zero świadczeń.
Czy mogłabym dziecko adoptować? Tak, mogłabym, jeśli chodzi o moją decyzję, nie – jeśli chodzi o wszelkie inne elementy. Nikt nie pozwoliłby na to osobie, co do której nie ma pewności, że będzie miała za co zapewnić mu godne życie.
Prawdę mówiąc, nie byłoby mnie stać na terapię, gdyby okazało się, że za kilka lat mogę wreszcie zwolnić i spełnić swoje marzenie, a miałabym kłopoty z zajściem w ciąże.
Mam 35 lat, więc myślę o tym coraz częściej. Myślę też, czy może nie byłoby lepiej wyjechać gdzieś daleko i, co powtarzam już któryś raz, po prostu żyć. Zarabiać może i niewiele, ale żyć, mieć jakąkolwiek satysfakcję.
Teoretycznie nie jest źle. Nie, nie teoretycznie. Jest lepiej, niż było kiedyś, kiedy ledwo wiązałam koniec z końcem, a pracowałam od 18. roku życia. Zarabiam wcale nie takie złe pieniądze, robię to, co chciałam robić, ale to nie wystarcza.
Czasami mam wrażenie, że rusztowanie, które ustawiłam, by trzymać się w pionie, coraz gorzej spełnia swoje zadanie, bo wiele elementów już odpadło. I naprawdę chciałabym zostawić wszystko na chwilę, schować się, być bezbronną, ale nie umiem i nie mogę. Jestem nadwrażliwa, zawsze byłam, ale jednocześnie twardo stąpam po ziemi.
Obiecano nam, że jeśli będziemy się uczyć, rozwijać, inwestować w siebie, będziemy usatysfakcjonowani, choćby sytuacją materialną, ale to nie prawda. Może dlatego to wypalenie, może dlatego nam się nie chce. Może dlatego, że końca, dobrego końca, nie widać. Ale wierzę, że skoro wciąż utrzymujemy się na powierzchni, znajdziemy sposób na siebie.