Wielka trwoga zapanowała w obozie PiS. Bo wyborcza porażka, prócz utraty władzy, niesie ze sobą groźbę rozliczenia grzechów. Medialni funkcjonariusze ugrupowania Kaczyńskiego piszą już o "politycznej zemście", jaką szykuje gabinet Donalda Tuska, o odwecie, przemożnej chęci "dopadnięcia PiS".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Beata Szydło przestrzega tych, którzy mieliby ochotę pociągnąć jej partię do odpowiedzialności, że będą oni działać nie przeciwko formacji, ale "przeciwko milionom Polaków, którzy na nią głosowali". PiS chowa się zatem za swoich wyborców i próbuje wśród nich wzbudzić panikę moralną – może rzucą wszystko i przybiegną ich bronić, osłonią ciałem?
Jest w tej opowieści PiS o krwawej zemście całkowite pomieszanie pojęć. Istnieje bowiem zasadnicza różnica między karą a zemstą – pisał o tym już Arystoteles: "kara ma na względzie tego, kto jej doznaje, zemsta zaś tego, kto jej dokonuje, dla zadośćuczynienia jego uczuciu". Nowa koalicja nie chce się mścić, by odczuć ulgę za lata upokorzeń.
Zwyczajnie chce ukarać tych, którzy świadomie i ze złą wolą złamali prawo. Gdy zemstę niesie gniew, to karę wymierzamy na chłodno. Zemsta to bezprawie i nienasycona, bezwzględna żądza odwetu. Kara jest kodeksowa i adekwatna do rodzaju popełnionego przestępstwa. A poza wszystkim, jak czytamy u Seneki, "nikt rozsądny nie karze dlatego, że występek został popełniony, lecz by nie był popełniony w przyszłości".
PiS musi zostać ukarany, by minimalizować ryzyko powtórki – jeśli zaś ukarany nie zostanie, to recydywa, czyli szybki powrót siły antydemokratycznej jest możliwy. Bo bezkarność demoralizuje, prowokuje, by pozwolić sobie znów, a nawet na więcej. "Nie będzie żadnego polowania na czarownice" – mówił w piątek Donald Tusk.
I zgoda, bo też nie o wzbudzenie zbiorowej histerii i ślepe prześladowania chodzi w państwie praworządnym, a takim mamy się wkrótce ponownie stać. Zadaniem urządzonego na nowo, zgodnie z ustawą zasadniczą, wymiaru sprawiedliwości, będzie wskazanie kto i kiedy naruszył przepisy prawa i na tej podstawie postawienie zarzutów, nad którymi pochyli się niezawisły oraz niezależny sąd.
Dopiero gdy winni zostaną ukarani, to zostanie przywrócone poczucie sprawiedliwości. Przez ostatnich osiem lat widzieliśmy, jak legitymacja partyjna chroniła przed konsekwencjami słów i czynów. PiS nagradzał za wyrządzanie zła, stworzony system wręcz hołubił tych, którzy za nic mieli prawo i dobre obyczaje.
Jeśli teraz ci ludzie nie będą niepokojeni przez prokuratora, tylko rozsiądą się wygodnie w sejmowych ławach opozycji, to pojawi się społeczne poczucie krzywdy, frustracja i bezsilność. Właśnie z bezsilności rodzi się zwykle chęć zemsty, czego chcemy uniknąć. Nie można zatem dopuścić, by PiS hardo śmiał się w twarz tym, których prześladował i którym ubliżał.
Wreszcie – trzeba oddać honor tym, którzy zdecydowali się wystąpić przeciwko PiS, ryzykując swoją karierą, dobrostanem życiowym, czasem zdrowiem. Ci, którzy zachowali się, jak trzeba, powinni otrzymać satysfakcję: poczucie, że zło zostaje ukarane i potępione, a wysiłek występowania przeciwko złu się opłaca – nie w sensie materialnym, ale symbolicznym.
Władysław Bartoszewski zachęcał nas do bycia uczciwymi, choć zaznaczał, że "nie zawsze się to opłaca". Nowy rząd ma możność udowodnienia, że bycie uczciwym, przyzwoitym może być też opłacalne. To byłby moralny fundament dla przyszłości. PiS wie, że robił bardzo źle. Och, jak bardzo oni zdają sobie z tego sprawę! Jak są świadomi wszystkich swoich przewin, nazywanych teraz przez nich "urojonymi".
Jak bardzo chcieliby, by nowy gabinet odkreślił przeszłość grubą linią, by została ona pogrzebana w wiecznym zapomnieniu. I właśnie do tego nie można dopuścić – by zapomnieć winy i nie ukarać winnych. Jeśli PiS nie zapłaci ceny za swoje czyny, tę cenę zapłacimy – prędzej lub później – my wszyscy.