Najgorsze, co się może człowiekowi przytrafić, to grzeczny, uprzejmy oraz kulturalny człowiek. Nie bardzo wiadomo, jak z takim postąpić. Zrugać – nie wypada. Obrazić – też nie bardzo. Uśmiecha się taki, w dodatku wcale nie szyderczo, rozbrajając natury nastawione konfrontacyjnie. Agresorowi rzednie mina, wytraca impet, gaśnie, słabnie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zważywszy na to, że transmisja obrad Sejmu bije rekordy oglądalności, z pewnością wielu z Państwa miało okazję dostrzec ten wyraz twarzy polityków pierwszego rzędu ław poselskich PiS – Terleckiego, Kaczyńskiego, Błaszczaka.
Te zafrapowane oblicza, kiedy Szymon Hołownia lekko, dowcipnie i z polotem prowadzi obrady, nie dając się przy tym zapędzić w kozi róg lub wyprowadzić z równowagi. Z taką kindersztubą plecy Terleckiego (zazwyczaj obserwowane przez goniących za nim dziennikarzy) nie miały wcześniej do czynienia i teraz biedne plecy nie wiedzą, co czynić!
Marsowa mina występującego aktualnie w dwóch osobach – szefa MON i szefa klubu PiS – Mariusza Błaszczaka mówi sama za siebie: że z tym Hołownią to kłopot, zgryz i szkopuł, bo nijak nie można się przez tę politurę grzeczności przebić ze zwyczajowym chamstwem.
Smutek Kaczyńskiego
Powagę sytuacji dostrzega i sam prezes – od wyborów śmiał się tylko raz, kiedy Mateusz Morawiecki z sejmowej mównicy wygrażał Tuskowi i Platformie od rosyjskich agentów. Poza tym – bezbrzeżny, zafrasowany smutek. Marszałek do tego smutku Kaczyńskiego zapewne dokłada swoje trzy grosze, wprowadzając na Wiejską szacunek i poczucie humoru. Dla PiS to mieszanka wybuchowa, do takich rzeczy nie byli przyzwyczajeni. Ale to niejedyny kłopot ugrupowania tracącego władzę i wpływy.
Na horyzoncie zamajaczyły bowiem sejmowe komisje śledcze. Tym samym zaczyna się pierwszy etap obiecanych przez nową sejmową większość rozliczeń tego, co PiS zrobił lub czego zaniechał przez ostatnich osiem lat. Wydaje się, że zapowiedzi tegoż procesu były przez PiS traktowane niczym puste hasło, rytualne pohukiwania, które potem, po wyborach, tradycyjne dokonają żywota po cichu, bez wielkiego zawracania głowy. A tu nagle słowo staje się ciałem.
Niby udają, że trzymają fason, jak minister Ziobro, który krzyczy do nowej większości: "Liczę na was! Mam nadzieję, że nie będziecie znowu fujarami", nawiązując do historii sprzed lat ośmiu, kiedy to przez gapiostwo, indolencję i/lub głupotę, zabrakło kilku głosów, by go postawić przed Trybunałem Stanu. Wtedy Ziobro też śmiał się koalicji PO-PSL w twarz: "Jesteście nieudacznikami!", ale tym razem ma nie być powtórki z rozrywki, a ten śmiech ma ugrząźć byłemu ministrowi sprawiedliwości w gardle.
I PiS to czuje, PiS to już wie, a nawet więcej – PiS się tego boi. Tu wystarczy spojrzeć na mowę ciała Ziobry, znamionująca wielką nerwowość, spore zaniepokojenie, na pewno dyskomfort. Z pewnością też partia Kaczyńskiego, prowadząca nieustanne badania, musi dostrzegać, jak wielkie jest w elektoracie opozycji zapotrzebowanie na rozliczenia i jak, w związku z tym, nowy rząd będzie wręcz zmuszony uczynić mu zadość.
Dla Kaczyńskiego musi to być wizja straszna
Nawet gdyby komuś nieopatrznie przyszła do głowy kolejna "polityka miłości" (tak nazywano odpuszczenie PiS grzechów z lat 2005-2007), to widmo gniewu wyborców szybko wybije mu takie pomysły z głowy. Politycy PiS oczyma wyobraźni widzą już zapewne siebie przed obliczem sejmowych komisji, prokuratora i sędziego.
Dla Jarosława Kaczyńskiego musi to być wizja straszna – przez ostatnich lat traktowany jak niemalże bóstwo, otoczony ochroną i klakierami, teraz będzie miał odpowiadać na pytania, które nie będą dla niego ani wygodne, ani łatwe.
Kolejnym problemem są zbliżające się dwie elekcje – samorządowa i do PE. Sondaże przed wyborami władz lokalnych nie są dla PiS łaskawe: partia może utracić nawet połowę posiadanych obecnie sejmików. To oznacza mniej miejsc pracy dla działaczy, polityków i ich rodzin oraz kurczenie się strefy wpływów ugrupowania.
Bez większego echa przeszła reforma struktur PiS – w miejsce 94 prezesów okręgowych komitet polityczny wybrał szefów siedemnastu regionów (16 województw i Warszawa). Poprzedni układ się nie sprawdził, stąd modyfikacja i postawienie na "świeżą krew" – większość z szefów okręgów to politycy trzydziesto-, czterdziestoletni. Ale tego typu zabiegi przypominają raczej mieszanie herbaty bez dodawania do niej cukru, stąd wciąż nie staje się ona słodsza.
Przygrywka pod kampanię europejską, skoncentrowana na potencjalnej zmianie traktatów unijnych może być atrakcyjna dla twardego, niechętnego Brukseli, elektoratu, ale raczej nie zapewni szerokiej drogi ku centrum. Za to jest pewne, że układanie list wyborczych będzie poprzedzone bratobójczą walką, bo drastycznie zwiększa się liczba chętnych na ciepłą posadę w Parlamencie Europejskim.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Za kilkanaście dni PiS pożegna się także z mediami publicznymi, mimo histerycznych zabiegów, usiłujących zabetonować stan obecny (poprawka do statutów spółek medialnych, mająca utrzymać zarządy TVP i PR nawet w sytuacji postawienia spółek w stan likwidacji). To będzie bardzo poważna wyrwa w polityce komunikacyjnej partii.
Oczywiście, Jarosław Kaczyński może liczyć na media Tomasz Sakiewicza (m.in. "Gazeta Polska Codziennie", TV Republika), braci Karnowskich (tygodnik "Sieci"), czy redakcję tygodnika "Do Rzeczy" (której jednak chyba bliżej ideowo do Konfederacji). Także: na media Tadeusza Rydzyka, choć łaska redemptorysty na pstrym koniu jeździ. Ale to wciąż mało, jeśli prześledzimy siłę dotarcia i skalę oddziaływania tychże w porównaniu do mediów publicznych i Polska Press.
Okres "wielkiej smuty" PiS
Przyszły rząd liczy z kolei na efekt wybudzania się widzów ze złego, propagandowego snu – naturalnie nie będzie to dotyczyć najwierniejszego elektoratu, wierzącego i w Koalicję Polskich Spraw, i w szanse Morawieckiego na sformowanie rządu, i we wszystkie zdania, jakie padają z ust prezesa, ale na tych, którzy ulegli sile propagandy, ale się nie sfanatyzowali. Oni są do odzyskania, jeśli zobaczą (a zobaczą) prawdę o rządach Zjednoczonej Prawicy.
I jeszcze jedno: w końcu, po dwóch miesiącach od wyborów, PiS ostatecznie pożegna się z władzą. Do tej pory maksymalnie wydłużano okres przejściowy, ale najdalej 14 grudnia premierem zostanie Donald Tusk. A to będzie oznaczać zderzenie z rzeczywistością.
Ono niby już nastąpiło, w wieczór wyborczy 15 października, kiedy podano pierwsze wyniki i wszystko stało się jasne, ale ponieważ przez kolejne tygodnie niewiele się zmieniało (prócz Sejmu, gdzie władzę straciła Elżbieta Witek i Ryszard Terlecki), to smutna prawda o końcu rządów jeszcze nie dotarła w pełni do polityków Zjednoczonej Prawicy, jeszcze się z nią nie zmierzyli i nie oswoili.
Ten proces dopiero przed nimi i będzie to dla PiS okres "wielkiej smuty" – kiedy ich poplecznicy będą tracić posady w spółkach, kiedy po prostu imperium władzy zacznie się błyskawicznie kurczyć, zwijać, a dotychczas wszechmocni staną się mało znaczący.