Recenzja nie zawiera spoilerów (z wyjątkiem znanych wydarzeń historycznych).
"Dlaczego pokochaliśmy "The Crown"? Wcale nie tylko dlatego, że możemy do woli podglądać brytyjską rodzinę królewską, niczym przez dziurkę od klucza w drzwiach Pałacu Buckingham (chociaż to oczywiście nie dokument, ale lekka wariacja na temat). To również ten sam przypadek, co równie uwielbiane przez widzów na całym świecie 'Downton Abbey'. Jest historia i styl. Vintage i glamour. Ładne ubrania, ładne wnętrza, ładne meble. Stare, 'lepsze' czasy i świat, który odszedł. Nostalgia, bo 'kiedyś to było'" – pisałam w recenzji czwartego sezonu "The Crown", w 2020 roku.
Od tamtej pory sporo się zmieniło. Owszem, "The Crown" Netfliksa, czyli serial o brytyjskich royalsach – a dokładniej o latach panowania królowej Elżbiety II – to nadal wielki hit, ale glamour i vintage odeszły w cień (chociaż nie w pałacowych wnętrzach i garderobie monarchini). W miarę jak serial wkraczał w czasy współczesne, a historia stawała się coraz nam bliższa i bardziej znana, robiło się mniej stylowo, a bardziej kiczowato i tabloidowo.
W czym nie do końca wina showrunnera Petera Morgana – wiadomo było, że to się w końcu zdarzy. Bo przecież trzeba jakoś urozmaicić to, co widzieliśmy już milion razy (patrz: śmierć księżnej Diany i... duchy). Dlatego pierwsza część szóstego sezonu "The Crown", która miała premierę 16 listopada, nie powaliła, a wręcz nieco rozczarowała, o czym pisała w naTemat Zuzanna Tomaszewicz.
Teraz na Netfliksa wleciała druga część, która składa się z sześciu odcinków (z czego Netflix przedpremierowo udostępnił mediom pięć i to na ich podstawie piszę tę recenzję). Historia Diany już się zakończyła, pora na Kate i Williama oraz Złoty Jubileusz królowej Elżbiety II, słowem: lata 2000. To ostatni sezon emitowanego od 2016 roku serialu, w którym główna obsada zmieniała się aż trzy razy. Jak wyszło? Będzie kilka zaskoczeń i kontrowersji.
O czym jest druga część szóstego sezonu "The Crown"? Na scenę wchodzą książę William i Kate Middleton
Początek piątego odcinka to jeszcze pokłosie śmierci Diany: książę William (poruszający Ed McVey) wraca do szkoły w Eton i próbuje uporać się ze swoimi emocjami po śmierci matki. Z nastolatkiem próbuje dogadać się jego ojciec, książę Karol (Dominic West), ale z marnym skutkiem.
To właśnie William jest główną gwiazdą nowych odcinków "The Crown" (chociaż, na szczęście – o czym później, nie jest w centrum każdego odcinka). Początki lat 2000. to zresztą medialna mania na punkcie młodego, przystojnego księcia, obiektu westchnień dziewczyn na całym świecie. William jest zagubiony, nieśmiały, nie umie się w tym wszystkich odnaleźć.
Nie pomagają mu hedonistyczne rady młodszego brata, księcia Harry'ego (Luther Ford), który został przedstawiony nieco karykaturalnie. Jest przerysowany, a jego niektóre teksty są rodem z... "American Pie". Owszem, znamy (z mediów) burzliwą przeszłość księcia, ale tutaj jest to ujęte nieco niesmacznie. Nie pomaga także fakt, że z racji, że Harry ma tak charakterystyczną urodę, miałam trudności w zobaczeniu syna Diany w Fordzie.
Jednym z najważniejszych punktów szóstego sezonu jest oczywiście związek Williama z Kate Middleton (Meg Bellamy). Para poznała się na studiach na Uniwersytecie w St. Andrews w Szkocji i tu... zaczynają się schody. Nie będę spoilerować, ale sposób, w jaki pokazano początki ich relacji, może niektórych oburzyć albo zaskoczyć. Peter Morgan postanowił bowiem iść w nieoficjalne doniesienia i plotki. Rzuca to niestety nieco cień na serialową kwitnącą miłość, a co gorsza McVey i Bellamy nie mają zbytnio chemii.
Nastoletnie życie Williama i Kate tak odstaje też stylistycznie i tematycznie od "The Crown", jakie poznaliśmy i polubiliśmy kilka lat temu, że są tylko dwie opcje: albo widzom się spodoba ta uniwersytecka opowieść o młodym uczuciu, albo nie i będą marzyli o powrocie na ekran Elżbiety II. Ja byłam w tej drugiej drużynie, a Cambridge'ami byłam rozczarowana.
Elżbieta II powraca w nowych odcinkach na (prawie) główny plan
Bo na szczęście druga część szóstego sezonu "The Crown" powraca do korzeni i znowu bardziej skupia się na królowej, którą Imelda Staunton gra absolutnie mistrzowsko (bo po odejściu Diany ma znowu co grać). Owszem, pierwsze skrzypce gra w pięciu obejrzanych przeze mnie odcinkach William, ale nie zabrakło innych opowieści.
Doskonale pokazano, chociażby kryzys wizerunkowy monarchii po śmierci Diany i objęciu urzędu premiera przez liberała Tony'ego Blaira (charyzmatyczny Bertie Carvel). Elżbieta II, książę Filip (świetny Jonathan Pryce) i reszta rodziny Windsorów muszą zmierzyć się z coraz większą krytyką wymierzoną w Pałac Buckingham, co "The Crown" pokazuje dosadnie i bez wybielania.
Rok 2002 to także Złoty Jubileusz królowej Elżbiety II, czyli 50-lecie jej panowania w Wielkiej Brytanii. Dla twórców jest on pretekstem do rozważań nad monarchią: jej rolą, znaczeniem, funkcją. Czy ma ona jeszcze sens w (wówczas) XX wieku? A może to kwestia tradycji i upragnionej przez ludzi bajkowości? Te tematy serial porusza wprost, ale z czułością i empatią. Sceny przeglądu dworskich funkcji są chyba jednym z bardziej uroczych i wzruszających (a jednocześnie zabawnych) momentów w serialu z serii tych nieoczywistych i niepozornych.
Doskonały jest także odcinek o relacji królowej Elżbiety II z jej siostrą księżniczką Małgorzatą (jak zawsze znakomita Lesley Manville), która, jak wiemy, zmarła w 2002 roku. To przepiękny odcinek o siostrzanej miłości i odchodzeniu (poznajemy w nim także nastoletnie wersje Elżbiety i Małgorzaty, które zagrały cudowna Viola Prettejohn i Beau Gadsdon), chociaż nie zabrakło w nim nachalnie sentymentalnej, nieco kiczowatej sceny. Niestety tych w "The Crown" ostatnio coraz więcej.
Aktorstwo to właśnie Manville i Staunton – kradną w tych odcinkach show, bardziej blado wypada młoda obsada. Dominic West z kolei dalej jest Karolem, który średnio przypomina swój rzeczywisty odpowiednik i tu nic się nie zmieniło. Salim Daw znowu gra karykaturalnego, serialowego Mohamedaa Al-Fayeda, który nie może się poradzić ze śmiercią syna i nalega na śledztwo w sprawie tragicznego wypadku z 1997 roku. Jednak bez Diany (Elizabeth Debicki) paradoksalnie... jest lepiej.
Ostatnie odcinki skupiły się na Królowej Ludzkiej Serc, wchodząc miejscami w tabloidyzację i tandetę. Tutaj tego też nie zabraknie, ale więcej jest starego "The Crown": samego pałacu i jego funkcjonowania, starszych royalsów, tradycji. Serial Netfliksa snuje rozważania o roli monarchii, ale jednocześnie znowu składa jej hołd w nienachalny sposób. Wiemy, że Morgan jest po stronie monarchii, ale mimo tak nie jest stronniczy. Jest pośrodku: ani za ostry, ani za miły.
Piszę tę recenzję jeszcze przed oficjalną premierą i bez oglądania szóstego odcinka (napiszę o nim oddzielny tekst), dlatego nie mogę ocenić samego finału. Mogę jednak dokonać oceny drogi, która do niego prowadziła.
Mimo zgrzytów (plotkarskie przedstawienie relacji Kate i Williama) druga część ostatniego sezonu jest znacznie bardziej udana niż pierwsza. Mniej jest kiczu, a więcej emocji, chociaż momentami bywa nudno. Ale w końcu takie życie royalsów. I mimo wszystko smutno mi, że to wszystko się już kończy. "The Crown" mimo wybojów i mielizn zostanie zapamiętany jako kawał naprawdę dobrej (streamingowej) telewizji.