nt_logo

Poprawność polityczna w filmach to nic nowego. Nawet "Frankenstein" z 1931 roku był ocenzurowany

Paweł Mączewski

14 stycznia 2024, 07:11 · 5 minut czytania
Potwór Frankensteina jest nieśmiertelny nie tylko w filmie – to postać, która stała się nieodłączną częścią popkultury i istnieje już od przeszło... 200 lat. Jednak nawet filmowy "Frankenstein" lat 30. musiał mierzyć się z ostrzeżeniami dla wrażliwych widzów, a niektóre sceny trzeba było ocenzurować.


Poprawność polityczna w filmach to nic nowego. Nawet "Frankenstein" z 1931 roku był ocenzurowany

Paweł Mączewski
14 stycznia 2024, 07:11 • 1 minuta czytania
Potwór Frankensteina jest nieśmiertelny nie tylko w filmie – to postać, która stała się nieodłączną częścią popkultury i istnieje już od przeszło... 200 lat. Jednak nawet filmowy "Frankenstein" lat 30. musiał mierzyć się z ostrzeżeniami dla wrażliwych widzów, a niektóre sceny trzeba było ocenzurować.
Eksperymentowanie z charakteryzacją Borisa Karloffa trwało ok. 2-3 tygodnie, zanim zdecydowano się na wygląd potwora Frankensteina. Fot. NZ/Collection Christophel/East News

W lipcu 2023 roku wspominałem w jednym z moich tekstów, że Tom Hanks ma problem z "aktualizowaniem" klasycznych dzieł literatury. Celem takiego działania było pozbycie się z nich potencjalnie obraźliwego języka.


"Jestem zdania, że wszyscy jesteśmy dorośli. Miejmy wiarę w naszą własną wrażliwość, a nie w to, że ktoś będzie decydować o tym, co może nas obrażać, a co nie" – stwierdził Hanks w rozmowie z BBC News.

Chodziło mu wtedy o dzieła Iana Fleminga i Agathy Christie.

Co ciekawe, na początku 2024 roku "Antyradio" poinformowało – powołując się na "The Independent" oraz "Guardiana" – o tym, że klasyczne filmy z Jamesem Bondem zostaną opatrzone... ostrzeżeniami. W trosce o wrażliwość współczesnych widzów.

"British Film Institute, czyli Brytyjski Instytut Filmowy zdecydował się na umieszczenie specjalnych ostrzeżeń, które uchronią wszystkich widzów przed nieświadomym zapoznaniem się z treściami klasycznych dzieł, które nie spełniają współczesnych standardów" – czytamy na stronie "Antyradia".

Mowa o "przestarzałym języku i stereotypach" w "Goldfinger" oraz "You Only Live Twice" ("Żyje się tylko dwa razy").

Zanim jednak którakolwiek z czytających to osób wycedzi przez zęby "ta przeklęta poprawność polityczna, kiedyś to było..." – chciałbym przypomnieć, że tego rodzaju zabiegi miały miejsce też znacznie wcześniej – także w tym mitycznym "kiedyś".

Doskonałym tego przykładem jest... "Frankenstein" z 1931 roku.

Reżyserem filmu "Frankenstein" był James Whale, niesamowicie utalentowany twórca filmowy, który – jak zajrzycie na stronę IMDb, największą na świecie internetową bazę danych o filmach i serialach – miał na swoim koncie zaledwie 24 tytuły. Z czego trzy ostatnie z nich to produkcje krótkometrażowe.

Whale zrezygnował z Hollywood na początku lat 40. ubiegłego wieku. 29 maja 1957 w Los Angeles popełnił samobójstwo. Rok wcześniej doznał poważnego udaru.

Jego śmierć uważano początkowo za nieszczęśliwy wypadek (utopienie w basenie), jako że jego list pożegnalny został zatajony przez jego wieloletniego partnera.

Whale prosił w nim m.in., by go nie opłakiwać. Tłumaczył, że ma zszargane nerwy i żyje w agonii, a "przyszłość to tylko starość, choroba i ból".

Era potworów

Na "szczytowy okres" twórczości Whale'a przypada pierwsza połowa lat 30. ubiegłego wieku. To wtedy właśnie nakręcił wspomnianego "Frankensteina" oraz jego bezpośrednią kontynuację "Narzeczoną Frankensteina" (która dla mnie, fana klasycznych horrorów, jest dla "Frankensteina" tym, czym "Obcy – decydujące starcie" Camerona było dla "Obcego – ósmego pasażera Nostromo" Ridleya Scotta – filmem nawet lepszym).

Na szczególną uwagę zasługują także jego "Stary mroczny dom" (1932), który pomimo upływu lat wciąż potrafi przestraszyć, oraz "Niewidzialny człowiek" z efektami specjalnymi, które z pewnością wprawiły w osłupienie niejednego widza z tamtej epoki.

Wróćmy jednak do wspomnianego wcześniej "Frankensteina" i jego "poprawności politycznej".

Na wstępie warto zauważyć, że film Whale'a z 1931 roku nie był pierwszą adaptacją tej historii – ta bowiem powstała już w 1910 roku dzięki Edison Studios i została wyreżyserowana przez Jamesa Searle Dawleya.

Nie będę też opisywał, o czym jest to film. Ma prawie 100 lat. Książkowy pierwowzór od Mary Shelley ma 206 lat. Jeżeli ktoś do tej pory nie zna historii "Frankensteina", to znaczy, że nie chciał jej poznać.

To żyje! Teraz już wiem, jak...

Celowo użyłem hasła "poprawność polityczna", jako że film Whale'a w chwili swojej premiery miał już częściowo podlegać tzw. Kodeksowi Haysa (oficjalnie wprowadzono go dopiero w 1934 roku, ale w sieci można znaleźć informację, że zaczął on częściowo działać już w 1930 roku).

Kodeks docelowo miał jasno określać, co można pokazywać w filmach i w jaki sposób. "Frankenstein" wbił się w ten krótki okres w historii amerykańskiej kinematografii, gdy twórcy wciąż mieli nieco więcej swobody.

Mimo to sam film Whale'a zaczynał się od ostrzeżenia widzów przed tym, co zaraz zobaczą na ekranie. Ostrzeżenia przekazanego od samego producenta obrazu.

Jak się macie? Pan Carl Laemmle (producent filmu – przyp. aut.) uważa, że zaprezentowanie tego obrazu bez przyjaznego ostrzeżenia byłoby nieuprzejmością. Za chwilę przedstawimy historię Frankensteina, naukowca, który próbował stworzyć człowieka na swój obraz, nie zważając na Boga. To jedna z najdziwniejszych historii, jakie kiedykolwiek opowiedziano. Dotyczy dwóch wielkich tajemnic stworzenia: życia i śmierci. Myślę, że to was zachwyci. Może was zszokować, a nawet... przerazić. Jeśli więc ktoś z was czuje, że nie chce narażać swoich nerwów na takie obciążenie, teraz ma szansę, aby… no cóż – ostrzegaliśmy was!Ostrzeżenie dla widzów filmu "Frankenstein".Film powstał w 1931 roku i mógł budzić ogromne emocje.

Co ciekawe, ocenzurowano także sam film – skracając scenę, w której "potwór Frankensteina" wrzuca małą dziewczynkę do jeziora oraz moment, w którym dzieło naukowca zostaje powołane do życia przez błyskawicę.

Wszyscy chyba kojarzą słynny okrzyk doktora Frankensteina: "To żyje! Żyje" ("It's Alive! Alive!"). W nieocenzurowanej wersji filmu można było jeszcze usłyszeć, jak dodaje: "Teraz już wiem, jak to jest być Bogiem".

"Frankenstein" (nawet ocenzurowany) okazał się ogromnym hitem i obok "Księcia Draculi" z tego samego roku zapoczątkował złotą erę potworów studia Universal.

Te natomiast w następnych latach dało nam też m.in. "Wilkołaka", wspomnianego "Niewidzialnego człowieka" czy "Potwora z Czarnej Laguny".

Sam "Frankenstein" doczekał się licznych kontynuacji, a nawet występów... obok innych potworów należących do tego studia – co za tym idzie: łączenie uniwersów miało miejsce na długo, zanim usłyszeliście o tym w filmach Marvela i DC.

Warto jednak wspomnieć, że Boris Karloff – odtwórca roli potwora – wystąpił tylko w trzech (najlepszych) pierwszych filmach całej serii. Aktor dodał później, że nie widział sensu dalszego wcielania się w legendarne monstrum, jako że nie było już nic do dodania jego postaci.

No może oprócz żartów – poniżej można np. zobaczyć nagranie zza kulis powstawania "Syna Frankensteina", trzeciego filmu z Karloffem w roli potwora.

Potwór, mój największy przyjaciel

Nie da się zaprzeczyć, że gdyby nie charyzma Karloffa i jego sposób zagrania postaci, która komunikuje się ze światem za pomocą jęków, warczenia i gestykulacji – sam film mógłby nie odnieść takiego sukcesu.

Jego "potwór" nie był kimś "złym" z natury – tak jak to pokazywano w późniejszych produkcjach z udziałem monstrum, spłycając jej charakter. Jego wersja "potwora" była zagubioną istotą, której świat nienawidził za to, że w ogóle istniała. Naturalnym odruchem kogoś takiego jest strach, ale i agresja jako forma obrony.

To zrozumiałe, że niektórzy dzisiaj bardziej sympatyzują z potworem, niż ze wściekłym motłochem z widłami. To nie kwestia zmieniających się czasów i wrażliwości widza, tylko świadoma ocena sytuacji, kto jest ofiarą, a kto agresorem.

W 1963 roku Karloff został zapytany przez dziennikarza, czy nie żałuje, że powierzono mu rolę właśnie potwora. Aktor odpowiedział: "Nie, nie sądzę. Ten potwór okazał się najlepszym przyjacielem, jakiego miałem. Zmienił całe moje życie. Byłem nieznanym nikomu aktorem, gdy nagle podarowano mi tę niesamowitą możliwość (zagrania tej postaci, przyp. aut). Moja kariera trwa nieprzerwanie od tamtej chwili. 32 lata minęło, a ty mnie dalej o niego pytasz. Nie mógłbym prosić o nic lepszego".

Warto dodać, że nad nową wersją klasycznej historii "Frankensteina" pracuje właśnie Guillermo del Toro, reżyser m.in. nagrodzonego Oscarem "Kształtu wody". W sieci pojawiła się właśnie informacja, że Jacob Elordi wcieli się w monstrum w nowej ekranizacji.

Czas pokaże, czy jego kreacja stanie się równie ponadczasowa, co sam potwór Frankensteina.

Jako ciekawostkę na koniec warto dodać, że "Frankenstein" z 1931 roku został odrestaurowany i złożony w całość dopiero w latach 80. ubiegłego wieku. W 2011 roku serwis TVN24 informował też o zaskakującym odkryciu.

Niektóre klatki tego filmu zostały znalezione... w watykańskim archiwum filmowym.

"Nie wiadomo, jak fotogram z tego filmu znalazł się w filmowym archiwum w Watykanie, w którym zdecydowaną większość stanowią nagrania wydarzeń z udziałem papieży i zapis uroczystości religijnych" – podkreślał serwis.

Czytaj także: https://natemat.pl/534344,nowy-omen-trafi-do-kin-w-2024-roku-jaki-byl-pierwszy-kinowy-antychryst