Zwykle zaczynamy od diagnostyki. Ona jest bardzo różna w zależności od problemów, z którymi para się do nas zgłasza. Obejmuje nie tylko konsultację ginekologiczną, ale też andrologiczną, urologiczną, często też endokrynologiczną, a nawet psychiatryczną. Podejście musi być multidyscyplinarne a diagnostyka niezwykle szeroka – mówi w podcaście Zdrowie bez cenzury o leczeniu niepłodności dr n. med. Łukasz Sroka, specjalista ginekolog-położnik, dyrektor medyczny InviMed.
– Jednak zdarza się, że już na początku wiemy, że danej parze zwyczajnie kończy się czas. Ramy biologiczne są niezmienialne i nieuchronne. W przypadku takiej pary wiadomo, że diagnostyka i decyzja, co do leczenia będzie musiała być szybka. Ścieżka takiej pary do procedury in vitro może być bardzo krótka.
Leczenie niepłodności jest ostatnio jednym z najgorętszych tematów politycznych i społecznych. Przeciwnicy nowoczesnych metod leczenia stworzyli wiele mitów, które bywają powtarzane przez polityków czy aktywistów i są bardzo krzywdzące dla par cierpiących z powodu niepłodności. Leczenie niepłodności, to oczywiście nie tylko metoda in vitro. Choć ona pozwala na posiadanie potomstwa, kiedy wiele innych metod nie działa.
In vitro to oczywiście nie jedyna metoda leczenia niepłodności. Specjaliści na początku starają się ustalić przyczynę niepłodności i tego większość par, która przychodzi do kliniki leczenia niepłodności, oczekuje. To ustalenie przyczyny nie zawsze jest łatwe, a nawet czasami nie do końca jest możliwe.
– Przychodzi do nas tak naprawdę dwoje ludzi, a nie jedna pacjentka. Każda z tych osób, z punktu widzenia medycznego, może być zdrowa. Jednak mają razem problem z możliwością zajścia w ciążę. Niepłodność jest wyjątkową jednostka chorobową, bo dotyczy pary, a nie jednego człowieka. Poza bardzo szczególnymi przypadkami, nie można powiedzieć, że mężczyzna lub kobieta są niepłodni. Oni są niepłodni jako para. Diagnostyka też powinna dotyczyć pary. To bardzo ważne – wyjaśnia dr Sroka.
I dodaje: – Jeżeli chodzi o samo leczenie, to mamy wiele możliwości. Jeśli np. mamy do czynienia z parą, u której nie widzimy tzw. żółtych lampek ostrzegawczych np. że kończy się czas, że są niskie parametry nasienia, że kończy się rezerwa jajnikowa, to możemy zacząć leczenie od bardzo elementarnych rzeczy chociażby jak ocena cyklu kobiety, stymulacja owulacji przy pomocy nieskomplikowanych procedur terapeutycznych. Często zdarza się, że na tym etapie już uzyskujemy ciążę. Tak się dzieje też u niektórych par, które same, w warunkach domowych, próbowały podobnych starań przez kilka lat. Nie tylko in vito jest metodą leczenia niepłodności. Czasami wystarczy proste leczenie, żeby ciążę uzyskać.
Ważne jest jednak, żeby tych etapów leczenia, diagnostyki nie przeciągać zbyt długo, żeby nie prowadzić do tzw. kradzieży czasu reprodukcyjnego. To jest grzech tzw. naprotechnologii, lansowanej w ostatnich latach. Ta metoda nie ma w sobie nic szczególnego. Tam jest podstawowa diagnostyka i podstawowe formy leczenia. Tak naprawdę każdy z nas lekarzy, leczących niepłodność, jest przez chwilę naprotechnologiem. Jednak tylko przez chwilę, bo to działanie musi być ograniczone w czasie. Nie może być przeciągane latami. Może trwać kilka miesięcy. Niestety to często było przeciągane jeśli chodzi o pary prowadzone przez naprotechnologów.
Ta "technologia", jak tłumaczy nasz rozmówca, nie uznawała żadnych innych form leczenia, więc powstawało błędne koło. Pary były poddawane ciągle tym samym procedurom, przez lata. Tracąc czasami bezpowrotnie możliwość zajścia w ciążę. Często pary, które bez powodzenia przez lata były prowadzone przez naprotechnologów, trafiając do kliniki leczenia niepłodności mogły rzeczywiście usłyszeć, że może im pomóc już tylko in vitro. Jednak nazywanie klinik leczenia niepłodności jest ogromnym i niezasłużonym uproszczeniem.
Takie uproszczenia to nie najgorszy „grzech” przeciwników metody zapłodnienia pozaustrojowego. Prawicowi politycy często opowiadali, że w klinikach leczenia niepłodności podczas procedury in vitro zabija się zarodki. To oczywiście nieprawda.
– To bardzo ciężkie, niesłuszne i fałszywe oskarżenie. Coś, co nie powinno padać z trybun parlamentarnych. Metoda zapłodnienia pozaustrojowego, to metoda terapeutyczna stosowana na całym świecie, we wszystkich cywilizowanych krajach. Jest to powszechnie przyjęta metoda leczenia, co do której nie ma żadnych medycznych kontrowersji, która spełnia wszelkie kryteria cywilizowanej metody leczenia. Nie ma tu mowy o żadnym zabijaniu zarodków. W Polsce mamy dodatkowo ustawę, która nadaje zarodkom specjalną ochronę prawną i nie ma mowa o jakimkolwiek zabijaniu zarodków – podkreśla dr Sroka.
Jednak dodaje wyjaśniając: – Natomiast to nie jest tak, że nie dochodzi do obumierania zarodków. Jest to proces, który wynika z praw natury. Ludzkie zarodki, to najbardziej skomplikowane, z jakimi mamy do czynienia. Ten stopień skomplikowania sprawia, że nie każda zapłodniona przez plemnik komórka jajowa zakończy się ciążą i to ciążą kończącą się porodem. To nie dotyczy tylko procedury in vitro.
Kiedyś przeprowadzono badania, w których poproszono kobiety nieleczące się z powodu niepłodności, o to, żeby robiły test ciążowy w dniu każdej spodziewanej miesiączki. Bardzo wiele z tych kobiet miałom pozytywne testy, ale tylko ok. połowa z nich kończyła 9 miesięcy później na porodówce. To czy zarodek się rozwinie, czy obumrze, wynika z biologii tego zarodka. Nie mamy na to żadnego wpływu.
Jak tłumaczy specjalista, przy procedurze in vitro zarodki są albo transferowane do jamy macicy albo są zamrażane, żeby wykorzystać je w kolejnej próbie, jeśli ta pierwsza zakończy się niepowodzeniem, żeby kobieta nie musiała przechodzić całej procedury od nowa. Jeśli transfer się uda, to para może wrócić po swoje zarodki, żeby mieć kolejne dzieci.
Co do skuteczności metody in vitro, trudno udzielić jednej odpowiedzi.
– Procedura in vitro, to nie jest magiczny obrzęd czy rytuał, którego nie rozumiemy. To wykorzystanie naturalnych mechanizmów i przeniesienie ich do laboratorium, żeby poprawić ich efektywność. Poprawić, ale w ograniczonym zakresie. Są czynniki, które na efektywność procedury in vitro mają wpływ. Wiele czynników leży po stronie organizmu matki, ale też wiele po stronie organizmu ojca.
U kobiety 30-letniej z prawidłową rezerwą jajnikową bez chorób towarzyszących, która ma partnera z prawidłowymi parametrami nasienia, ale np. z jakiegoś powodu utraciła jajowody lub są one niedrożne i jedynym rozwiązaniem jakie można zaproponować jest procedura in vitro, skuteczność będzie bardzo wysoka. Natomiast jeśli mamy pacjentkę 41-letnią, która ma niską rezerwę jajnikowa, od lat walczy z endometriozą, a jej partner ma do tego obniżone parametry nasienia, to procedura in vito będzie też jedynym rozwiązaniem, ale będzie kilkakrotnie mniej skuteczna niż dla tej poprzedniej pary – podkreśla nasz rozmówca, którym był dr n. med. Łukasz Sroka, Dyrektor Medyczny Klinik InviMed.
Materiał powstał we współpracy z InviMed