Władze polskich miast coraz odważniej oddają władzę w ręce obywateli i pozwalają im zdecydować, na co wydać część pieniędzy z miejskiej kasy. Budżety partycypacyjne, choć wywodzą się z Brazylii, na stałe wpisują się w krajobraz polski lokalnej. Mieszkańcy Poznania zdecydowali o wydaniu 10 milionów złotych, w Elblągu do rozdysponowania były 2 miliony.
Budżet partycypacyjny – brzmi dość tajemniczo, ale od kilku lat coraz większa grupa Polaków ma szansę na własne oczy przekonać się, na czym ten mechanizm polega. Inicjatywa, która narodziła się w brazylijskim Porto Alegre, z czasem opanowała Amerykę Południową, a po 2000 roku zaczęły ją wprowadzać burmistrzowie i prezydenci europejskich miast. Od kilku lat także polskich. Budżet partycypacyjny to jeden z najdalej posuniętych sposobów realizacji idei samorządu lokalnego.
To właśnie obywatele miast dostają bezpośrednią możliwość decydowania o pieniądzach z budżetu miasta. Rządzący wydzielają z niego pulę, o zagospodarowaniu której decydują obywatele – w głosowaniu lub za pośrednictwem organizacji pozarządowych. Ten pierwszy wariant wykorzystano w Poznaniu, choć dyskusyjne jest, czy można uznać go za sukces. Na ponad 433 tys. uprawnionych do głosowania (dane z wyborów samorządowych w 2010 roku) o budżecie chciało zdecydować zaledwie 20 tys. mieszkańców. A może aż 20 tys.?
Socjologowie od lat narzekają na niski poziom aktywności obywatelskiej Polaków. Po części odpowiada za to brak środków, który znacznie spowalnia rozwój inicjatyw społecznych. – Nie powinniśmy oceniać sukcesu bądź porażki takich inicjatyw tylko po liczbie ludzi, którzy się w to zaangażowali – mówi Katarzyna Starzyk z Laboratorium Partycypacji Obywatelskiej. – Budżety partycypacyjne są w Polsce bardzo nową inicjatywą i nie ma się co dziwić, że ludzie po prostu o takim mechanizmie nie wiedzą. Dlatego tak ważna jest edukacja i informowanie ludzi o możliwościach, jakie otwiera przed nimi budżet partycypacyjny – dodaje.
O niskim poziomie zainteresowania mógł też zdecydować fakt, że poznańska praktyka nie do końca spełnia wymogu budżetu partycypacyjnego. Tam o tym, które projekty poddać pod głosowanie, decydowali urzędnicy i eksperci wyznaczeni przez miasto, a kryteria oceny nie były zupełnie jasne. Za to budżetem partycypacyjnym można nazwać coś, czego byśmy nie posądzili o wytyczanie najnowszych trendów w działaniach obywatelskich. To fundusze sołeckie, działające w niewielkich gminach. – W małych społecznościach budżety obywatelskie działają nawet lepiej niż w dużych miastach, bo ludzie decydują o swojej najbliższej okolicy, a nie o wielkim mieście, którego może nawet nie znają w całości. W mniejszej skali łatwiej im zrozumieć, o co chodzi – wyjaśnia Starzyk.
Dlatego też – pomimo z pozoru niesprzyjającego klimatu – budżetów obywatelskich jest coraz więcej. – Oczywiście z jednej strony możemy narzekać, że mamy w Polsce niski poziom aktywności społecznej. Spójrzmy jednak na drugą stronę: budżety partycypacyjne zrobiły w Polsce oszałamiającą karierę – mówi Joanna Erbel, socjolożka miasta. – Gdyby spytać kogoś o budżet partycypacyjny jeszcze trzy lata temu popukałby się w głowę i zaczął uzasadniać, że nie jesteśmy na to gotowi, ludzie są nieodpowiedzialni i nikt nie będzie chciał się tym zajmować. Dzisiaj to rozwiązanie działa w kilkunastu dużych miastach. Odważnie poczynają sobie też małe ośrodki, które mają większą skłonność do eksperymentowania – wyjaśnia rozmówczyni naTemat.
Wbrew obawom sceptyków, mieszkańcy miast unieśli ciężar odpowiedzialności i swoimi pieniędzmi dysponują bardzo rozważnie. – Doświadczenia miast, które dały obywatelom możliwość decydowania o wydatkach, są bardzo budujące. Ludzie nie chcą jakichś nieistotnych i nikomu niepotrzebnych, ale bardzo konkretnych rzeczy, które poprawiają jakość ich życia. Dlatego na przykład autorzy i autorki Obywatelskiej Strategii Konina 2013-2020, która ma być wdrażana, chcą, by do 2018 roku wszystkie wydatki inwestycyjne zależały od decyzji obywateli. Warto też brać przykład z Łodzi, gdzie prace nad budżetem na 2014 rok zaczęto już pod koniec 2012 roku – relacjonuje Joanna Erbel.
Choć budżet partycypacyjny to nadal mało znana forma aktywizowania mieszkańców, trzeba ją promować. Zdaniem ekspertów stopniowe wprowadzanie tych rozwiązań i powolne uczenie odpowiedzialności nie jest tak skuteczne, jak danie im poczucia pełnej odpowiedzialności za losy swojego miasta. – Aby mieszkańcy rzeczywiście angażowali się w prace nad budżetem należy im oddać władzę nad całym procesem – od tworzenia procedur i kryteriów oceny aż do ostatecznego głosowania nad tym, komu dać pieniądze – postuluje socjolożka.
Dobre praktyki stara się upowszechniać Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, ale jego działania skończyły się chyba na sferze deklaracji. – O działaniach MAC słyszałam tylko raz – kiedy ogłoszono, że resort zaangażuje się w promowanie budżetów partycypacyjnych. Oczywiście cieszę się, że popiera tę inicjatywę, ale urzędnicy nie robią nic więcej. Nie prowadzą żadnych konsultacji społecznych, nie byli na zorganizowanej przez Pracownię Badań i Innowacji Społecznych Stocznia konferencji – mówi Joanna Erbel.