– Często na ulicy spotykam mamy z dziećmi i słyszę: "Nie patrz w tamtą stronę". Długo nie wiedziałem, o co chodzi. Czy tak strasznie wyglądam, że to dziecko mogłoby mieć traumę? – opowiada aktor Arkadiusz Pyć, który gra m.in. w Teatrze Powszechnym.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czy zapraszając cię do rozmowy o życiu osoby niskorosłej, nie robię środowisku krzywdy? Nie stygmatyzuję?
Arkadiusz Pyć: Nie, chyba nie.
Chyba?
Nie. Jestem inny, ale trzeba ludziom mówić, że tak samo czuję, tak samo kocham, tak samo myślę, też jem, też mam popęd seksualny, też lubię kawę. Wrzuciliśmy się w ten świat i musimy jakoś funkcjonować.
Często na ulicy spotykam mamy z dziećmi i słyszę: "Nie patrz w tamtą stronę". Długo nie wiedziałem, o co chodzi. Czy tak strasznie wyglądam, że to dziecko mogłoby mieć traumę? Kiedyś podeszła do mnie matka i powiedziała, że to ona mnie chroni przed dzieckiem. Bo ono powie to, co myśli.
Może ta matka sama nie wie, jak odpowiedzieć dziecku?
Zgadzam się. Czasami dochodzi do konfrontacji. Ale dzieci mnie nie obrażają, mówią na przykład: "mały pan" albo pytają "dlaczego ten pan jest mały".
Jakie słowa bolą?
Nienawidzę słowa karzeł. Ono naprawdę zadaje ból. Mogę mieć świetny humor, usłyszę "karzeł" i koniec. Powiedzieć do mnie "karzeł", to tak jakby zwrócić się do osoby niewidzącej – "cześć ślepy"; do geja – "ty pedale".
Czasami wolałbym dostać w mordę, niż usłyszeć "karzeł". Wtedy bym sobie pomyślał: uderzył mnie, potraktował normalnie – jak równego sobie.
Żadne określenie nie jest dobre. Ale na przykład "człowiek niskiego wzrostu" brzmi lepiej. Bo "mali ludzie" kiepsko się kojarzy.
Teraz się przyjęło, żeby mówić "niskorosły". Można też powiedzieć po prostu "niskiego wzrostu". Ale tak też można określić osobę, która ma 160 centymetrów wzrostu. To my w takim układzie jesteśmy "bardzo niskiego wzrostu".
Najlepiej jest mówić do nas po imieniu. Bo przecież mamy imiona. Urodziłem się w małej wsi i dorastałem w tej społeczności, z tymi dziećmi, sąsiadami i nigdy nie byłem traktowany inaczej. Byłem Arkiem. Do końca szkoły podstawowej byłem Arkiem.
A później?
Później zaczęło się liceum. Już nie byłem Arkiem, tylko tym na "k". To była całkowita zmiana. Pamiętam, że jak poszedłem do szkoły, to przez kilka dni sam siedziałem w ławce. Zaczął się wiek dojrzewania, pierwsze miłości, dyskoteki.
Byłeś z tego wykluczony?
Nie dałem się wykluczyć. Nie chciałem martwić rodziców, robiłem czasami wbrew sobie. Chodziłem na te imprezy, ciężko mi było, strasznie to przeżywałem. Dobrze, że miałem rodzeństwo, które traktowało mnie normalnie, zabierało na wycieczki.
Mocno to przeżyłeś?
Tak, ale nikomu się nie żaliłem, bo w domu jestem sam. Mam rodzeństwo, ale z tą przypadłością jestem sam. Nie skarżyłem się, bo nie chciałem ranić mamy. Brałem to na klatę. Teraz pewnie byłoby zupełnie inaczej. Szkoda, że jej wtedy nie powiedziałem, jak było mi trudno. Zna mnie na tyle, że pewnie to czuła. Ale jak już mnie w tym liceum poznali, to sam sobie wybierałem, z kim będę siedzieć w ławce. Ale był też moment studniówek.
Byłeś?
Nie miałem pary. Chyba w ogóle nie byłem na studniówce. Nie byłem, bo bym pamiętał. Trochę ich rozumiem, nikt nie chciał się wystawiać.
Ale ja nie rozumiem?
Że jak to z takim… Tak mogło być.
Gdybyś teraz mógł porozmawiać z tamtym Arkiem, co byś mu powiedział?
Banalnie: chłopie, na studniówce świat się nie kończy. Nie rób nic na siłę, żeby tylko być. Rób to, z czym się czujesz dobrze. Nie robiłbym tego dla ludzi. Kiedyś się podporządkowywałem.
Pierwsze miłości?
Może raz w życiu poczułem miłość. Unikam miłości. Nie chcę się zakochać. Może przyjdzie czas, że to się zmieni. Ale nie szukam, nie wychodzę. Jest mi z tym dobrze.
Zostałeś odrzucony?
Może szybciej dojrzewałem. Nawet lokując swoje uczucia, gdzieś w głowie wiedziałem, że może to być niewypał. Ale brnąłem w to. Młody byłem. Tak jak się spodziewałem, tak było. Odrzucenie. Padło: "Ale ty chyba sobie nie wyobrażasz, że my będziemy parą". Wziąłem to sobie na całe życie.
Kilka osób z niepełnosprawnością opowiadało mi, że zamiast miłości szuka przyjaźni. Z lęku. Brzmi znajomo?
Oczywiście, że tak jest. Myślę, że rozebranie się przy kimś też jest dla mnie trudne. Jestem inaczej zbudowany, to ciało nie jest idealne.
Żadne ciało nie jest idealne.
Wiem. W przypadku spraw intymnych – nie wiem, jak duże zaufanie musiałbym mieć, żeby się obnażyć. Nie oszukujmy się – w niektórych to wzbudza wstręt. Obrzydzenie. A to jest tylko ciało. To też mnie pewnie blokowało.
Zawsze marzyłem, żeby chodzić na siłownię. Bałem się pójść do takich molochów, bo tam jest dużo "karków". Kiedyś przechodziłem ulicą Czerską, gdzie w biurowcu jest siłownia.
Tam poznałem trenera. I chodzę już od roku. Ćwiczę w spodenkach, czuję się tam dobrze. Oni mnie tam mają w nosie, nawet na mnie nie patrzą. Ten trener na początku na dystans, teraz jak ćwiczymy, to złapie mnie za nogę, dotknie.
Siłownia pomogła?
Tak. Ten trener na początku nie wiedział, co robić. W moim przypadku to jest bardzo miłe, że traktuje, że nie jest jakiś...
Chcesz powiedzieć, że miłe jest, że się ciebie nie brzydzi?
Tak. Myślałem właśnie w ten sposób, że on może się mnie brzydzić. Wiem o tym, nie mam do niego o to pretensji.
Zwróć uwagę, że jak niskorośli grali w filmie, to też złe charaktery, postaci odpychające. To jest okrutne.
Zdecydowałbyś się zagrać taką postać?
Teraz już nie. Jak byłem w agencji cyrkowej, to przeważnie byłem krasnoludkiem. Chociaż z tym krasnoludkiem to bym jeszcze powalczył. Jednak to dzieciom sprawia radość. To postać pozytywna.
Bardzo bym chciał, żeby u nas było jak w Hiszpanii. Szedłem tam sobie ulicą, paliłem papierosa i nikt na mnie nie patrzył. Poza tym jako osoba niepełnosprawna na Zachodzie miałem bezpłatny dostęp do muzeów, galerii. Pompeje, Luwr. A u nas, choć non stop się mówi o wsparciu dla osób z niepełnosprawnością, to mamy zaledwie 50 proc. zniżki na komunikację miejską.
Twoim marzeniem jest, żeby wtopić się w tłum?
Tak, ciągle o tym marzę. Tam w Hiszpanii nikt nie zwracał na mnie uwagi. Normalnie idąc ulicą w Polsce czujesz się jak w Big Brotherze, a tam totalna anonimowość.
Wyobraź sobie, że idę w Polsce, wyróżniam się z tłumu i jeszcze palę fajkę. To od razu słyszę: "Ty mały, nie pal, bo nie urośniesz". Mam już gotową odpowiedź: "Znam, znam, już mi to nie grozi".
Do tej pory, jak jaram tego papierosa, to chciałbym wtopić się w tłum. Wybieram momenty, kiedy naprzeciwko mnie nie idzie jakoś dużo ludzi. Niby przez cały czas mam do tego dystans, ale jednak mam to z tyłu głowy.
Ludzie często na ulicy zadają mi bardzo intymne pytania, a jak z "tymi" sprawami.
Co odpowiadasz?
Przeważnie "spadaj". Czasami obracam to w żart, ale też nie chcę brnąć w takie dyskusje, w ich tok myślenia. Pytają mnie, czy w sklepie chodzę z drabiną. Teraz poukładałem to sobie zupełnie inaczej. Jeszcze parę lat temu każde moje wyjście to był stres. Wiedziałem, że zaraz się zacznie. Nie mogłem wyjść z domu, wtopić się w tłum i sobie wędrować.
Sam ze sobą walczysz?
Tak. Podejrzewam też, że do końca życia będę walczył. Miałem też stres, jak mojemu bratu urodził się synek i poprosił mnie, żebym był chrzestnym. Na początku pomyślałem, że to żart.
Dlaczego?
Taki mały będę tam szedł. Mamy dobre relacje, powiedziałem, żeby wziął kogoś innego. Odpowiedział, że gdyby chciał wziąć kogoś innego, toby to zrobił. Ale nie chciał.
Zostałeś chrzestnym?
Tak. I bardzo się cieszę. Mam takiego swojego synka. Marcelek ma trzy latka. Mówią, że jest podobny do mnie. Cieszę się, bo nie mam dzieci. Najprawdopodobniej nie będę ich miał.
Nie chcesz mieć dzieci?
Nie chcę być egoistą. Jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się z moją przypadłością. Wiem, co przeżyłem i nie chciałbym, żeby to dziecko przechodziło przez to samo. Na pewno byłoby lepiej, bo ja się urodziłem w dawnych czasach.
I ty masz wiedzę, której twoi rodzice nie mieli. Nie mogli mieć. 71. rok, mazurska wieś, rodzi się dziecko i sami lekarze długo nie wiedzą, co mu jest.
Na pewno nie mieli pojęcia. Nie było badań, to wszystko wyszło dopiero po pewnym czasie.
Kiedy polubiłeś siebie?
Niedawno. Myślę, że przełomowym momentem była wyprowadzka z domu rodzinnego.
U mamusi było mi wygodnie, zresztą do tej pory czuję się tam najbezpieczniej.
Pamiętam dzień, kiedy uznałem, że koniec tego balu. Spakowałem się, pojechałem do przyjaciół. Powiedzieli, że mi pomogą, ale muszę sobie znaleźć pracę. W ciągu tygodnia pracowałem jako telemarketer.
Pracowałeś głosem, chowałeś się przed ludźmi?
Trochę się chowałem, chociaż miałem zrywy. Kiedyś było ogłoszenie, że szukają do pracy w sklepie. Poszedłem. Pan, który ze mną wtedy rozmawiał, znacząco pokazał mi wyższe półki. Zachował się elegancko. Wybawiłem go z tego kłopotu.
Jak z tym przełomowym momentem?
To było cztery lata temu, kiedy przyjechałem do Warszawy i po raz pierwszy publicznie opowiedziałem o sobie. Poczułem ulgę. I to zaczęło przynosić efekt. Młodzi ludzie zaczepiali mnie na ulicy i mówili: "Słuchaj stary, nie wiedziałem, że tego "karzeł" nie można używać. Nigdy tego nie powiem, bo wiem, że ciebie to rani". To mi dało poczucie pewności siebie. To było oczyszczenie.
Chociaż dalej zanim uznam, że mogę się z kimś zakumplować, to obserwuję, przyglądam się, słucham. Przez cały czas boję się, że komuś zaufam, za bardzo się otworzę i ta osoba to wykorzysta. Jestem wrażliwy i łatwo mnie zranić.
Zanim polubiłeś siebie, próbowałeś się wydłużyć.
Byłem wtedy w ostatniej klasie liceum. Przy 120 cm wzrostu proponowano mi o 30 cm więcej. Kuszące. Powiedziano, że po zabiegu spędzę miesiąc w szpitalu i już w tych aparatach będę normalnie funkcjonować, chodzić do szkoły i "rosnąć". Miałem sobie kluczykiem podkręcać. Zgodziłem się, chociaż tata mi odradzał. Wściekły na niego byłem.
Zoperowali mnie 5 lipca. Ból niesamowity. Nacinają kość w kilku miejscach, druty na wylot, pręt i co 4 godziny lekarz dziesiątką kluczem mi to podkręcał. Leżałem na wznak. Nie mogłem usiąść przez pół roku. Mycie, higiena – wszystko musiała robić mama.
Miałem wtedy 19 lat. Wytrzymałem do 7 centymetrów. Później przyszedł lekarz
i powiedziałem mu wprost: "Wypierdalaj, ja już nie chcę". Sądził, że to kryzys, zaczepił mamę. Ale powiedziałem jej dokładnie to samo. Zawiodłem się okropnie. Zostałem w szpitalu okrągły rok. To mnie też czegoś nauczyło.
Dzisiaj byś odradzał?
Już wtedy odradzałem. Pamiętam, jak po operacji przyszedł chłopak z podobnym schorzeniem. Odradzałem mu. Zapytał: "A tobie ktoś odradzał? Posłuchałeś?" Zoperowali go. Dwa dni później ubolewał, że mnie nie posłuchał.
Nie żałowałem. Pewnie przez całe życie bym myślał, żeby się wydłużyć. Chociaż ostatnio śniło mi się, że urosłem i się przeraziłem.
Dlaczego?
No bo gdzie będę grał? Nikt nie będzie mnie chciał. Bo jestem w jakieś roli.
Jakie bariery osobom niskorosłym funduje świat?
Zacznijmy od tego, że wynajmujesz mieszkanie. I nikt nie przystosowuje tego lokum do ciebie, to ty musisz się przystosować. Szafki wysoko, suszarka wysoko. Ciągła wspinaczka. Taborecik jest moim najlepszym przyjacielem. Rozstaję się z nim tylko wtedy, gdy gdzieś wychodzę.
A co jak idziesz do sklepu?
Muszę prosić o pomoc.
Nauczyłeś się?
Tak, chociaż to nie jest proste. Wchodzę do sklepu i włączam skaner, czyli oceniam, kto może chcieć mi pomóc.
Problemem są również bankomaty. Tutaj nikogo nie poproszę o pomoc, bo nie podam karty czy PIN-u. Odwracam się na pięcie i szukam dalej albo idę do banku.
Nie sięgam też do biletomatów w tramwajach. Kiedy dojeżdżałem do szkoły, to autobusy nie były otwierane, tylko z klapką. Mam traumę. Bo gdy oprócz mnie nikt nie stał na przystanku, to kierowca często myślał, że jestem dzieckiem i nawet się nie zatrzymywał. Albo nie mogłem otworzyć drzwi. Straszne. Do dziś mi się to śni.
Problem jest też z ciuchami. Czy kupię na dziale dziecięcym, czy nie, to zawsze muszę skracać rękawy i nogawki. To dodatkowy koszt.
Jak rynek pracy?
Teraz tylko gram w teatrze, ale jak kiedyś poszukiwałem pracy, to często słyszałem: "zadzwonimy". Albo wchodziłem gdzieś, na zewnątrz wisiało ogłoszenie, ale szybko okazywało się, że już "nieaktualne".
Jak to się stało, że z osoby pracującej głosem, wszedłeś na scenę?
Mieszkałem jeszcze w Olsztynie. Nie wiem, jak mnie znaleźli, zadzwonili i zapytali, czy nie chciałbym pracować w Warszawie w agencji cyrkowej. Pojechałem, chociaż nic cyrkowego nie umiałem. Z wykształcenia jestem terapeutą zajęciowym. Przyjęli mnie. Im chodziło o to, że w tym cyrku mają krasnala.
Byłeś "krasnalem", nie bolało cię to?
Nie. Stworzyli dobrą atmosferę. Czułem, że wchodzę w tę rolę. W 2016 roku przeczytałem w internecie, że jest casting i poszukują osoby niskorosłej do Teatru Powszechnego.
Poszedłeś?
Mieszkałem jeszcze w Olsztynie. Poszedłem, choć miałem cykora. Cała świta do mnie wyszła. Zaczęliśmy rozmawiać. "No ale jesteś z Olsztyna, jak by to było, bo wiesz, będą próby" – usłyszałem. Odpowiedziałem, że jakoś sobie poradzę. Poszedłem kawałek dalej i zadzwonili. Musieli zapytać dyrektora, czy mógłbym zamieszkać w pokojach gościnnych teatru.
I zacząłem próby. Okazało się, że spektakl dostał nagrodę w Wenecji i pojechałem tam na tydzień.
Później do serialu "Mały zgon" zaprosił mnie Machulski, gram też w filmie "Volta".
I odezwał się do mnie Jan Klata. Nie wierzyłem. Zadzwonił sam i poszedłem na casting. A tam Bartosz Bielenia, Maciej Stuhr i ja. Bardzo fajna przygoda.
Wracając do Klaty, dzwoni do mnie i mówi: "Arek, wystąpisz na przeglądzie piosenki aktorskiej". "Słucham?" – odpowiedziałem. Przecież śpiewać nie potrafię, ale zaśpiewałem.
Przyjeżdżamy z grupą cyrkowców, ale taką teatralną. Jestem jednym z tych aktorów. Jest przedstawienie i umieram.
Czujesz się spełniony?
Czuję, że jestem w dobrym miejscu, w dobrym czasie. I chcę to robić. Nie chciałbym, żeby cokolwiek się zmieniło.
Chyba nie ma nic lepszego, niż to, że robisz to, co kochasz i jeszcze ktoś ci za to zapłaci. Uwielbiam teatr. Bo w teatrze nie ma dubla. Wychodzisz i jesteś ty. Czasami sobie myślę, że urodziłem się, jaki się urodziłem, ale też dzięki temu zyskałem. To mi dało dostęp do czegoś, czego pewnie nigdy bym nie poznał.
Zacząłem siebie "sprzedawać". Nie usiadłem i nie biadoliłem, jak mi źle. Trzeba działać. Wycisnąć z tego życia, ile się da. Wiadomo, że przychodzą trudne momenty. Ale każdy je ma. Teraz mam 50 lat i jak ktoś na mnie źle reaguje, to powtarzam: kurwa mać, to oni mają problem, nie ja.