
Są takie role w historii kina, które po latach nie wychodzą nam z głowy. Krytycy, widzowie, media, wszyscy wychwalają je pod niebiosa, tymczasem Oscar wędruje... do innego aktora. Wybraliśmy osiem takich wybitnych aktorskich występów, których nie doceniła Amerykańska Akademia Filmowa. A szkoda, bo to kawał genialnego aktorstwa.
8 aktorek i aktorów, którzy nie dostali Oscara za wybitne role
Pisaliśmy już o przecenianych występach aktorskich, które zostały nagrodzone Oscarem, chociaż... nie do końca powinny. To działa jednak również w drugą stronę: są aktorki i aktorzy, których role zachwyciły i zmieniły oblicze kina, ale wyszli z gali bez upragnionej złotej statuetki. Oto osiem ról, które powinny dostać Oscara.
1. Edward Norton
Powinien dostać Oscara: w 1999 roku za "Więźnia nienawiści"
Do tego, że Edward Norton jest fantastycznym aktorem, raczej nikogo nie trzeba przekonywać. Wydaje się jednak tego nie zauważać Amerykańska Akademia Filmowa: artysta nigdy nie dostał Oscara, chociaż dotychczas był trzykrotnie nominowany: w 1997 r. za "Lęk pierwotny", w 1999 r. za "Więźnia nienawiści" oraz w 2015 r. za "Birdmana" (pominięto jego równie świetne role w "Podziemnym kręgu", "25. godzinie" czy "Rozgrywce").
Jasne, świat nie jest sprawiedliwy i nie każdy może zostać nagrodzony za świetną rolę. Ale do dzisiaj fani kina głowią się, jakim cudem Norton nie dostał statuetki za najlepszy występ w swojej karierze: neonazisty w "Więźniu nienawiści". To naprawdę ekstremalna rola: brutalna, przemocowa, fizyczna, emocjonalna. Naprawdę Norton musiał zejść do piekła ze swoim bohaterem...
Do piekła (obozu koncentracyjnego) trafił też laureat Oscara Roberto Benigni za występ w słynnym "Życie jest piękne". Niektórzy po dziś dzień twierdzą jednak, że powinien trafić on w ręce Nortona. Trudno się oprzeć wrażeniu, że celowo wybrano rolę ofiary Holokaustu, nie... neonazisty.
2. Ellen Burstyn
Powinna dostać Oscara: w 2001 roku za "Requiem dla snu"
91-letnia dziś Ellen Burstyn to jedna z najlepszych amerykańskich aktorek. Ma na koncie Oscara za "Alicja już tu nie mieszka" (1974) i aż pięć pozostałych nominacji. Jedną z nich dostała w 2001 za "Requiem dla snu" w reżyserii Darrena Aronofsky'ego, uznany przez widzów za przerażający film, który... nie jest horrorem.
Burstyn gra Sarę Goldfarb, starszą kobietę, która uzależnia się od amfetaminy, gdy próbuje stracić na wadze przed nadchodzącym występem w telewizyjnym teleturnieju. W miarę postępującego uzależnienia traci kontrolę, jest zdezorientowana i na wpół martwa, wpada w szaleństwo. Nie będzie przesadą, gdy powiemy, że to jeden z najwybitniejszych i najbardziej ekstermalnych występów w historii kina. I najbardziej przejmujących, bo ciężko to się ogląda.
Tymczasem Oscara w 2001 roku otrzymała Julia Roberts za dobrą, chociaż nie znakomitą rolę w "Erin Brockovich", co do dziś wielu kinomanów uważa za olbrzymią niesprawiedliwość.
3. Denzel Washington
Powinien dostać Oscara: w 1993 roku za "Malcolma X"
Denzel Washington to jeden z najlepszych aktorów w historii. Jest doskonały za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, a często ociera się nawet o wybitność. Ma na koncie dwa Oscary: za drugoplanowy występ w "Chwale", którego dostał w 1990 roku oraz za "Dzień próby" (najlepsza pierwszoplanowa rola męska w 2002 roku). Jego bardzo dobry występ w tym drugim filmie znalazł się zresztą na naszej liście... przecenionych oscarowych ról.
Dlaczego? Bo Washington był wybitny w zupełnie innym filmie: "Malcolmie X" Spike'a Lee, w którym wcielił się w tytułowego bohatera: jednego z liderów walki Afroamerykanów o równouprawnienie, który – w przeciwieństwie do Martina Luthera Kinga – preferował bardziej radykalne metody. To najlepsza rola w karierze Washingtona, do tego absolutnie wybitna. Jedna z najlepszych w oscarowych annałach.
Niestety w 1993 roku Washington musiał obejść się smakiem, bo statuetkę dostał Al Pacino za "Zapach kobiety". A wcale nie powinien...
4. Jennifer Jason Leigh
Powinna dostać Oscara: w 2016 roku za "Nienawistną ósemkę"
Jennifer Jason Leigh, 62-letnia dziś gwiazda "Placu Waszyngtona", "Sublokatorki" i "Patricka Merlose'a", to potwornie utalentowana aktorka. I potwornie niedoceniana. Na koncie ma jedną nominację do Oscara: za "Nienawistną ósemkę" z 2015 roku, równie niedoceniany film Quentina Tarantino.
Leigh nie dostała statuetki za swoją rolę drugoplanową, przegrała z Alicią Vikander, która wcieliła się z żonę transpłciowej kobiety w "Dziewczynie z portretu". Vikander była znakomita, ale Jennifer Jason Leigh stworzyła rolę totalną. Jako diaboliczna, brutalna Daisy Domergue kradnie absolutnie każdą scenę, jest dzika, nieujarzmiona i psychopatyczna. Więcej takich ról w kinie, prosimy.
5. Joaquin Phoenix
Powinien dostać Oscara: w 2001 roku za "Gladiatora" i w 2006 roku za "Spacer po linie"
Zanim w 2020 roku Joaquin Phoenix dostał Oscara za głośnego "Jokera", był nominowany do Oscara już trzy razy: za "Gladiatora" w 2001 roku, "Spacer po linie" (2006) i "Mistrza" (2013). Długo czekał na statuetkę, ale powinien dostać ją już wcześniej, bo większość jego ról (no może nie w "Napoleonie"...) jest po prostu fenomenalna.
Większość fanów i krytyków nie ma wątpliwości: Phoenix powinien zdobyć Oscara i za demoniczną rolę sadystycznego, psychopatycznego cesarza Kommodusa w "Gladiatorze" Ridleya Scotta, i za biograficzny występ gwiazdy country Johnny'ego Casha w "Spacerze po linie". Tymczasem musiał dwa razy wyjść z gali z pustymi rękami, poczas gdy statuetki dzierżyli jego kolega i koleżanka z planu (Russell Crowe i Reesee Witherspoon) za swoje... słabsze role.
Z kim przegrał Phoenix? W 2001 roku ze świetnym Benicio del Toro w "Traffiku", a pięć lat później z Philipem Seymourem Hoffmanem, świetnym jako Truman Capote w dramacie "Capote". Zwłaszcza że Akademia kocha biograficzne role z mocną przemianą fizyczną.
6. Heath Ledger
Powinien dostać Oscara: w 2006 roku za "Tajemnicę Brokeback Mountain"
Wspomniany 2006 rok był aktorsko znakomity. Joaquin Phoenix zasługiwał za swoją pierwszoplanową rolę męską, wygrał świetny Philip Seymour Hoffman. Ale nie możemy zapomnieć o innym artyście: to Heath Ledger, który zaserwował nam w "Tajemnicy z Brokeback Mountain" emocjonalną miazgę (niestety nie można było podzielić nagrody na trzy części...).
Australijczyk był fenomenalny jako szorstki, zdystansowany, zamknięty w sobie kowboj, który niespodziewanie szaleńczo zakochuje się w koledze, z którym pilnuje owiec. Jako Ennis jest rozdarty wewnętrznie i nieustannie walczy i z samym sobą, i ze społeczeństwem.
To jedna z takich ról, których po obejrzeniu filmu się nie zapomina, bo wchodzi nam prosto w serce. Ledger dostał później Oscara, ale niestety już po swojej przedwczesnej śmierci (miał zaledwie 28 lat): za niezapomnianego Jokera w "Mrocznym Rycerzu" Christophera Nolana w 2009 roku.
7. Cate Blanchett
Powinna dostać Oscara: w 1999 roku za "Elizabeth"
Cate Blanchett to jedna z najwybitniejszych współczesnych aktorek. Ma na koncie aż dwa Oscary: za "Awiatora" (2004) i "Blue Jasmine" (2013), do tego jeszcze sześć innych nominacji. Jedną z nich, swoją pierwszą, Australijka otrzymała w 1999 roku za rolę królowej Anglii Elżbiety I Tudor w dramacie kostiumowym "Elizabeth".
To był przełomowy występ w jej karierze, ale również występ absolutnie genialny. Blanchett nie dostała jednak Oscara i stała się bohaterką jednej z największych oscarowych niesprawiedliwości. Statuetka w 1999 roku powędrowała bowiem do Gwyneth Paltrow za "Zakochanego Szekspira", która do dziś znajduje się w czołówce list "aktorek, które nie powinny dostać Oscara".
"Aktorce grającej arystokratkę Violę, która z wzajemnością zakochuje się w Williamie Szekspirze i udaje mężczyznę na teatralnej scenie, zabrakło głębi, warsztatu i tego czegoś, co definiuje genialny występ. Jej był dość nijaki. (...) Skąd aż siedem Oscarów dla sympatycznego, solidnego, ale wcale niewybitnego "Zakochanego Szekspira"? Odpowiedź nie jest dziś zbyt wesoła: dzięki hucznej kampanii promocyjnej skończonego dziś Harveya Weinsteina. Film kostiumowy był po prostu zaprojektowany tak, aby wygrywać Oscary" – pisaliśmy w naTemat.
8. Leonardo DiCaprio
Powinien dostać Oscara: w 2014 roku za "Wilka z Wall Street"
"Przed 2016 rokiem Leonardo DiCaprio był czterokrotnie nominowany do Oscarów, za: "Co gryzie Gilberta Grape'a", "Aviatora", "Krwawy diament" i "Wilka z Wall Street". Nie dostał żadnego, a fani domagali się złotej statuetki dla tego znakomitego aktora, jednego z najlepszych artystów swojego pokolenia, co rok. Dlatego, kiedy w 2016 roku DiCaprio zagrał w 'Zjawie' Alejandro González Iñárritu, Akademia nie miała już wyjścia: musiała dać nagrodę DiCaprio. Problem w tym, że DiCaprio wcale nie zasługiwał na Oscara akurat za 'Zjawę'" – pisaliśmy w naTemat.
A za co zasługiwał? Za swoją absolutną szarżę w "Wilku z Wall Street" z 2013 roku. Co on tam wyprawiał! DiCaprio tańczył, wrzeszczał, ocierał się o komizm i tragizm. Był absolutnie fenomenalny, niesamowicie charyzmatyczny i szkoda, że Amerykańska Akademia Filmowa go nie doceniła (jak i całego filmu Martina Scorsese, który nie przekuł żadnej z pięciu nominacji w Oscara).
Leonardo miał jednak w 2014 roku sporą konkurencję, bo nagroda powędrowała do równie świetnego występu Matthew McConaugheya w "Witaj w klubie".
Zobacz także
