Czy można kupić dobry tablet za 200 złotych, podczas gdy iPady czy Samsungi zaczynają się od kilkuset złotych? Albo czy kupowanie "konsoli telewizyjnej" za 130 zł ma jakikolwiek sens? Dyskonty proponują najróżniejsze rzeczy nawet kilkaset złotych taniej niż w "normalnych" sklepach.
Wydać kilkaset złotych na iPada, ponad tysiąc złotych na rower albo pół tysiąca na ciśnieniowy ekspres do kawy to nie jest machnięcie ręką. Wielu Polaków po prostu nie stać na to, żeby kupować markowy sprzęt - niezależnie, czy jest to elektronika, czy urządzenia do ćwiczeń.
Na przeciw oczekiwaniom tym osób wychodzą dyskonty, które oferują najróżniejsze rzeczy w bardzo niskich cenach. I tak na przykład w Biedronce można kupić laptopy za 1300 złotych, a tablety nawet za 230 PLN. Ciśnieniowy ekspres do kawy, który z jakimkolwiek logo będzie nas kosztował co najmniej pół tysiąca, w dyskoncie można dostać za 130 złotych.
Ale czy opłaca się kupować takie rzeczy? Czy nie rozpadną się po miesiącu użytkowania? Przyglądamy się najciekawszym pozycjom.
Tablety za grosze
Jednym z najbardziej chwytliwych produktów, jakie dyskonty mogły zaoferować, są tablety. W Biedronce pod koniec 2012 r. pojawił się myTab 7.0, kosztujący… 229 złotych. Tak niska cena może budzić wątpliwości. I słusznie, bo w swojej recenzji tego sprzętu SpidersWeb miał wiele zarzutów. Niezbyt płynne działanie, kiepski wyświetlacz, który szybko pokrywa się rysami i potrafi wariować, co irytowało nawet przy przeglądaniu internetu czy zwykłym obsługiwaniu interfejsu. O graniu w nowsze gry z grafiką 3D nie ma co nawet marzyć na myTabie, ale w Angry Birds powinno się dać. Przy czym już na przykład Skype, jak podkreślał SpidersWeb, potrafi się mocno zacinać, co w zasadzie przekreśla sens prowadzenia wideorozmowy.
Biedronka ma też bardziej ekskluzywny sprzęt, czyli GoClever TAB A73 za 369 złotych. Oczywiście, tak jak i poprzednio, cudów w kwestii wydajności nie należy się spodziewać. "Komputer Świat" w recenzji podkreślał jednak, że biedronkowy tablet działał całkiem płynnie i dość bezproblemowo, obsługiwał nawet nowe gry i filmy w HD bez zacięć. Sprzęt z tej półki ma też wyjścia HDMI, co powoduje, że obraz można wyświetlić na telewizorze, bo jednak same wyświetlacze w tego typu tabletach najlepsze nie są.
Podsumowując: zakup tabletów z tej półki cenowej to propozycja dla tych, którzy nie będą chcieli odpalać wypasionych gier i nie oczekują wodotrysków i cudów. Zarówno recenzenci, jak i użytkownicy wypowiadający się na forach, mówią wprost: jak za tę cenę, jest w porządku. Przed zakupem warto jednak zadać sobie pytanie: czego oczekuję, bo może się okazać, że jednak warto było oszczędzać na bardziej solidny sprzęt.
Laptop za tysiaka
Podobnie jest z dyskontowymi laptopami. Przy czym od razu zaznaczmy, że można tam kupić komputery "zwykłych firm", jak Hewlett-Packard czy Acer, ale są to modele z najniższej półki.
Można też trafić na sprzęt enigmatycznych marek jak EMachines. Ich specyfikacje techniczne są podobne do wszelkich laptopów z tego pułapu cenowego - ot, zwykły sprzęt, który odpali filmy, muzykę, internet, starsze lub mało wymagające gry. W najnowszego Tomb Raidera raczej na tym nie zagramy. "No name'y" niewiele różnią się od tak samo słabego sprzętu HP, jest to więc raczej kwestia ceny, a nie marki.
Wadami takich laptopów jest zazwyczaj obudowa: mało solidna, często się rysują lub trzeszczą. Z drugiej strony, zarówno na forach dla speców, jak i wśród zwykłych userów, można znaleźć opinie wskazujące, że za 1600 złotych jest to godziwy sprzęt do najprostszych czynności. Przy czym nie należy spodziewać się, że takie coś wytrzyma więcej niż 2 lata regularnego użytkowania. Warto też uważnie przyglądać się rozmaitym dodatkom do laptopów w dyskontach, w tym oprogramowaniu. W Biedronce bowiem oferowano "za darmo" dodatkowe rzeczy takie jak system czy pakiet programów biurowych. Był to jednak Linux - system darmowy, który można ściągnąć samemu i Open Office - czyli po prostu Office również ściągany za darmo z internetu. Z drugiej strony - najtańsze komputery z Windowsem 8, na przykład HP czy Acera, można w dyskontach dostać taniej, niż w sklepach internetowych.
Konsola do grania za 130 złotych
Niestety, dobrego słowa nie można powiedzieć o "konsoli", którą oferuje Lidl. To chyba jedna z najciekawszych i zarazem najbardziej absurdalnych pozycji w ofercie
dyskontów. Lidl proponuje nam "interaktywną konsolę telewizyjną" za jedyne 130 zł. Przy cenach PlayStation 3, X-Boxa czy Wii, za które trzeba płacić około tysiąca złotych, wydaje się to być nieprawdopodobne. Swoją drogą - czy konsola może być nieinteraktywna?
Nie oszukujmy się jednak – oferowany przez Lidla Lexibook nie ma nic wspólnego z konsolami w takim znaczeniu, jak myślimy o nich patrząc na X360 czy PS3. Bardziej przypomina to "PolyStation" sprzedawane w odległych czasach na warszawskim stadionie X-lecia czy Pegasusa. Czyli: w "konsolę" wbudowany jest zestaw 100 gier 32-bitowych, które jednak z "hardkorowym" graniem mają niewiele wspólnego. Są tu klony Arkanoida, Sokobana czy proste gierki sportowe typu ping-pong i tenis.
Wykonanie też pozostawia wiele do życzenia: znany serwis Polygamia narzekał, że kontrolery rozsypały się błyskawicznie, a baterii (niedołączonych do zestawu) nie da się wsadzić bez udziału śrubokręta. Szczerze mówiąc, nie wiem kto miałby kupić konsolę Lexibook w dobie smartfonów za złotówkę. To już lepiej poszukać na Allegro PlayStation 2 - cena ta sama, frajda nieporównywalna. Jeśli zaś ktoś szuka taniego prezentu dla dzieci, to chyba lepiej zabrać je do zoo albo kupić książki.
Ciśnieniowy ekspres do kawy
Dla wielu ciężko pracujących kawa to podstawowe paliwo w ciągu dnia. A dobra kawa jest w cenie. Za najlepsze ekspresy ciśnieniowe trzeba, niestety, zapłacić co najmniej 400-500 złotych, a to i tak nic - są i takie za 2 tysiące. Lidl zaś oferuje nam cudo firmy Silver Crest za jedyne 179 złotych.
Znajomy barista, gdy go o to pytam, tylko z pobłażaniem rzuca: "no daj spokój, przecież to w ogóle nie ta liga". Ale przyznaje, choć niechętnie, że kawa z tego sprzętu może być równie dobra, co z takiego za 2 tysiące. Gdzie więc leży różnica? Oczywiście, w możliwościach i jakości wykonania. Cudów po prostu nie będzie, a możliwości robienia różnych kaw są na nim ograniczone.
Użytkownicy w swoich opiniach narzekają na różne rzeczy: a to głośne działanie, a to plastikowy posmak kawy czy niedziałający spieniacz do mleka. Inni jednak przekonują, że sprzęt działa już ponad rok i nie sprawia im problemów. Niestety, tak jak w przypadku wielu tanich sprzętów, istnieje spore ryzyko, że trafimy po prostu na kiepski egzemplarz. Wciąż jednak, cytując wypowiedź jednego z dyskutujących o takim ekspresie w serwisie gazeta.pl: "Lepszy taki, niż żaden".
Rower na komunię
Zostawiając sprzęt RTV i AGD, który może najlepszy na świecie nie jest, ale oferuje w miarę uczciwą jakość w stosunku do niskich cen, to już o rowerach tego samego powiedzieć nie można. Jeśli więc Twoje dziecko marzy o "góralu", lepiej nie kupuj mu go w dyskoncie.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo rower za 400 złotych po prostu dość szybko się zepsuje lub rozpadnie. O ile jeszcze do jazdy po bułki do sklepu taki dyskontowy bicykl może się nada i wytrzyma więcej niż pół roku, to już według ekspertów rowerowych, z którymi o tym rozmawiałem, na wycieczkę lepiej nim nie jechać. Bo w połowie drogi może się okazać, że będziemy wracać na piechotę. Zarówno rowerowa część Sport.pl, jak i serwis wrower.pl piszą w swoich poradnikach wprost: jeśli chcemy kupić rower, supermarkety, a dyskonty w
Co jeszcze można kupić w dyskontach?
Praktycznie wszystko. Od doniczek, przez stacjonarne rowery do ćwiczeń, aż do zaawansowanej elektroniki. Nie ma tam "dużych" sprzętów AGD, takich jak pralki czy lodówki. Ale niewykluczone, że za kilka lat również się pojawią. Chociaż już teraz można np. w Biedronce kupić skuter za 2400 złotych. Ale przy zakupie tak "dużych" rzeczy warto jednak odłożyć i nabyć coś solidnego.
szczególności, należy omijać z daleka. No i nie zapominajmy, że takie sklepy zazwyczaj nie oferują serwisu, a naprawa u fachowca może potem kosztować połowę tego, co zapłaciliśmy za sam rower.
Trochę lepiej jest, jeśli chodzi o wszelkie sprzęty dodatkowe. Serwis WRower swojego czasu polecał na przykład ubrania na rower, a Run Blog o butach do biegania z Lidla pisze: "Pomimo, że but jest mocno przeciętny to jego cena rekompensuje wszystkie mankamenty. Nie żałuję pieniędzy wydanych w LIDL". Dla amatorów więc - jak znalazł, chociaż wątpliwe, by polecił nam je trener fitness. Ale jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to i nie ma powodu, by jakoś bardzo narzekać. W Lidlu na przykład można też kupić bieliznę termiczną, która, zdaniem osób jej używających, w zasadzie nie różni się niczym od tej z logo znanych firm, oprócz tego że jest kilka razy tańsza. Jeśli więc nie jesteśmy profesjonalistami, a niektóre sporty uprawiamy okazjonalnie, to nad ofertami dyskontów warto się zastanowić. Chociaż rolek z takiego sklepu nikomu bym nie polecił, tak samo jak roweru - bo można na nich stracić zęby, kiedy coś się zepsuje.
W dyskoncie wszystko jest tanie
Nie można więc powiedzieć, że kupowanie chociażby elektroniki czy prostego sprzętu AGD nie opłaca się w dyskontach. Wręcz przeciwnie - jakość tych produktów jest zazwyczaj współmierna do ceny. Jak ze wszystkim, nie należy po nich zbyt wiele oczekiwać, ale jeśli komuś zależy tylko na wypełnieniu najprostszych potrzeb - taki sprzęt będzie jak znalazł. Jeśli jednak myślimy o czymś solidnym, co miałoby nam służyć przez lata, zdecydowanie lepiej jest wysupłać więcej pieniędzy.
Warto też podkreślić, że jeśli od kupowanego sprzętu w dużym stopniu będzie zależeć nasze bezpieczeństwo - tak jak w przypadku roweru czy rolek, kiedy jedna zła część
może nas pozbawić nie tylko zębów, ale i wysłać na wózek inwalidzki – naprawdę lepiej jest oszczędzać na rzeczy z wyższej półki.
Kiedy kupujemy w dyskontach "nietypowe" rzeczy, trzeba też spodziewać się, że ich jakość będzie różna. Ten sam tablet, co ewidentnie widać po opiniach użytkowników w internecie, może być wykonany solidnie albo niedbale. W przypadku sprzętów bardziej skomplikowanych trzeba liczyć się z tym, że nikt nie gwarantuje ich jakości, można trafić źle lub dobrze, jest to niejako zakup kota w worku. Na szczęście, na większość tego typu rzeczy sklepy dają gwarancję – i bezproblemowo zwracają potem pieniądze. Tutaj też jednak trzeba być ostrożnym i sprawdzać warunki umowy – zdarza się bowiem, że gwarancja jest na 3 miesiące, a nie, jak to zazwyczaj bywa, na 3 lata. I po rozpadnięciu się laptopa za "tysiaczka" zostaniemy na lodzie. Bez laptopa i bez "tysiaczka".