Mecz Polska – Estonia to pierwszy krok Biało-Czerwonych w barażach do Euro 2024. Biało-Czerwoni wygrali 5:1 i już wiemy, że w finałowym spotkaniu o awans zagrają z Walią.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od początku Polacy ustawili się szeroko i próbowali uśpić rywali serią podań. W 3. minucie Zieliński dostał piłkę na wolne pole i sprawdził czujność bramkarza celnym strzałem z pola karnego.
Biało-Czerwoni poszli za ciosem i zamknęli Estończyków na połowie boiska. Okazję po świetnym podaniu miał Zalewski, jednak nic z tego nie wyszło. Po chwili z ostrego kąta próbował Lewandowski, ale nikt nie domknął tego zagrania naszego kapitana. Trochę szkoda, ale pierwszy kwadrans zdecydowanie należał do Polaków.
Czytaj także:
Goście zaczęli grać trochę nerwowo, a w 20. minucie tak naprawdę powinno być już 1:0 dla Polski. I byłoby, gdyby tylko świetnie ustawiony Piotrowski uderzył celniej, a nie obok słupka.
Nie było jednak czego żałować, bo już w 22. minucie Polacy objęli prowadzenie po golu Frankowskiego. Nasz pomocnik popisał się tu efektownym, technicznym strzałem w sytuacji sam na sam i mieliśmy 1:0.
Po tej stracie w szeregach Estończyków już naprawdę się zagotowało. W 27. minucie Paskotsi zarobił drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. W osłabieniu goście nie potrafili już w żaden sposób zagrozić w ofensywie. A zawodnicy Michała Probierza co chwilę starali się postraszyć bramkarza.
Najbardziej efektowna jeszcze przed przerwą była próba Zielińskiego z dystansu, ale piłka poleciała co najmniej kilka metrów nad bramką.
Na drugą połowę Polacy wyszli z jedną zmianą w składzie. Za Frankowskiego pojawił się Cash i wstępnie wiadomo, że ta decyzja była spowodowana "lekkim urazem". Takie informacje przekazał w czasie transmisji Mateusz Borek, który komentuje mecz na antenie TVP.
W 50. minucie kibice na PGE Narodowym i przed telewizorami obejrzeli koronkową akcję, po której mamy 2:0. Zalewski pięknie dośrodkował w szesnastkę, a Zieliński głową z kilku metrów trafił do siatki.
Chociaż wynik może nas cieszyć, to do 55. minuty mamy też dwie niepokojące informacje. Pierwsza to wspomniane problemy zdrowotne Frankowskiego, a druga to kontuzja, którą złapał Cash chwilę po wejściu na boisko. Musiał go zmienić Puchacz.
To jednak nie wybiło Polaków z rytmu, bo po prostu... robili swoje. Mecz zamienił się momentami w trenowanie stałych fragmentów. W 70. minucie na tablicy z wynikiem było już 3:0, gdy Piotrowski huknął z dystansu po podaniu Lewandowskiego.
Jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć tą "trójką", a już gospodarze podwyższyli na 4:0... i 5:0. To była bardzo efektowna seria, najpierw Estończycy zaliczyli samobója przy akcji prowadzonej przez Zalewskiego. Do własnej siatki trafił Mets. Moment później gola na swoim koncie zapisał Szymański.
Ekipa Probierza dostała też sygnał ostrzegawczy. W 78. minucie Vetkal zrobił Szczęsnemu zimny prysznic i zdobył honorową bramkę. To już jednak nie wpłynęło na końcówkę meczu. Polacy wygrali 5:1 i mogą szykować się do finałowego kroku po awans na Euro 2024. 26 marca zagramy z Walią.