Hyundai Tucson obecnej generacji od początku obecności w ofercie kusi designem, a wersja z miękką hybrydą jest bardzo konkurencyjna cenowo. Pełnoprawna hybryda, taka jak w tym teście, kusi z kolei niskim zużyciem paliwa w mieście. W trasie trzeba się jednak przygotować na spore rozczarowanie.
Reklama.
Reklama.
To musiał być hit. Tucson obecnej generacji na rynku jest już od kilku ładnych lat, ale nadal imponuje designem. Dodajmy też, że długo ten design był bardzo przystępny cenowo. Jeszcze kilka lat temu cena wersji z miękką hybrydą startowała poniżej stu tysięcy złotych (!). Za tak wyglądające auto.
Oczywiście o takich cenach można już pomarzyć, ale to nie przypadłość koreańskiej marki, tylko całego rynku, który ewidentnie odleciał ze swoimi cennikami. Takie czasy.
W Tucsonie oczywiście głównym wyróżnikiem auta są fenomenalne światła do jazdy dziennej zatopione w grillu. Z mojej perspektywy samochód z wyglądu od momentu premiery nie zestarzał się w ogóle.Tucson był swojego rodzaju wstępem do tego, co Koreańczycy robią teraz. Choćby nowy Santa Fe to kompletne szaleństwo, a przecież mówimy o aucie rodzinnym.
Czytaj także:
Ale choć design jest przystępny, w wielu miejscach widać, gdzie projektanci cięli koszty. Skądś ta zachęcająca cena musiała się wziąć, prawda? Ja w każdym razie szczególnie ubolewam nad bagażnikiem, którego boki są wykończone najbardziej ordynarnym plastikiem, jaki tylko jestem w stanie sobie wyobrazić.
Trudno mi orzec, ile warta jest oszczędność na obiciu nawet najtańszą wykładziną, ale testowany egzemplarz mimo niewielkiego przebiegu (kilka tysięcy kilometrów) już ma te plastiki po prostu porysowane. I to tak solidnie.
Dyskusyjny jest także zabieg, na który designerzy (księgowi?) zdecydowali się we wnętrzu. Środkowy ekran jest bowiem zatopiony na wielkiej, czarnej, plastikowej płycie. Z jednej strony powiększa to optycznie ekran i sprawia, że całość zlewa się z dotykowym panelem klimatyzacji. Z drugiej – widać, że ten plastik będzie się niemiłosiernie rysować.
Ogółem widać też, że to auto z dalekiego wschodu. Czyli kierowcy wyczuleni na różne plimkania, muzyczki i inne dziwne alerty będą tutaj poirytowani. Tak samo jak co więksi kierowcy – siedziska zarówno foteli z przodu, jak i kanapy z tyłu, są po prostu krótkie.
Jeździ okej, spalanie… też jest okej
Za kierownicą Tucsona oczywiście nie ma co szukać jakichkolwiek wrażeń z jazdy i… w żadnym przypadku nie można tego uznać za wadę. To samochód, który ma przypaść do gustu masom. Musi być więc aż do bólu standardowy.
I na pewno te masy polubią go za dość sprężyste zawieszenie. Tucson przyzwoicie tłumi nierówności. Jednocześnie nadwozie jest całkiem sztywne w zakrętach. Łatwo zauważyć, że to po prostu przyjemny środek lokomocji. Tak zwyczajnie, dla każdego. Przejechałem nim ponad tysiąc kilometrów i zawieszenie oceniam po prostu dobrze. Jedyne, co mnie męczyło, to wspomniane fotele.
Gwoździem programu jest oczywiście silnik. I ten ma dość ciekawą przypadłość. Turbodoładowana jednostka 1.6 współpracuje z elektrycznym motorem, który wyciska z siebie 60 koni, a łączna moc systemowa to aż 230 koni mechanicznych. Fajnie? Tak, tylko tej mocy… jakby nie czuć. Jednostka napędowa pracuje leniwie, a przyspieszenie do 100 km/h to okolice ośmiu sekund (w zależności od napędu na przednią lub osie osie).
Mały akumulator ma pojemność 1,49 kWh. W praktyce samochód porusza się w trybie bezemisyjnym w mieście dość chętnie. I w mieście da się osiągnąć przyzwoite wyniki spalania. Bez przesadnych starań można tu wykręcić w mieście siedem litrów, a jeśli ktoś przyłoży się do ecodrivingu, da się wycisnąć sześć litrów.
Niestety układ hybrydowy nie daje praktycznie żadnych korzyści w trasie. Nawet przy 120 km/h wbitym na tempomat (tak swoja drogą: system utrzymujący auto na swoim pasie działa świetnie na drogach szybkiego ruchu) spalanie wyniosło… ponad dziewięć litrów. No to po prostu dużo. Owszem, dzień testu w trasie był wietrzny, ale to zwyczajnie dużo. A im szybciej, tym spalanie bardziej rośnie. Tak naprawdę w trasie hybrydowy Tucson sprawdza się głównie, jeśli… jedzie się za kimś. Wtedy da się zbić wynik, ale przecież nie o to chodzi.
Aha – samochód ma różne tryby jazdy, także terenowe. Ale nie sprawdzajcie go bardziej niż na ubitej polnej drodze.
Dla kogo jest ten samochód?
Dla mnie to pytanie dość trudne. Generalnie – Hyundai nie narzeka na jego sprzedaż i nietrudno się domyślić, że jest on traktowany jako auto rodzinne, często jedyne w rodzinie.
I o ile jest doskonały do rozwożenia dzieciaków do szkół, o tyle to jednak ciut za duże auto, żeby traktować je tylko jako miejskie. W trasie spalanie jednak zawodzi, co ustaliłem wyżej.
Osobiście polecałbym więc wersję z miękką hybrydą, jeśli to ma być auto po prostu rodzinne. Jest zwyczajnie tańsza, niższe spalanie w mieście pełnoprawnej hybrydy raczej nie zrekompensuje ponad trzydziestu tysięcy różnicy w cenie. To spory kawał grosza, który można poświęcić na lepsze wyposażenie.
A w trasie i tak będzie podobnie. Cennik wersji z miękką hybrydą startuje obecnie od 128 400 zł.