Muzeum Porsche to piękne miejsce, ale, jak to bywa w poważnych muzeach, najciekawsze eksponaty schowane są w magazynach. Troszkę zapomniane prototypy, zamaskowane auta testowe, nieudane projekty i prawdziwe techniczne dziwolągi. Jest ich tutaj ponad 350, grzecznie poustawianych w równiutkie niemieckie rządki.
Reklama.
Na przedmieściu Stuttgartu, w miejscowości Kallenberg, w starych halach fabrycznych jest coś, co dla wielbiciela prawdziwych samochodów jest tym samym, czym dla łakomego dziecka sklep z cukierkami.
Wielkie, staromodne okna wpuszczają do hal światło, które długimi strumieniami, niczym witraże w gotyckiej katedrze, wybiórczo podświetla okryte śnieżnobiałymi całunami kształty. Obłości karoserii, nie do końca widoczne i oczywiste, są trochę jak ciała kobiet, leżące pokotem na plaży, w irytujący sposób zasłonięte muślinowymi prześcieradłami. Niby trochę widać, ale reszta pozostawiona jest wyobraźni. Rozglądam się jak rzeczone dziecko, nie wiedząc, czy najpierw patrzeć na landrynki na wagę, czy na wielkie bloki tłustej, pachnącej wanilią i sezamem chałwy. Samo muzeum przy tym magazynie jest jak magazyn dla mężczyzn z nagą modelką na okładce przy żywej, nagiej modelce.
Niektóre bestie jednak są obnażone, to chyba dla gości. Dwa Porsche GT1, jedno zwycięskie z Le Mans, z patyną wyścigowego brudu, oleju, drobin gumy z opon konkurentów. Obok 962, 956. Wyścigowe potwory zaprojektowane tak oszczędnie i zarazem tak pięknie jak karabinek automtyczny Heckler & Koch G36. We wszystkich halach drzemie łącznie 100 tysięcy mechanicznych koni, ale to w tym właśnie zakątku są to konie najbardziej rasowe. Na jednym aucie obok siebie nazwiska Mario Andrettiego i jego syna Michaela.
Żaden z wyścigowych samochodów nie został odrestaurowany do pretensjonalnego standardu Pebble Beach, wszystkie z dumą noszą blizny i skazy, i tak zostanie według słów szefa muzeum, Achima Stejskala. Upiera się on, że samochody powinny w miarę możliwości pozostać autentyczne, ze śladami wieku, sprawne technicznie, ale nie uszminkowane. Jako dowód wskazuje stojący na środku hali egzemplarz modelu 912, uboższego krewnego pierwszego 911, z czterocylindrowym silnikiem (podobnym Sobiesław Zasada wyjeździł w 1967 roku tytuł rajdowego mistrza Europy). Auto po jednym właścicielu, ze śladami długoletniej, pełnej sympatii eksploatacji, wspaniale pachnące starym, zadbanym samochodem. Piękne.
Przeciskam się między wozami spowitymi w białe pokrowce ze schludnym logo. Więcej rarytasów. Jedyny na świecie egzemplarz 993 Speedster, zrobiony dla członka rodziny Porsche. Prototyp motocykla, zbudowany kiedyś jako studium jednośladu policyjnego na zlecenie rządu Badenii-Wirtembergii. Niesamowita wizja samochodu o przedłużonej żywotności, FLA z 1973 roku, stworzona w porozumieniu z federalnym rządem Niemiec (jej pośrednim efektem było rozpoczęcie cynkowania nadwozi aut Porsche). Specjalna wersja Porsche 924 do bicia rekordów prędkości, nigdy nie wykorzystana do tego celu.
Roadster 984 ze sztywnym dachem jednoelementowym, składanym w kilka sekund oraz z centralnym silnikiem z modelu 914 - czyli koncepcja, która do dziś żyje jako Boxster, ale ta powstała 10 lat przed nim. Przedziwne przewiewne buggy ze szkoły jazdy Porsche, czerwone ciągniki rolnicze Porsche Diesel (z aluminiowymi silnikami), wreszcie szersze od normalnego Porsche 914 zbudowane dla Ferdinanda Piecha. Wóz ma z tyłu 8-cylindrowy silnik bokser o mocy 300 KM. Potwór.
Dalej prototyp 4-drzwiowego Porsche 928 z tylnymi drzwiami jak w znacznie późniejszej Mazdzie RX-8. Jagdwagen, czyli powojenne terenowe Porsche - nie kupiła go Bundeswehra, a istniejące do dziś egzemplarze osiągają niebotyczne ceny. Kolejna 4-drzwiowa makieta, powstała długo przed Panamerą. Ale najciekawsze rodzynki stoją dalej, przy specjalnych podnośnikach do wysokiego składowania bezcennych aut. Matowy czarny prototyp modelu 965, który miał w programie handlowym mieścić się miedzy 911 i 959 - ten egzemplarz był badany w Weissach z 8-cylindrowym silnikiem pochodzącym od Audi. Rzadszy od ptaka dodo, i w dodatku nadal istnieje. Kawałek dalej 944 z odwróconą ramą pomocniczą, silnikiem z tyłu i skrzynią biegów z przodu, oraz napędem obu osi... nikt już chyba dokładnie nie pamięta, po co to zrobiono. Nieopodal uwagę zwraca Mercedes, niby W124 coupe, a jednak inny, absurdalnie szerszy. W środku elementy znane z Porsche. Zagadka, co to takiego?
To tzw. muł (ang. mule), auto używane w badaniach z podzespołami innego wozu, wyglądające niewinnie. Ten rzadki ptak to muł wypełniony podzespołami planowanego niegdyś 4-drzwiowego Porsche 989 z 4-litrowym silnikiem V8 (notabene ten silnik to przodek V8 z Cayenne i Panamery). Katedra pełna jest podobnych dzieł inżynierskiej sztuki, spoczywających w ciszy na nieskazitelnie czystej podłodze.
Mógłbym tu zostać na noc, gdyby ktoś usłużny przywiózł mi materac i śpiwór, ale niestety niemiecki porządek wymaga, abym opuścił niesamowite magazyny muzealne, w których nie ma ani śladu kurzu i ani śladu znudzonych swoją praca kustoszy. Muszę tu wrócić, i na wszelki wypadek wpadnę niebawem do Decathlonu po śpiwór. A nuż się uda następnym razem...