W pierwszej turze wyborów samorządowych w 2024 roku do urn poszło zaledwie 38,6 proc. spośród osób uprawnionych do głosowania w grupie wiekowej 18-29 lat. Trochę wyższą frekwencję – 49,5 proc. – odnotowano wśród wyborców w wieku 30-39 lat, ale także w tym przypadku odsetek głosujących znacznie różni się od tego z niedawnych wyborów parlamentarnych.
Komentatorzy są zgodni, że demobilizacja młodego elektoratu była jednym z głównych czynników sprzyjających zwycięstwu Prawa i Sprawiedliwości. Przecież to właśnie partia Jarosława Kaczyńskiego cieszy się najwyższym poparciem wśród osób starszych, które na wybory samorządowe poszły tłumniej.
Dość powszechna zgoda panuje także w ocenie tego, co było jedną z przyczyn niskiej frekwencji wśród młodych Polaków. Mówi się oczywiście o kiepskiej kampanii wyborczej czy nieświadomości 20- i 30-latków w kwestii tego, czym zajmują się samorządy. Jednak najczęściej wymienianym – szczególnie przez sam młody elektorat – powodem absencji 7 kwietnia jest fakt, iż zagłosowanie poza miejscem zamieszkania było bardzo trudne.
Teoretycznie, kto bardzo chciał oddać głos, a mieszka nie tam, gdzie figuruje w spisie wyborców, do nowego spisu mógł dodać się, składając wniosek do odpowiedniego wójta, burmistrza lub prezydenta. Dobre chęci tu jednak nie wystarczyły i spora część zainteresowanych takim rozwiązaniem odpadała na etapie, w którym trzeba udowodnić stałe zamieszkania w danej gminie.
Urzędnicy mówili, że poza podaniem podstawowych danych osobowych oraz imienia ojca, złożeniem kserokopii dokumentu tożsamości i pisemnej deklaracji obywatelstwa oraz wskazaniem adresu stałego zamieszkania... wystarczy "tylko" okazać umowę najmu, oświadczenie właściciela mieszkania lub rachunek za media z danymi wnioskującego i nowym adresem.
Dla wielu młodych Polek i Polaków, którzy żyją poza rodzinnymi stronami, to jednak dowody trudne do zdobycia. Innych odstraszył ogół papierkowej roboty.
Inaczej będzie jednak w przypadku zaplanowanych na 9 czerwca wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wraca bowiem ulubiony sposób głosowania najbardziej mobilnych grup wyborców. W eurowyborach ponownie będzie można odebrać w urzędzie zaświadczenie umożliwiające zagłosowanie w dowolnej komisji w kraju, za granicą, a nawet na statku morskim.
A to przecież wygodne rozwiązanie nie tylko dla mieszkających poza miejscem, w którym figurują w spisie wyborców, ale i osób, które w dniu wyborów będą akurat w podróży.
Zdobycie zaświadczenia o prawie do głosowania jest proste – wniosek można złożyć na papierze i odebrać dokument praktycznie od ręki lub zawnioskować w formie elektronicznej. Co ważne, zainteresowani muszą wyrobić się z wnioskiem najpóźniej w 3. dniu przed dniem wyborów!
Jest oczywiście też druga "sprawdzona w boju" z 15 października 2023 roku opcja. Każdy uprawniony do głosowania może (również najpóźniej w 3. dniu przed dniem wyborów) złożyć wniosek o dopisanie do spisu wyborców w gminie, w której będzie akurat przebywać w niedzielę 9 czerwca.
Te fakty sugerują, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego możemy spodziewać się szerszej partycypacji młodych wyborców, ale... mało prawdopodobne są cuda, jeśli chodzi o frekwencję w ogóle.
W historycznych statystykach wybory europejskie zajmują niestety najniższe pozycje. Gdyby nie referendum ws. JOW-ów z 2015 roku, w którym wzięło udział ledwo 7,8 proc. uprawnionych do głosowania, o najniższej frekwencji zanotowanej w III RP mówiono by w kontekście wyborów do PE z 2004 (20,87 proc.), 2014 (23,83 proc.) i 2009 roku (24,53 proc.).
Ze stawki, o jaką gra się w eurowyborach, Polacy zaczęli zdawać sobie sprawę dopiero w 2019 roku, gdy osiągnięto frekwencję na poziomie "aż" 45,68 proc.
A jak wysoka będzie frekwencja w tym roku? Wszystko wciąż w rękach osób odpowiedzialnych za organizację głosowania, poszczególnych partii i ich kandydatów, a także organizacji pozarządowych. Po przespaniu walki o samorządy NGO-sy być może przebudzą się wreszcie z kilkoma dobrymi akcjami profrekwencyjnymi.
Czytaj także: https://natemat.pl/543338,janusz-lewandowski-o-pe-zielonym-ladzie-i-rolnikach