Frekwencja na poziomie 51 proc. w skali kraju nie napawa dumą. Ale 33 proc.? 32? 30? Tylu wyborców poszło do urn w niektórych gminach kraju. – Powiem pani dlaczego. Jesteśmy na krańcu województwa, zaraz jest granica. To miejscowość, która wymiera, bo nie ściąga młodych ludzi. Czujemy się zapomniani i zaniedbani. To zapomniany koniec Polski – mówi sołtys Kowali Oleckich pod wschodnią granicą. Oto trzy gminy, w których była wyjątkowo niska frekwencja w kraju. W jednej z nich wójt opowiada nam, jak słyszał od ludzi, że byli zaskoczeni, że mieli iść do wyborów. Powód do wstydu? Nie. Tak nie uważają. Niektórzy wręcz mocno się obruszają.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Utrzymaliśmy ten niechlubny rekord? Na pewno mamy najniższą frekwencję w województwie opolskim. To sprawdziłem. Ale nie wiem, jak w skali kraju – mówi od razu wójt gminy Reńska Wieś na Opolszczyźnie, którą w niedzielę, po ogłoszeniu jeszcze niepełnych danych na temat frekwencji, okrzyknięto najgorszą pod tym względem w kraju.
Wtedy, na godz. 17.00 frekwencja w jego gminie wyniosła 24,21 proc. Na tamtą chwilę rekord w skali Polski. Media zaczęły o nich pisać, zaczęto niemal wytykać ich palcami.
Trochę podziałało na lokalną dumę.
– To, że ostatecznie mamy 33 proc., to efekt szumu medialnego, który się wytworzył. Część ludzi "obudziła" się, że trzeba iść zagłosować. Mamy sygnały, że te doniesienia wywołały poruszenie. Zasięgnąłem informacji w lokalach wyborczych i widać było, że wieczorem było trochę ożywienia. Pamiętajmy, że w śląskich, wiejskich środowiskach, większość ludzi głosuje rano i do południa. A tu od godz. 17. frekwencja podskoczyła o 9 proc. Nie był to jednak masowy ruch, żeby mocno się odbić i przekroczyć 40 proc. – mówi naTemat Tomasz Huber Kandziora.
Cały czas obserwował, co się dzieje. Również sąsiednie gminy. – Szliśmy łeb w łeb z gminą Lasowice Wielkie. I z ciekawości sprawdzałem, czy ich przegoniliśmy. Oni osiągnęli 35 proc. Też haniebnie nisko, ale lepiej niż u nas – przyznaje.
Aż niestosownie pytać, czy jest zadowolony z tego wyniku.
– Oczywiście, że nie jestem zadowolony z tej frekwencji. Przed wyborami zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. W mediach społecznościowych zachęcaliśmy do głosowania. Cały czas były komunikaty, że trzeba brać udział w wyborach. Robiliśmy spotkania otwarte z mieszkańcami w każdym sołectwie, ale przychodziło po kilka, kilkanaście osób. Spodziewałem się frekwencji około 40-45 proc., w wyborach samorządowych to standard w naszej okolicy. Ale 33 proc. to jednak zaskoczenie – mówi Tomasz Huber Kandziora.
Czy mu wstyd?
– Nie, bo jeśli zna się specyfikę wyborów tzw. niekonkurencyjnych, to nie jest to żadnym zaskoczeniem – odpowiada.
"Myśleli, że po co mają iść, jak wszystko jest jasne"
Ostatecznie z wynikiem 33,77 proc. gmina Reńska Wieś, owszem, jest w czołówce tych z najniższą frekwencją, ale nie jest rekordzistą, bo okazało się, że pod tym względem są jeszcze gorsze od nich – za chwilę do nich wrócimy. Ale dlaczego akurat tu ludzie nie chcieli głosować?
Wójt uważa, że głównym powodem była sytuacja w gminie. Na 15 okręgów w 12 w ogóle nie odbywały się tu wybory, bo byli zgłoszeni tylko pojedynczy radni. Z tego powodu nie odbyły się wybory do rady gminy, bo radni byli już znani wcześniej.
– A ja byłem jedynym kandydatem na wójta. Dlatego nastąpiła typowa dla takich wyborów niekonkurencyjnych demotywacja mieszkańców, którzy w jakiejś mierze uznali, że wszystko jest już jasne, więc po co się fatygować, skoro radni są wybrani, a wójt jest jeden? Mieszkańcy byli przekonani, że to nie ma już żadnego znaczenia – mówi.
Rozmawiał potem z ludźmi. I słyszał, że byli zaskoczeni, że mieli iść do wyborów.
– Oni myśleli, że po co mają iść, jak wszystko jest jasne. Mówili: "Byłeś jedynym kandydatem, to po co mieliśmy iść głosować?". Rozmawiałem z wieloma osobami. Były szczerze zdziwione. Było przekonanie, że to automat, że jak jest jeden kandydat, to nie trzeba iść na wybory. Oni poszliby zagłosować na wójta, ale myśleli, że nie trzeba. Gdybym był zagrożony, gdyby sytuacja w gminie była bardziej konfliktowa, może moich zwolenników bardziej by to zmotywowało – opowiada.
Jako wójt otrzymał ponad 80 proc. głosów. Żartuje, że może gdyby była wyższa frekwencja, uzyskałby jeszcze lepszy wynik.
"Zawsze woj. opolskie ma najniższą frekwencję w kraju"
Drugi powód, który wskazuje to województwo opolskie. Tu była najgorsza frekwencja w całym kraju. Jak tłumaczy wójt, we wschodnich, śląskich gminach województwa zawsze jest niższa frekwencja niż w zachodnich, bo część mieszkańców z tych gmin pracuje za granicą.
– Zawsze tak było. Zawsze woj. opolskie ma najniższą frekwencję w całym kraju. To niechlubny rekord. I my niestety wpisaliśmy się w ten trend. Część mieszkańców nie przebywa tu na stałe. Przyjeżdżają raz na jakiś czas. To czynnik, który powoduje, że frekwencja jest u nas niższa niż w innych częściach woj. opolskiego – tłumaczy.
I trzeci powód, niepotwierdzony. Tego dnia w Reńskiej Wsi odbywała się komunia św. i – jak podejrzewa – kilkadziesiąt osób mogło być zajętych czymś zupełnie innym, nie wyborami.
– To nie jest odkrywcze, że z naszym społeczeństwem obywatelskim nie jest najlepiej. Ludzie nie do końca wiedzą, jak odbywają się wybory, co to jest ordynacja większościowa, proporcjonalna. Miałem dziwne rozmowy z mieszkańcami np. na temat rad powiatów. Byli zdziwieni, że jak to, ktoś się nie dostał, a miał dużo głosów, a dostał się ktoś, kto miał ich mniej – opowiada Tomasz Huber Kandziora.
Frekwencja? 34, 35, 36 proc.
Początkowo chcieliśmy nazwać miejsca z tak niską frekwencją największymi punktami na mapie wstydu. Bo skoro wstyd wielki dla Polaków, że w wyborach samorządowych bierze udział niewiele ponad 50 proc. ludzi, to tym większy dla gmin, w których zaledwie jedna trzecia mieszkańców poszła do urn. Łatwo założyć, że ludziom się nie chciało, machnęli ręką, nic ich nie obchodzi.
A takich miejsc, gdzie frekwencja wyniosła poniżej 40 proc., a nawet poniżej 35 proc. trochę wśród danych Państwowej Komisji Wyborczej się znalazło. Bierzemy pod uwagę głównie głosowanie na prezydentów, burmistrzów i wójtów. Na przykład:
gmina Nowe, powiat świecki, woj. kujawsko-pomorskie – 35,84 proc.
gmina Lasowice Wielkie, pow. kluczborski, woj. opolskie – 35,21 proc.
gmina Sadlinki, pow. kwidzyński, woj. pomorskie – 34,49 proc.
gmina Lewin Brzeski, pow. brzeski, woj. opolskie – 36,69 proc.
Ale szybko okazało się, że trudno wszystkie wrzucić do jednego worka. Bo powody, dla których taki był udział mieszkańców w wyborach, mogą być bardzo różne.
30,79 proc. "Dlatego u nas jest tak niska frekwencja"
Oto Kowale Oleckie, gmina w województwie warmińsko-mazurskim, powiat olecki. Tu w ostatnich wyborach wzięło udział zaledwie 30,79 proc. mieszkańców.
– Powiem pani dlaczego. Jesteśmy na krańcu województwa, zaraz jest granica. Mamy słabo rozwiniętą gospodarkę, jest bardzo mało firm, które tutaj inwestują. W Kowalach Oleckich jest tylko jedna odlewnia, która daje nam pracę. Jesteśmy słabo dofinansowani. To miejscowość, która wymiera, bo nie ściąga młodych ludzi, a liczba mieszkańców stale maleje. Młodzi wyjeżdżają do pracy, do miast, do Warszawy, czy za granicę. Jest ich już bardzo mało. W Kowalach Oleckich zostało dużo starszych ludzi, których stan zdrowia nie zawsze pozwala na wyjście z domu. Tak wygląda sytuacja. Dlatego u nas jest tak niska frekwencja – reaguje Monika Fiertek, sołtys Kowali Oleckich.
Nie kryje rozgoryczenia: – Czujemy się zapomniani i zaniedbani. O nas na ścianie wschodniej w ogóle się nie pamięta. A ludziom już się nie chce. Panuje marazm. Trochę więcej ludzi widać u nas tylko latem. Wtedy robi się milej. A tak to jak się wychodzi na ulice, są pustki. To zapomniany koniec Polski.
Sołtys ma świadomość, że w ostatnich wyborach frekwencja u nich była jedną z najniższych w kraju.
Wstyd im z tego powodu? – Na pewno chciałabym, żeby frekwencja była wyższa. Ale to nie jest powód do wstydu. Te tereny zamieszkuje przeważnie ludność starsza. Gdy jako sołtys chodzę od domu do domu, to widzę. Gdzie nie zachodzę, tam jest osoba starsza, samotna lub dwoje starszych ludzi. To przeważnie chorzy ludzie. I z tego względu jest u nas taka frekwencja – tłumaczy.
32,81 proc. "Tu nie ma nic nadzwyczajnego"
A oto gmina Ciasna, powiat lubliniecki, w woj. śląskim. Tu frekwencja w ostatnich wyborach wyniosła 32,81 proc.
– Tu nie ma nic nadzwyczajnego. Dla nas sytuacja jest zwykła, ponieważ znaczna część mieszkańców naszej gminy mieszka i pracuje na terenie Austrii, Niemiec i Holandii. Znaczna ich część ma podwójne obywatelstwo i podwójne mieszkania. U nas i najczęściej w trzech państwach, które wymieniłam. Tu są zameldowani, ale po prostu są nieobecni. A wszystkie dane odnosi się proporcjonalnie do liczby zameldowanych osób, tak drukuje się spisy wyborców. I wtedy frekwencja po prostu wychodzi taka niska. My nigdy nie mamy wysokiej frekwencji – mówi naTemat Albina Pogoda, sekretarz gminy Ciasna.
Powód do wstydu, że Ciasna pojawia się wśród gmin o najniższej frekwencji w kraju? Sekretarz gminy mówi, że czuje się urażona takim pytaniem.
– Absolutnie nigdy bym tego tak nie nazwała. Żaden z naszych urzędników ani nasze organy nie wstydzą się za mieszkańców. My ze swojej strony zrobiliśmy wszystko. W każdej miejscowości naszej gminy jest lokal wyborczy. Oprócz tego, zgodnie z odległością wskazaną w kodeksie wyborczym, uruchamiamy transport. Wszystko, co można, jest zrobione. Nasze społeczeństwo jest bardzo odpowiedzialne i bardzo zdyscyplinowane. Ale pewne rzeczy, jak to, że ok. 2 tys. naszych mieszkańców ma podwójne obywatelstwo i podwójne mieszkania, są nie do przeskoczenia – podkreśla.
– Najwięcej mieszkańców jest u nas w okresie wakacyjnym i ferii. Sytuacja, że ludzie mieszkają i pracują za granicą, nie powoduje, że gremialnie zjeżdżają na termin wyborów. To absolutnie nie jest coś, co wymaga brzydkiego napiętnowania – dodaje.