– Ślązacy i Ślązaczki istnieją, mają swój język i kulturę, które chcą pielęgnować, bo to elementy śląskiej tożsamości. I nie ma w tym żadnego zagrożenia dla polskości. Inaczej mogą myśleć tylko szowiniści albo ludzie, którzy tak naprawdę w siłę Polski nie wierzą – mówi #TYLKONATEMAT Monika Rosa. Z posłanką Nowoczesnej rozmawiamy o tym, czy prezydent podpisze ustawę o języku śląskim, sensie procedowania skazanych na weto zmian w prawie aborcyjnym i zbliżającej się rekonstrukcji rządu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Monika Rosa: Ja nie znam żadnych śląskich separatystów, może to opowiadający te historie panowie z Prawa i Sprawiedliwości mają takich znajomych...?
Jeśli jednak mówimy o tym, by umacniać samorządność w Polsce, by samorządy były silniejsze finansowo i kompetencyjnie – to tak, jak najbardziej jest to kierunek, który na Śląsku popieramy. I wiem, że nie tylko na Śląsku tak jest. W przeciwieństwie do PiS jesteśmy zwolennikami decentralizacji, bo osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy udowodniło, że centralizacja i finansowe wykańczanie samorządów to ślepa uliczka.
Mówimy też głośno, że Ślązacy i Ślązaczki istnieją, mają swój język i kulturę, które chcą pielęgnować, bo to elementy śląskiej tożsamości. I nie ma w tym żadnego zagrożenia dla polskości. Inaczej mogą myśleć tylko szowiniści albo ludzie, którzy tak naprawdę w siłę Polski nie wierzą.
Takie opinie docierają jednak z obozu prezydenckiego, który obawia się, że najpierw będą lekcje śląskiego w szkołach i dwujęzyczne tabliczki z nazwami miejscowości, a skończy się rewizją granic. Za waszymi plecami dostrzegają czyhającego na ziemię Niemca…
Gdyby ciągle rządził nami taki strach, to żadne mniejszości w Polsce nigdy nie dostałyby żadnych praw. Polska jest różnorodna, różne jej regiony mają różną historię, często także tożsamość, język i kulturę. Naprawdę nie można dać się skrępować myśleniu, że wszyscy w Polsce musimy być tacy sami.
Może w tym jest właśnie siła polskości, że dominuje nad wszelką innością?
Czy sprawienie, że kaszubski stał się językiem regionalnym umniejszyło coś polskości? Wręcz przeciwnie – tylko i wyłącznie umocniło społeczeństwo i przywiązanie Kaszubów do Rzeczpospolitej Polskiej.
Na Śląsku finansujemy lekcje ślonskij godki, publikujemy po śląsku, tłumaczymy na ten język książki – wszystko bez wsparcia państwa. A śląskość przecież w żaden sposób polskości nie umniejsza. Ludzie dzięki wsparciu przez państwo poczują się docenieni przez Polskę, czyż to nie jest właśnie włączające?
Większość prawicowych posłów i komentatorów zapomina lub nawet nie ma pojęcia, że Śląsk nie był pod zaborami, a tzw. powstania śląskie wyglądały inaczej, niż wyryła je komunistyczna narracja w podręcznikach do historii.
W prawicowych środowiskach nie mówi się także o powojennej Tragedii Górnośląskiej, może dlatego, że tak im wygodniej? Traumy międzypokoleniowe, o których tyle się dzisiaj mówi, są szczególnie żywe właśnie wśród Ślązaków. Wciąż za mało mówi się o tym, ile ta społeczność wycierpiała.
Po drugiej wojnie światowej władze komunistyczne w Polsce znalazły sobie wroga. Byli nim znowu Ślązacy, których wywożono z Polski albo torturowano i zabijano w tych samych miejscach, w których znajdowały się wcześniej obozy koncentracyjne, korzystając z tej samej bazy i narzędzi represji. Praktyka ta trwała przez kilka dobrych lat. Potem próbowano tę wstydliwą kartę wymazać z historii. Ale przetrwała w pamięci wielu rodzin, których dziadków zabijano i katowano.
Dziś Ślązacy pukają do drzwi Sejmu, Senatu i Pałacu Prezydenckiego ze skromną prośbą o zrozumienie, że choć wyrośli w innej kulturze, to są lojalnymi obywatelami Polski i chcą mieć prawo do choć części swojej spuścizny i kultywowania jej.
A argument, że "języki takie jak śląski umierają"…? No jasne, że umierają, jeśli nikt ich nie chroni!
Jakim kontrargumentem spróbujecie więc przekonać prezydenta, aby jednak nie zawetował ustawy o języku śląskim?
Język śląski istnieje. Jest językiem śląskich przodków, ale i współczesnej kultury. Uznanie śląskiego to także uszanowanie tradycji i historii. Obowiązkiem państwa jest zatem uznanie trudu Ślązaków i Ślązaczek, którzy przez dekady budują Rzeczpospolitą – w niej chcą żyć, rodzić dzieci i płacić podatki na rzecz całego kraju. Prezydent powinien to rozumieć.
A co jeśli będzie weto? Jakich konsekwencji politycznych należy się spodziewać – prezydent strzela w stopy partyjnym kolegom, którzy walczą wyborach do PE, czy "prawdziwych Polaków" jest już na Śląsku tak dużo, że bardziej opłaca się dopieszczenie tego elektoratu?
Uparcie powtarzam, że śląskość nie jest w kontrze do polskości. Nigdy nie opierała się na rywalizacji, a raczej wspólnym życiu. Dziś wielu ludzi z naszego regionu obok narodowości polskiej albo śląskiej deklaruje także europejską. I nikomu to nie przeszkadza.
Naprawdę nie chciałabym, aby ktokolwiek robił kampanię wyborczą na generowaniu sztucznego konfliktu. Nie ma żadnego tematu odrywania Śląska od Polski. Po prostu pół miliona ludzi czujących się Ślązakami prosi o prawo do swobodnego mówienia własnym językiem.
Po co robić z tego gry polityczne i podejmować decyzje tylko na podstawie partykularnych interesów partyjnych? Moim zdaniem zarówno weto, jak i podpis prezydenta nie wpłyną w sposób istotny na wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Decyzja Andrzeja Dudy znacząco wpłynie natomiast na to, jak będą się czuli ludzie w naszym regionie.
Jest to bardziej niż pewne, że w prezydenckim koszu znajdą się wszelkie projekty ustaw liberalizujących prawo aborcyjne. Czy ich obecne procedowanie ma więc jakikolwiek sens?
Oczywiście, że tak! Jeśli mielibyśmy oglądać się tylko na to, co jeszcze Andrzej Duda może zawetować lub skierować do tzw. Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, żadna ustawa nie powinna wyjść z tego parlamentu. Jednak Sejm i Senat nie są po to, aby bezczynnie siedzieć, tylko pracować – nawet w warunkach tak trudnej kohabitacji.
Nie liczę na wiele, może jednak na koniec znajdzie on w sobie trochę siły i niezależności od swojej partii? Jeśli jednak tak się nie stanie, to jakoś musimy przetrwać te kilkanaście miesięcy do zmiany na fotelu prezydenckim.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pytanie, czy po tej zmianie wasze ustawy nie trafią na biurko prezydenta Mateusza Morawieckiego. W ostatnich sondażach wyrasta ona na coraz silniejszego kandydata.
Jestem przekonana, że zwycięzcą w 2025 roku będzie osoba z Koalicji 15 października. Wyniki ostatnich wyborów – zarówno parlamentarnych, jak i samorządowych – pokazały, że PiS nie ma pomysłu na Polskę, ani dobrego kandydata na urząd prezydenta.
Nie mam wątpliwości, że po wyborze nowego prezydenta najważniejsze projekty ustaw zawetowanych przez Dudę wrócą do parlamentu, a później trafią na biurko nowej głowy państwa, która nie zawaha się przed ich podpisaniem. Tak będzie między innymi ze zmianami w prawie aborcyjnym, które obiecaliśmy Polkom w kampanii wyborczej.
Obiecaliście wy w Nowoczesnej, ale koalicję współtworzycie z ludźmi, którzy swoim wyborcom obiecywali coś zupełnie innego. Na przykład, Marek Sawicki z PSL broni poglądów popierających go konserwatystów.
Dlatego tak ważne jest, żeby zwolennicy postulatów liberalnych w wyborach oddawali głos na prezentujących je polityków. Myślę jednak, że większość naszych koalicjantów uda się przekonać do jakiegoś dobrego, kompromisowego rozwiązania.
Takie absolutne minimum to oczywiście depenalizacja aborcji, ale Polkom należy się więcej – dostęp do legalnych i bezpiecznych zabiegów przerywania ciąży.
Jest pani pewna, że wasza koalicja wcześniej się nie rozleci? Nie tylko w sprawie aborcji tarcia między KO, Trzecią Drogą i Lewicą są bardzo ostre.
Niektóre projekty rzeczywiście budzą emocje. Tak jest z kwestią aborcji, pewnie w sprawie związków partnerskich, ale różnice zdań i dyskusje są normalne w polityce. Nie jest jednak tak, że te tarcia mogą doprowadzić do rozpadu Koalicji 15 października. Ona trzyma się na silnym spoiwie.
Czyli? Czy was łączy cokolwiek poza byciem anty-PiS?
Ależ oczywiście! To jest wspólne rozumienie racji stanu i wartości, na przykład dotyczących praworządności, Unii Europejskiej i miejsca Polski w Europie. Wiem, doskonale, jak tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego są ważne, jak wiele można przegrać, jeśli my, demokraci popełnimy błędy i będziemy się kłócić. To zresztą dotyczy nie tylko stawki tych wyborów w Polsce, ale i całej Unii Europejskiej.
Naprzeciw nas stoją silne ruchy radykalne, prawicowe, ekstremiści związani z Putinem. W Koalicji 15 października zdajemy sobie sprawę z tego, że gra toczy się o bezpieczeństwo i jednym głosem mówimy na temat silnej pozycji Polski w UE oraz NATO.
Mamy też podobne spojrzenia w sprawie bezpieczeństwa energetycznego, wzmocnienia samorządności i przeprowadzenia decentralizacji zarządzania państwem. Mnóstwo jest także łączących KO, TD i Lewicę projektów dotyczących polityki społecznej. Ale łączy nas także takie oczywiste przekonanie, że trzeba rzetelnie i uczciwie pracować każdego dnia, bo ciąży na nas wielka odpowiedzialność. I nie możemy zawieść.
Zadaniem takich posłów i posłanek jak ja jest przekonanie możliwie największej liczby posłów i posłanek Trzeciej Drogi, że kobiety mają w życiu prawo do wyboru.
Tak będąc szczerą z naszymi czytelnikami… Nie ma pani czasem dość swoich koalicjantów?
Myślę, że ludzie nie oczekują od nas wzajemnej miłości. Polki i Polacy od Koalicji 15 października oczekują szacunku i skuteczności, a to – jak widać po pierwszych miesiącach naszych rządów – możemy im zagwarantować.
Jaki nastoroje w KO panują w sprawie rekonstrukcji rządu? Spodziewaliście się, że Donald Tusk zdecyduje się na tak duże zmiany?
Wiedzieliśmy, że wybory do Parlamentu Europejskiego zmienią sytuację w rządzie, ale przyznaję, że było kilka niespodzianek. Ja bym pewnie wolała, żeby oni wszyscy zostali w Polsce, ale jak już wspominałam, stawka wyborów europejskich jest bardzo wysoka.
QUIZ: Kto to powiedział - Kaczyński czy Tusk?
Muszą w nich wystartować ludzie, którzy po pierwsze będą zdolni zdobyć mandat, wygrać z populistami i putinistami, a po drugie udźwigną odpowiedzialność w nowej kadencji PE i sprawią, że Europa w obliczu tak wielkich wyzwań będzie bardziej bezpieczna i skuteczna w działaniu.
Ilu rekonstrukcji należy się jeszcze spodziewać? Skład rządu to teraz projekt na pół roku, aby każdy zaspokoił ministerialne ambicje?
To już pozostaje decyzją Donalda Tuska, on osobiście układa swój gabinet. Z pewnością premier pozostanie jednak wierny zasadzie, że jeśli ktoś się nie sprawdza w rządzie, to dostaje inne zadania.
A czy to już ten czas, gdy ministerialnej szansy doczeka się Monika Rosa?
Ale ja nie mam teraz ministerialnych ambicji. Naprawdę nie wszyscy muszą mieć w CV posadę w rządzie. Realizuję się w tym, co robię w parlamencie, to jest równie ważna praca.
Bardzo się cieszę, że udaje mi się pracować nad takimi projektami, jak właśnie ustawa o języku śląskim, czy zmiana w dostępie do aborcji. A jest jeszcze wiele innych spraw, które wymagają odpowiedniego przeprowadzenia przez Sejm.