nt_logo

Widziałam "Furiosę" i bawiłam się świetnie. Skąd więc takie oceny tego filmu? [RECENZJA]

Ola Gersz

24 maja 2024, 17:40 · 5 minut czytania
"Mad Max: Na drodze gniewu" było kinową rewolucją. Prequel "Furiosa: Saga Mad Max" nią już nie jest. Tak, to powtórka z apokaliptycznej, pustynnej i dzikiej rozrywki, ale powtórka naprawdę zacna. Świetna jazda bez trzymanki, ale w emocjonalnym tonie. Tymczasem oceny są momentami tak skrajne, że gdzieniegdzie, jak na Filmwebie, szybują w dół. Dlaczego? Jest jedna (smutna) hipoteza.


Widziałam "Furiosę" i bawiłam się świetnie. Skąd więc takie oceny tego filmu? [RECENZJA]

Ola Gersz
24 maja 2024, 17:40 • 1 minuta czytania
"Mad Max: Na drodze gniewu" było kinową rewolucją. Prequel "Furiosa: Saga Mad Max" nią już nie jest. Tak, to powtórka z apokaliptycznej, pustynnej i dzikiej rozrywki, ale powtórka naprawdę zacna. Świetna jazda bez trzymanki, ale w emocjonalnym tonie. Tymczasem oceny są momentami tak skrajne, że gdzieniegdzie, jak na Filmwebie, szybują w dół. Dlaczego? Jest jedna (smutna) hipoteza.
W młodszą Cesarzową Furiosę wciela się Anya Taylor-Joy Fot. Kadr z "Furiosy: Sagi Mad Max"
  • "Furiosa: Saga Mad Max" to piąty film w apokaliptycznej serii "Mad Max" oraz prequel "Mad Maxa: Na drodze gniewu"
  • Reżyserem ponownie jest George Miller, który napisał scenariusz wraz z Nico Lathourisem
  • "Furiosa" opowiada historię Cesarzowej Furiosy, która zostaje porwana z domu przez Hordę Bikerów i trafia do Wiecznego Joe
  • Główną rolę gra Anya Taylor-Joy (w "Na drodze gniewu" w Furiosę wcieliła się Charlize Theron), towarzyszą jej m.in. Chris Hemsworth, Tom Burke i Alyla Browne

Chociaż oryginalna trylogia "Mad Max" z Melem Gibsonem jest kultowa ("Mad Max" z 1979, "Mad Max 2 – Wojownik szos" z 1981 oraz "Mad Max pod Kopułą Gromu" z 1985 roku), to jedynie druga część uważana jest za naprawdę dobrą. Jednak to, co George Miller zrobił w czwartej części "Mad Max: Na drodze gniewu" przechodzi ludzkie pojęcie.

W epickim filmie z 2015 roku, w którym Gibsona zastąpił Tom Hardy i dołączyła do niego Charlize Theron, zgadzało się wszystko. Tempo, które leciało na złamanie karku, scenografia, kostiumy, samochody, muzyka, zdjęcia, aktorstwo. To było szaleństwo bez trzymanki, którego kino wówczas jeszcze na taką skalę nie widziało. Gitarzysta grający solówki na pędzącym aucie? Czemu nie! Pościg przez burzę piaskową? Yeah!

Uważany za jeden z najlepszych filmów w historii "Mad Max: Na drodze gniewu" zainkasował aż 380 mln dolarów na całym świecie. Produkcja słusznie została obsypana sześcioma Oscarami, chociaż niektórzy sceptycznie kręcili głowami. To przecież istne wariactwo! I o to chodziło...

Na powrót do apokaliptycznego, pustynnego świata po nuklearnej katastrofie musieliśmy trochę poczekać, ale oto jest: "Furiosa: Saga Mad Max", prequel autorstwa George Millera, który tym razem skupia się na tytułowej bohaterce, uwiecznionej w "Na drodze gniewu" przez Theron.

Tym razem Furiosa jest młodsza i poznajemy początek jej drogi. To już nie Charlize, ale Anya Taylor-Joy, młoda gwiazda kina ("Gambit królowej", "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Emma", "Menu", "Wiking"), którą ostatnio widzieliśmy przez chwilę w "Diunie: Części drugiej". I jak wyszło?

O czym jest "Furiosa: Saga Mad Max"? To historia dzieciństwa i młodości Cesarzowej Furiosy

"Furiosa" to typowy prequel skupiony na konkretnej postaci. Poznajemy więc historię Cesarzowej Furiosy, która w "Na drodze gniewu" ratowała młode dziewczyny przed Wiecznym Joe. Jednoręka, krótkowłosa, z pomalowanym na czarno czołem, absolutnie badassowa. Jej tragiczna historia została w filmie sprzed dziewięciu lat jedynie zarysowana, jakby dając do zrozumienia, że ciąg dalszy (a właściwie początek) nastąpi.

I nastąpił. Tutaj, niedługo po apokalipsie, poznajemy Furiosę jako dziecko, które zostaje uprowadzone przez Hordę Bikerów z sielskiego Zielonego Miejsca Wielu Matek. Dziewczynka nagle znajduje się w brutalnym świecie, z którego za wszelką cenę chce się wyrwać. Pragnie wrócić do domu, co obiecała matce.

Na czele nieokrzesanych bikerów stoi Dementus (Chris Hemsworth), watażka głośny i bezwzględny. Kiedy horda dociera razem z Furiosą do Cytadeli, królestwa Wiecznego Joe (Lachy Hulme, który zastąpił Hugh Keaysa-Byrne'a z "Mad Maxa: Na drodz gniewu"), rozpoczyna się walka o władzę dwóch tyranów.

Sama bohaterka nie zamierza ułatwić im życia. Chce zemścić się Dementusie i uciec, co oczywiście nie będzie szczególnie łatwe (ci, którzy oglądali "Max Maxa: Na drodze gniewu", wiedzą, że wręcz niemożliwe). Na swojej drodze poznaje praetoriana Jacka (Tom Burke), głównego dowódcę armii Cytadeli, co dodatkowo komplikuje sprawę...

Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy, ale fani "Mad Maxa" dobrze wiedzą, czego po "Furiosie" oczekiwać: akcja, wybuchy, pościgi, strzelaniny, zemsta. Nieposkromiony kamp, czarny humor i groteska.

To wszystko w apokaliptycznej, pustynnej scenerii, którą przełamuje roślinna oaza, ojczyzna Cesarzowej. Fabuła w "Max Maxie" nigdy nie była w końcu najważniejsza, ale uspokajam: scenariusz "Furiosy: Sagi Mad Max" trzyma się kupy, a historia bohaterki jest przekonująca i emocjonalna, chociaż nie unika klisz.

"Furiosa" to nie "Mad Max: Na drodze gniewu"

Chcąc nie chcąc, będziemy porównywać "Furiosę" do "starych" "Mad Maxów", a szczególnie do zjawiskowego "Na drodze gniewu". W końcu to ten sam świat, sceneria i styl. Jednak mimo oczywistych podobieństw prequel jest zupełnie inny. Powiedzmy to wprost: to powtórka z rozrywki, ale mniej oszałamiająca.

George Miller nie wynajduje koła na nowo, ale wsadza do "Furiosy" to, co sprawdziło się w filmie z 2015 roku, ale i filmów z Melem Gibsonem. Blockbuster z Anyą Taylor-Joy bardziej zbliża się do trylogii niż do "Mad Maxa: Na drodze gniewu": nie jest to kinowy fajerwerk i popkulturowa rewolucja, którą ogląda się z otwartymi ustami. To po prostu porządne widowisko i świetna zabawa.

Nie spodziewajcie się więc petardy, jak film z Hardym i Theron, bo będziecie rozczarowani. To nie jest poziom "Na drodze gniewu".

Jest też istotna różnica: "Furiosa" ma wolniejszą akcję i nie leci aż tak na łeb, na szyję. Jasne, pościgi i sceny akcji są spektakularne oraz brutalne, jest krew i "flaki", ale nie brakuje tutaj emocjonalnych wstawek i "cichych" scen, które nadają filmowi głębi oraz nastroju smutku, beznadziei i końca. Pamiętacie scenę z "Mada Maxa: Na drodze gniewu", kiedy zrozpaczona Furiosa zdaje sobie sprawę, że jej domu już nie ma? Pomnóżcie emocjonalność tej sceny przez sto i macie prequel.

Mimo że w ekipie jest sporo osób z "Na drodze gniewu" (współscenarzysta Nico Lathouris, montażystka Margaret Sixel, kostiumografka Jenny Beavan, kompozytor Tom Holkenborg, czyli Junkie XL, który znowu idzie na całość – ścieżka dźwiękowa jest świetna), to inny jest sposób montażu, narracji i przedstawienia postaci. Miller nie kopiuje swojego opus magnum, za co chwała mu.

Jednak są i wady, bo momentami akcja się dłuży, a historia powtarza. Film jest za długi (trwa 148 minut) i czasami ma się wrażenie, że reżyser chciał wrzucić do niego zbyt dużo. Z kolei efekty specjalne są czasami nieco toporne, tak jakby Australijczykowi zabrakło budżetu (ale spokojnie, poziom Marvela to nie jest...). To jednak wcale nie przeszkadza w bawieniu się świetnie. A o to przecież chodzi.

Anya Taylor-Joy jako Furiosa jest świetna, Chris Hemsworth przesadza

Filmową historię Furiosy dopełniają świetni napisani, złożeni i intrygujący bohaterowie, jak Dementus, lider Hordy Bikerów, zagrany z istną szarżą przez filmowego Thora, czyli Chrisa Hemswortha, który wydaje się świetnie bawić w "Furiosie", ale momentami... przesadza i wchodzi w parodię. Jasne, to tego rodzaju kampowe uniwersum, ale Hemsworth chyba zrobił o krok za daleko w szaleństwie na planie.

Ale najciekawsza oczywiście jest sama Cesarzowa, postać tragiczna, ale nie bierna i niejednoznaczna. Kobieta, która bierze sprawy w swoje ręce, potrafi być okrutna i marzy o zemście, ale, mówiąc ogólnikowo, "ma dobre serce".

Anya Taylor-Joy mówi mało, ale jest absolutnie świetna. Nie kopiuje Charlize Theron, ale tworzy Furiosę na nowo i na swoją modłę, jednocześnie pamiętając o wszystkich szczegółach, które pokochaliśmy w tej postaci w "Na drodze gniewu". Wystarczy jej sam wzrok, żeby robić wrażenie na widzach, co zresztą pokazała już chociażby w "Wikingu". Zresztą Brytyjce argentyńskiego pochodzenia zupełnie nie ustępuje jej młodsza wersja, wspaniała Alyla Browne, przed którą świetlana aktorska przyszłość.

"Furiosa" to porządny film, który świetnie się ogląda. Na Rotten Tomatoes ma 88 procent od krytyków, co oznacza, że recenzje są w większości pozytywne. Jednak są i negatywne opinie, i to całkiem sporo. Głównie od widzów, bo na Filmwebie prequel "Mad Maxa: Na drodze gniewu" ma na razie ocenę... 4,1/10 (na podstawie 167 ocen), co wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Od krytyków ocena wynosi na razie mocne 6,5, z czym kłócić się nie będę.

Skąd aż takie niskie noty niektórych widzów? Cóż, "Mad Max" to specyficzne uniwersum, szalona mieszanina akcji, groteski i kiczu. Słowem: nie dla wszystkich. Oprócz tego dochodzą porównania do "Na drodze gniewu", których nie da się uniknąć, a które nie mają tu żadnego sensu. "Furiosa" jest po prostu gorsza, bo wcale nie siliła się na bycie lepszą. To po prostu kolejny rozdział pustynnego wariactwa, ale bez przenoszenia gór.

Ale jest jeszcze jeden hipotetyczny powód. Smutny, bo smutny. Filmy z kobietami w rolach głównych wciąż są hejtowane, czasem nawet jeszcze przed seansem. A umówmy się, "Furiosa" nie jest powtórką z koszmarnych "The Marvels" czy "Madame Web". Niestety niektórym mężczyznom wystarczy kobieta jako przebojowa protagonistka i koniec, mogiła. Przecież nie będą oglądać "filmu dla bab"! Szkoda.