Tropikalny kurort, seksowni ludzie w kostiumach kąpielowych i ocean dram. Kojarzysz te programy? Oczywiście, że kojarzysz, pewnie nawet oglądasz bikini reality shows z wypiekami na twarzy, chociaż nigdy się do tego nie przyznasz (spokojnie, nie tylko ty). Serial "Algorytm miłości" Canal+ postanowił je sparodiować. Jest na maksa krindżowo i żenująco, ale... właśnie tak ma być.
Ocena redakcji:
3.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Algorytm miłości" to nowy polski serial komediowy CANAL+, którego cały sezon można oglądać na CANAL+ online
Scenarzystami są Łukasz Sychowicz, Mateusz Płocha, Mateusz Zimnowodzki i Marek Baranowski ("The Office PL"), a reżyserami Michał Tylka i Aleksander Pietrzak
To parodia programów randkowych typu bikini reality show, jak "Love Island", "Hotel Paradise" czy "Love Never Lies"
W obsadzie "Algorytmu miłości" są m.in. Michał Czernecki, Helena Englert, Wiktoria Gąsiewska, Jakub Sasak, Karol Dziuba, Mateusz Dymidziuk, Katarzyna Gałązka i Adam Zdrójkowski
Gościnnie występują m.in. Małgorzata Socha, Beata Ścibakówna, Dorota Chotecka, Ewa Gawryluk czy Zdzisław Wardejn
Bikini reality shows w ostatnim czasie podbijają i telewizję, i platformy stremingowe. To te programy randkowe, których starasz się nie oglądać, ale jak już zaczniesz... nie możesz przestać. Przeklinasz w duchu i tracisz do siebie szacunek, ale przecież musisz poznać kolejne dramy (których nie brakuje) i dowiedzieć się, kto będzie z kim oraz kto kogo rzuci.
Jak sugeruje samo słowo "bikini", to specyficzne reality shows. Najważniejsze jest w nim... tak, ciało. Czyli uczestnicy mają być jak najatrakcyjniejsi i jak najbardziej napaleni. Umięśnieni faceci, długonogie dziewczyny, a wszyscy w kostiumach kąpielowych, co uzasadnia miejsce akcji programu – tropikalna wyspa albo wakacyjny kurort.
Głupie? Głupie. Maksymalnie idiotyczne, żenujące i puste. Ale oglądamy (to idealne guilty pleasure!), bo oglądalność bikini reality shows jest tak duża, że powstają i kolejne sezony, i kolejne programy. Przykłady? "Too Hot to Handle", "Doskonale dopasowani", "Love Is Blind", ale mamy też swoje rodzime "Love Island. Wyspę miłości", "Hotel Paradise" czy hitowe (choć traumatyczne) "Love Never Lies: Polska" Netfliksa.
Fenomen programów bikini postanowiło wyśmiać Canal, które zaserwowało nam ich parodię (chociaż w sumie one same są parodią...). To serial "Algorytm miłości", których dziesięć odcinków trafiło już na platformę. Odpowiada za niego Łukasz Sychowicz, showrunner świetnego "The Office PL" i scenarzysta "Kryptonim Polska"; reżyserami są Michał Tylka i Aleksander Pietrzak.
I jak wyszło? Krindżowo i naprawdę zabawnie.
O czym jest "Algorytm miłości"? To parodia programów randkowych bikini reality shows
"Algorytm miłości" przenosi nas w realia programu randkowego o tym właśnie tytule, który... miał być kręcony w Hiszpanii, ale stacja musiała zaoszczędzić i wynajęła bohaterom willę pod Warszawą nazwaną szumnie Willą Amora.
To pierwsze rozczarowanie uczestników. A tymi są "młode laski" i "młode byczki", czyli grupa atrakcyjnych ludzi, z których jedni marzą o miłości, drudzy chcą wygrać duże pieniądze, a trzeci zostać influencerami.
Pod czujnymi oczami kamer ci atrakcyjni ludzie w kusych strojach zaczynają rywalizację, o której opowiada nam Lektor (charakterystyczny i cudowny głos Wojciecha Malajkata). Jest też Prowadzący (Michał Czernecki), który nie ma szacunku ani do uczestników, ani do siebie oraz... sztuczna inteligencja, czyli A.M.O.R. (głos Katarzyny Kwiatkowskiej), która wylicza, kto do kogo pasuje i w ilu procentach. Sami randkowicze mają wykonywać zlecone im zadania, a kto będzie najsłabszy – wylatuje.
Uczestnicy są różni, a jeden głupszy od drugiego (chociaż są wyjątki). Jest Dagmara (świetna Helena Englert), która nie grzeszy inteligencją, a za wygraną "chce zrobić sobie cyce"; prawilny Albert, pseudonim Dragon (Karol Dziuba), który szuka "mamasity"; Marietta (Weronika Malik) pragnąca być pierwszą osobą na wózku, która wygra taki program; synalek bogatych rodziców Pablo (Adam Zdrójkowski) czy niezdarna Wanessa, która nie ma szczęścia do związków (Waleria Gorobets).
Oglądanie "Algorytmu miłości" jest... jak oglądanie tego typu programów. Początkowo trudno przestawić się na myślenie, że to nie jest kolejne durne reality show, tylko serial. Na szczęście często pojawiają się znane twarze (Małgorzata Socha, Beata Ścibakówna, Dorota Chotecka, Ewa Gawryluk czy Zdzisław Wardejn w przepysznych rolach gościnnych) wytrącające nas skutecznie z równowagi, bo co ta znana aktorka robi w tym randkowym programie, którego nie powinnam oglądać, ale oglądam?!
To jednak paradoksalnie problem "Algorytmu miłości", bo bohaterów jest zwyczajnie tak dużo, że trudno ich zapamiętać. Jasne, niektórzy są bardziej charakterystyczni, jak Dagmara czy Denis, ale formuła serialu nie pozwala nam na zapoznanie się z nimi bliżej.
Być może jest to jednak celowe zamierzenie twórców, którzy w ten sposób wiernie odwzorują reality shows. W końcu ich uczestników też nie mamy szansy poznać "z bliska", a ważne są chwytliwe etykietki. Tak to w końcu działa. Jednak nie ma co liczyć w "Algorytmie miłości" na pogłębione charakterystyki i złożonych bohaterów.
Jest jednak wyjątek, czyli wspomniany Prowadzący, facet, który nagle obudził się w takim momencie swojej kariery, w którym naprawdę nie chciałby być. Miał człowiek ambicje, a tu użera się z napalonymi ludźmi w naszpikowanej kamerami Willi Amora. Auć. Czernecki jest naprawdę znakomity jako ten zmęczony życiem gospodarz, który powinien pokazać przed kamerami entuzjazm, ale średnio mu się to udaje.
"Algorytm miłości" jest naprawdę zabawny. Ale nie dla wszystkich
"Algorytm miłości", który dzieje się jedynie w Willi Amora, nie bierze jeńców. Ostro parodiuje nie tylko reality show, ale wszystko, co się z nim poniekąd wiąże: influencerów, celebrytów, nepo babies, operacje plastyczne i walkę telewizji o widzów. Żarty są ostre i toporne, uczestnicy topią się w basenie i biją po twarzach. Nie ma tutaj żadnej delikatności i subtelności, bo nie ma ich być.
Serial Canal+ jest do bólu krindżowy i żenujący, bo, znowu, taki ma być. W końcu parodiuje krindżowe i żenujące programy, więc twórcy odpięli wrotki. I słusznie, bo tego rodzaju komedia nie powinna mieć zahamowań. Nie jest to jednak inteligentny humor, jak "The Office PL" czy cięta "Emigracja XD", a bardziej... walka w komediowym kisielu, w którym jeszcze taplają się dmuchane lalki. Jednak podszyte jest to mocną satyrą, bo przecież... serio są tacy ludzie i takie programy.
Czy momentami jest aż zbyt głupio? Jest. Momentami absurdalność i żenada sięga zenitu, ale wtedy myślisz sobie: "ok, chyba czas przestać oglądać reality shows, bo coś jest na rzeczy". A to pozornie dobra rzecz. Pod koniec robi się jednak już męcząco, bo jednak "Algorytm miłości" to solidna dawka zamierzonej głupoty i parodii.
Twórcy jednak nie unikają szkodliwych stereotypów, w stylu: dziewczyna, która lubi makijaż, róż i sztuczne paznokcie, musi być idiotką. Niektóre żarty są też zwyczajnie niesmaczne, nie brakuje też sucharów, ale tak: jest zabawnie, momentami śmiałam się do rozpuku.
"Algorytm miłości" absolutnie nie jest dla wszystkich. Nie spodoba się serialowo-komediowych koneserom, ale tym, którzy chcą po prostu czystą rozrywkę i śmiech do rozpuku. I tym, którzy oglądają bikini reality shows jako guilty pleasure i absolutnie nie na poważnie – będą mogli pośmiać się... z samych siebie, że to oglądają.