Na Malcie doszło do tragicznego wypadku podczas nurkowania. Dwóch Polaków eksplorowało wrak statku w rejonie wybrzeża Żonqor, ale pod wodą doszło do nagłych problemów. Obaj mężczyźni trafili do szpitala, niestety nie udało się ich uratować. Ze wstępnych ustaleń wynika, że nurkowie nie wykonali dekompresji przy wynurzeniu. Zapytaliśmy eksperta, co to właściwie oznacza.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Chodzi o zdarzenie z soboty 6 lipca. Dwóch nurków eksplorowało Le Polynesien w pobliżu Żonqor w Marsascala. To wrak statku z czasów I wojny światowej, a wszystko odbywało się w ramach lekcji nurkowania. Wrak znajduje się na głębokości 50 metrów.
Jeden z nurków nagle miał potrzebować pomocy pod wodą. Drugi próbował ratować kolegę. Ostatecznie zostali przetransportowani na brzeg łodzią ratowniczą. Jak informuje "Times of Malta", dwóch nurków to obywatele Polski, mężczyźni w wieku 45 i 48 lat.
Poszkodowani trafili do szpitala, jednak nie udało się ich uratować. Najpierw potwierdzono śmierć 45-latka. Później pojawiły się doniesienia o śmierci 48-latka, który zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. "Times of Malta" potwierdza, że w związku z tym wypadkiem policja wszczęła śledztwo.
Co było przyczyną tragedii? Maltański dziennik powołał się na swoje źródła i przekazał, że mężczyźni prawdopodobnie nie wykonali dekompresji przy wynurzeniu.
Tragedia na Malcie. Nurek wyjaśnia, o co chodzi z dekompresją
– Podczas wynurzania, w momencie przechodzenia tej dekompresji, nie zawsze jesteśmy w stanie szybko pozbyć się takiej ilości gazu. Mówię tutaj o bardziej złożonych nurkowaniach, zwanych dekompresyjnymi – tłumaczy naTemat Łukasz Targowski, instruktor nurkowania, którego zapytaliśmy o wstępne przyczyny wypadku na Malcie.
W rozmowie z Weroniką Tomaszewską podkreśla, że w takich momentach "nie możemy wynurzyć się na powierzchnię bezpośrednio, tylko musimy zrobić to stopniowo przez zatrzymanie się na odpowiednich głębokościach, na określony czas".
– Nazywamy to przystankami dekompresyjnymi. Inaczej jest, gdy chodzi o nurkowania rekreacyjne, czyli takie, podczas których płetwonurek w każdej chwili może wypłynąć na powierzchnię i tym samym zakończyć bezpiecznie nurkowanie – dodaje.
Targowski wskazuje, że dekompresja następuje nie tylko przy nurkowaniu. Zachodzi też w życiu codziennym, gdy wyższe ciśnienie atmosferyczne zmienia się w niższe. De facto jako społeczeństwo przechodzimy takie zmniejszenia ciśnienia, są one jednak niewielkie i – oczywiście poza osobami wrażliwymi – nieodczuwalne.
– Pod wodą, wraz ze wzrostem głębokości, wzrasta również ciśnienie. W tym czasie gazy – przede wszystkim azot – przechodzą w stan ciekły. I im większa głębokość, tym większa ilość gazu rozpuszcza się w naszym organizmie – zauważa instruktor.
Nasz rozmówca precyzuje, że jeśli dekompresja nie jest zgodna ze "sztuką’", to możemy mówić o chorobie dekompresyjnej, czyli zespole pewnych patologicznych objawów. – Łagodne objawy to na przykład zmiany skórne, a gdy dekompresja jest długa i ilość zgromadzonego gazu jest większa, wówczas może dojść do paraliżu lub nawet śmierci – mówi.
Wyobraźmy sobie na przykład rekordowe nurkowanie na 300 metrów: zejście trwa 15 minut, a wyjście na przykład 13,5 h. Ilość gazu, która jest wówczas w organizmie, w przypadku natychmiastowego wyjścia spieniłaby krew. Wtedy doszłoby do niewydolności krążeniowej i po prostu taka osoba by zmarła. Możemy porównać to do wstrząśniętej butelki Coca-Coli, którą w tym momencie szybko otwieramy – to się dzieje z gazami, które niestety trafiają do naszych tkanek, w tym krwi, i organizm po prostu jest niewydolny. Ale to są skrajne przypadki.