O igrzyskach można rozmawiać przynajmniej na dwa sposoby. Pierwszy to wyniki, tabelki, rankingi z medalami, celebrowanie wszystkich sportowych momentów. Drugi rozpala ciekawość, bo to wchodzenie w szczegóły, których pierwszy lepszy widz nie zobaczy. Co się dzieje, gdy gasną światła?
Czas poza kamerami jest znacznie dłuższy niż ten w błyskach fleszy. O życiu między zawodami i po zakończeniu rywalizacji powstały już legendy. Jest jedno takie miejsce, przez niektórych nazywane "elitarnym klubem".
Na pewno dzieje się tam więcej, niż zobaczycie w telewizji. Przecież sportowcy to też ludzie, a upieranie się, że w tym wszystkim chodzi tylko o sport to duże niedopowiedzenie. Wioska olimpijska to siedlisko talentów, ambicji, czasami wybujałych ego, ale też... emocji i nagromadzonych hormonów. Nie jest tajemnicą i nie będzie clickbaitem zdanie, że igrzyska mają wiele wspólnego z seksem.
– Czy kiedyś było bardziej epicko? Z opowieści tak mógłbym to określić – mówi naTemat jeden z polskich olimpijczyków, którego pytam o imprezowanie, albo po prostu "integrację" w wiosce olimpijskiej.
Powiedzenie, że "kiedyś to było" jest tu bardzo na miejscu. Nie widziałem bardziej pikantnego tekstu o kulisach życia w wiosce olimpijskiej niż ten sprzed 12 lat w ESPN. – To jak pierwszy dzień na studiach – stwierdził Tony Azevedo, amerykański gracz w piłkę wodną, olimpijski weteran m.in. z Londynu, Pekinu, Aten i Sydney.
Wielu olimpijczyków podobno wyznaje zasadę, że drugie motto igrzysk brzmi: "co się dzieje w wiosce, zostaje w wiosce". Niektórzy porównują to nawet do Erasmusa. – Jeśli nie masz w sobie dyscypliny, wioska może cię rozpraszać – przekonywała Hope Solo, bramkarka z USA, złota medalistka z Pekinu.
Ona wybitnie otworzyła się po intymnych pytaniach. – Jest dużo seksu. Dotyczy to 70 do 75 procent olimpijczyków – wyliczała. Kiedy kończyły się rywalizacje w kolejnych dyscyplinach, akcja miała przyspieszać. Współlokatorzy czasami musieli się "ewakuować", żeby udostępnić pokój. Znak ostrzegawczy, że coś się dzieje? Na przykład skarpetka na klamce. Jak na studiach.
Chociaż są różne teorie. Niektórzy przysięgali, że nie uprawiają seksu, dopóki nie skończą swoich zawodów. Dla innych to mogła być rutyna przed startami. O ile trenerzy nie wprowadzili "godziny policyjnej", żeby ograniczyć trochę fantazje swoich podopiecznych. To jednak bardziej próba oszukania rzeczywistości. – Ludzie chodzili kilometrami, żeby spróbować gdzieś się wymknąć – wspominała Amanda Beard, amerykańska pływaczka, wielokrotna medalistka olimpijska.
Lekkoatleta John Godina miał być przekonany, że w 1996 r. w Atlancie widział już "wszystko". Trochę się jednak pomylił, bo cztery lata później w Sydney drzwi do swojego pokoju nazwał "obrotowymi". To przez... przygody jego współlokatorki. – To jak w Vegas. Uczysz się nie zadawać wielu pytań – tłumaczył.
Łączenie seksu z igrzyskami to nie jest temat chowany pod kołdrę. I co ważne – przewija się od lat. Chociaż muszę przyznać, że sportowcy, do których napisałem lub zadzwoniłem, żeby o tym porozmawiać, reagowali różnie. Jedni wyświetlili wiadomość i nie odpisali. Inni odpowiedzieli i wystarczyło hasło "kulisy życia w wiosce olimpijskiej". Od razu wiedzieli, o co mi chodzi.
– Myślę, że tam dzieje się wszystko – mówi naTemat pływaczka synchroniczna Alisa Ozhogina, uczestniczka igrzysk w Tokio. 24-latka urodziła się w Moskwie, ale dorastała w Sewilli i reprezentuje Hiszpanię na arenie międzynarodowej.
Jesteśmy nie tylko sportowcami, ale też normalnymi ludźmi. Jeśli ktoś potrzebuje seksu podczas igrzysk olimpijskich, to dlaczego nie?
Ozhogina to już trochę inne pokolenie. Nawet nie było jej na świecie, gdy w 1988 r. w Seulu odbywały się igrzyska. A to była wyjątkowa impreza, bo organizatorzy po raz pierwszy rozdali zawodnikom 8,5 tys. prezerwatyw, aby zwiększyć świadomość na temat HIV i AIDS. Co ciekawe, te igrzyska przeszły też do historii jako najbardziej "policyjne". Bezpieczeństwa sportowców strzegło wtedy setki tysięcy żołnierzy i policjantów.
W kolejnych latach tradycja z antykoncepcją rozwijała się błyskawicznie. W teorii oczywiście wszystko w celach edukacyjnych. W Barcelonie olimpijczykom udostępniono 90 tys. prezerwatyw. W Atlancie "tylko" 15 tys., ale przynajmniej powiedziano wprost: "na wypadek, gdyby sportowcy akurat mieli na to ochotę". W Sydney na początku zamówiono 70 tys. Zabrakło, więc awaryjnie dostarczono jeszcze... 20 tysięcy.
W Atenach wyciągnęli z tego wnioski i od razu zapewnili 130 tys. prezerwatyw i lubrykant. W Pekinie było 100 tys. sztuk prezerwatyw reklamowanych hasłem: "szybciej, wyżej, mocniej". W Londynie postarali się o jeszcze więcej – 150 tysięcy.
Najbardziej efektowna liczba padła przy okazji igrzysk w Rio de Janeiro: 450 tysięcy (42 na sportowca). Częściowo wynikało to z faktu, że po raz pierwszy dostarczono 100 tys. prezerwatyw dla kobiet i 350 tys. prezerwatyw dla mężczyzn. Było również około 175 tys. opakowań lubrykantu. Cały czas mówimy o letnich igrzyskach, ale uczestnicy zimowych zmagań też mają dostęp do antykoncepcji.
Największy problem mieli organizatorzy "pandemicznych" igrzysk w Tokio. Wszystko odbywało się w cieniu COVID-19, panował reżim sanitarny, ale i tak sportowcom zapewniono 150 tys. prezerwatyw. Tyle że z zaleceniem, by... nie używali ich w wiosce olimpijskiej. Mieli je zabrać do swoich krajów i tam podnosić świadomość społeczną. Albo na pamiątkę.
W Tokio jeszcze przed startem igrzysk wybuchła afera. Nie chodziło jednak o żadne ekscesy, tylko o konstrukcję "antyseksualnych" łóżek zrobionych z tektury. Ta nazwa to efekt reakcji w internecie, bo kiedy ludzie zobaczyli zdjęcia, od razu pojawiły się teorie, że w ten sposób chcą utrudnić sportowcom ewentualne współżycie.
Później organizatorzy musieli się tłumaczyć, że nie chodziło o żadne ograniczenia, tylko użycie ekologicznych materiałów. A "papierowe" łóżka miały być mocniejsze nawet od drewnianych. Podobne tekturowe łóżka są dzisiaj w Paryżu.
– Na pewno jest między nami integracja, ale nie nazwałbym tego epickimi imprezami. Każdy trzyma reżim treningowy. Myślę, że to są po prostu fajne okazje do poznania innych osób, które tylko mija się na stadionie. Czasami, jak ekipa jest bardziej zabawowa, można i potańczyć. Ale to zdarza się już po startach, kiedy przychodzi rozluźnienie. Tam jest ogromne napięcie – przekonuje naTemat polski olimpijczyk, z którym rozmawiamy.
Integracja między sportowcami to jedno, ale na igrzyskach w Rio niektórzy szukali przygód w sieci. Pływak Ryan Lochte sam wtedy przyznał dla "Cosmopolitan", że założył Tindera po tym, jak usłyszał, że aplikacja sprawdziła się na zimowych igrzyskach w Soczi.
– Nie widziałem czegoś takiego, żeby ktoś specjalnie na igrzyska zakładał Tindera. Wiadomo, że są ekipy młodych sportowców, którzy po prostu żyją swoim życiem. Kiedy spotykają się w dużych grupach, to może temu sprzyjać – przekonuje nasz rozmówca, kiedy wprost pytam go o używanie aplikacji randkowych podczas igrzysk.
A jak będzie w Paryżu? To w końcu "miasto miłości". O restrykcjach pandemicznych już nikt nie pamięta, ale trend z tekturowymi łóżkami pozostaje aktualny. Organizatorzy znowu musieli zapewniać, że łóżka nie są "antyseksualne", tylko przyjazne środowisku. Niektórzy już przetestowali, że są bardziej wytrzymałe, niż może się wydawać.
W ogóle taki oficjalny czy nieoficjalny "zakaz" intymnych kontaktów byłby kuriozalny. Była olimpijka Susen Tiedtke wyśmiała to na łamach "Bilda". – Seks jest zawsze tematem przewodnim w wiosce – zaznaczała była skoczkini w dal, która na igrzyskach w Barcelonie poznała swojego byłego męża – również reprezentanta tej dyscypliny.
55-latka wspominała, że po zawodach niektórzy sportowcy uprawiali seks przez całą noc. – Współlokatorzy byli wyrozumiali, jeśli ktoś potrzebował pokoju dla siebie – zapewniała.
Różnica pokoleń ma tu gigantyczne znaczenie, co zresztą potwierdzają moi rozmówcy. – Widzę, że to środowisko sportowe bardzo się stonowało. Wspomniane imprezy kiedyś były bardziej epickie. Dzisiaj sportowcy są bardziej świadomi. Pamiętam, jak byłem młodszy, krążyły legendy o hucznych imprezach na igrzyskach. Tylko wiadomo, że czasem się to podkoloryzuje. I potem powstają legendy o zwykłych posiadówkach – słyszę od jednego z olimpijczyków.
Jak to wśród młodych ludzi, pojawia się zabawa. To nie jest tak, że wychodzimy i zachowujemy się jak wypłoszone stado. Wszystko jest stonowane. W Tokio mieliśmy imprezę, puściliśmy muzykę, ale to nie było tak, że byliśmy odurzeni, czy odbywały się jakieś małpie gody.
Alisa Ozhogina zwraca uwagę na coś jeszcze: igrzyska to szczyt kariery dla każdego sportowca. – To wszystko jest bardzo ekscytujące. Wioska olimpijska jest pełna zawodników, którzy są najlepsi w swoich krajach. Nie ma znaczenia, skąd pochodzisz, jakiej jesteś rasy czy wyznania, każdy z nas ma ten sam cel – mówi.
W Paryżu sportowcy znowu będą mieli dostęp do antykoncepcji – tym razem organizatorzy zapewnią ponad 200 tys. prezerwatyw. Seks nie będzie na igrzyskach tematem tabu, bo już od dawna nie jest.
Jedni mówią o tym bardziej dyplomatycznie. – Życie w wiosce jest przede wszystkim nastawione na sport. Rozmawiamy, wymieniamy się doświadczeniami. Są jednostki, które bardziej interesują się imprezami i zdarzy się coś zabawowego, ale to nie było nagminne. Każdy, kto zakwalifikował się na igrzyska, trzyma reżim treningowy przez wiele lat i poświęca swoje życie sportowi. Nie ma tu mowy o innych celach niż sportowych – słyszę od polskiego olimpijczyka.
Alisa, reprezentantka Hiszpanii odpowiada prościej: – Miłość jest wolna, to twoje życie, twoje igrzyska olimpijskie. Jedyną, wyjątkową osobą, która może zdecydować, jak chcesz je przeżyć, jest każdy z nas – dodaje.
Czytaj także: https://natemat.pl/564335,seks-w-wiosce-olimpijskiej-jednak-mozliwy-on-juz-chwali-sie-testem-lozka