nt_logo

Zawsze gardziłam all inclusive. Powiem wam, dlaczego mi się odmieniło

Ola Gersz

08 sierpnia 2024, 11:16 · 4 minuty czytania
Chwila prawdy: nigdy nie byłam na wakacjach all inclusive. Gardziłam tą formą urlopu, zapierałam się rękami i nogami, bo obciach – planowałam aktywne wyjazdy na własną rękę. Chciałam zwiedzać, nie leżeć! Ale nagle, w wieku 34 lat, wszystko się zmieniło. Dlaczego? Ze zmęczenia, ale na "starość" zrozumiałam jedną istotną rzecz.


Zawsze gardziłam all inclusive. Powiem wam, dlaczego mi się odmieniło

Ola Gersz
08 sierpnia 2024, 11:16 • 1 minuta czytania
Chwila prawdy: nigdy nie byłam na wakacjach all inclusive. Gardziłam tą formą urlopu, zapierałam się rękami i nogami, bo obciach – planowałam aktywne wyjazdy na własną rękę. Chciałam zwiedzać, nie leżeć! Ale nagle, w wieku 34 lat, wszystko się zmieniło. Dlaczego? Ze zmęczenia, ale na "starość" zrozumiałam jedną istotną rzecz.
All inclusive już nie wydaje mi się takie złe Fot. Kadr z "Seksu w wielkim mieście 2" / grafika: naTemat

Smykałkę do podróży zaszczepił mi tata. Kiedy byłam dzieckiem, planował wakacyjne wyjazdy dla całej rodziny. Nie robił tego sam, zawsze korzystał z usług biur podróży, bo domyślam się, że obmyślenie wakacji dla małżeństwa z trójką dzieci w latach 90. mogło być logistycznym wyzwaniem.


Jechaliśmy pociągiem do Turcji czy Włoch, autokarem do Francji czy Hiszpanii, a na to drugie patrzę dziś z przerażeniem: chylę czoła przed mamą i tatą, którzy psychicznie wytrzymali kilka dni i nocy w busie z trójką znudzonych bombelków. Samolotem nigdy nie lataliśmy, ale zwiedziliśmy lwią część południowej Europy.

Tata zawsze mówił: "nie będziemy leżeć nad żadnym basenem, jest za dużo rzeczy do zobaczenia". Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek "basenowali", chyba że od wielkiego dzwonu (czyli w sytuacji, kiedy wszczynaliśmy z rodzeństwem bunt, bo chcieliśmy po prostu się popluskać w tej ładnej, niebieskiej wodzie). Jedliśmy tylko w porach posiłków, z drinkiem na leżaku nie widziałam nigdy ani mamy, ani taty, a na zabawy z animatorem cała nasza trójka była zbyt nieśmiała.

Owszem, często chodziliśmy na plaże, ale głównie jeździliśmy na wycieczki. Tata zaklepywał praktycznie każdą, chyba że zupełnie nie mieściła się w naszym budżecie. W Turcji spędziliśmy dzień w Pamukkale, w Hiszpanii podziwialiśmy Montserrat, w Grecji zachwycaliśmy się Meteorami, a we Francji pojechaliśmy z Nicei do Monako.

Jasne, dla dzieci było to męczące. Pamiętam upał, tysiące kroków, kolejne nagrzane autokary i gadatliwych przewodników. Marudziliśmy na całego. Pić, jeść, gorąco, nudno. Dlaczego znowu oglądamy jakieś ruiny? Chcemy do wody! Ale rodzice byli nieugięci, za co dziś jestem niesamowicie wdzięczna.

Ja i moje rodzeństwo mogliśmy sobie narzekać, ale tata wyrobił w nas nawyk: poznawania, zwiedzania. Do dziś podróżowanie i otwarcie na świat jest dla mnie, brata i siostry jedną z najcenniejszych wartości. Do tego stopnia, że żadne z nas nigdy nie wyjechało na all inclusive, chociaż wyjeżdżamy, gdy tylko możemy. "Jest za dużo rzeczy do zobaczenia" – szumiały nam w głowie słowa taty.

Nigdy nie byłam na all inclusive. Wolałam aktywne wakacje z dziesiątkami tysiąców kroków dziennie

W dorosłym życiu pokochałam podróżowanie na dobre. Już mnie nie nudziło, ale wzorem rodziców omijałam all inclusive szerokim łukiem.

Wracałam do krajów, w których byłam za dzieciaka, ale odkrywałam w nich nowe regiony. Z kolei na miejsca, które już widziałam, patrzyłam zupełnie inaczej. Sagrada Familia zrobiła na mnie ogromne wrażenie, kiedy miałam -naście lat, ale w dwudziestych latach mojego życia wejście do tej bazyliki w Barcelonie było dla mnie wręcz mistycznym doświadczenie.

Odkryłam też, że owszem, uwielbiam nadmorskie kurorty na południu Europy, ale moim miejscem na ziemi jest północ. Anglia, Szkocja, Islandia, Dania, Szwecja – wybierałam je częściej niż Włochy czy Chorwację. Na Islandię zabrałam zresztą tatę i tym razem to ja zaplanowałam dla niego wyjazd. Nigdy nie zapomnę tego zachwytu na jego twarzy, kiedy widział... cokolwiek. Warte każdych pieniędzy.

Pokochałam też city breaki, weekendowe, ale i te dłuższe. Jeden z tygodniowych urlopów spędziłam w Londynie i pamiętam, kiedy moja koleżanka dziwnie na mnie popatrzyła i powiedziała: "Londyn na urlop? Przecież w ogóle nie odpoczniesz, jeszcze bardziej się zmęczysz". I tak było: wyczerpująco, ale cudownie. Marzenie spełnione.

Dalsza część artykułu poniżej.

Moje wyjazdy zawsze były męczące: aktywne i dokładnie zaplanowane. Przed każdą podróżą tworzę ogromny plik na komputerze, w którym wypisuję wszystko, co chcę zobaczyć. Tak, zwykle ogarnięcie wszystkiego jest fizycznie niemożliwe, zwłaszcza że nie chodzi mi o odhaczanie atrakcji dla odhaczenia: chcę poczuć, poznać, wchłonąć atmosferę.

Lubię wychodzić poza turystyczne przewodniki. Zobaczyć i zabytki, i nieoczywiste miejsca, muzea i targi, kultowe kawiarnie i bajeczne ogrody. Poznać ludzi, posmakować lokalnych potraw. Pożyć. Kocham morze, ale zawsze szkoda mi było czasu na leżenie na plaży. Zresztą do dziś nie znoszę plażingu (i upałów), a kąpania się zawsze unikałam z powodu kompleksów na punkcie mojego ciała. Więc wybierałam łażenie.

Ale to wszystko zawsze oznaczało rekordową liczbę kroków i padanie w nocy w na łóżko. Jednak zawsze byłam usatysfakcjonowana, bo chcę widzieć, widzieć, widzieć. Uwielbiam tego rodzaju wyjazdy i tego akurat nic nie zmieni.

Polubiłam się z all inclusive, bo jestem zmęczona. Nauczyłam się odpoczywać

Nigdy nie byłam na all inclusive, szkoda mi było na to pieniędzy i urlopu.

Gardziłam byczeniem się nad basenem i wciskaniem w siebie jedzenia oraz trunków, a na ludzi, którzy wybierali ten sposób wakacji, patrzyłam spod oka. Przecież jestem lepsza, ja ZWIEDZAM. W końcu tata mnie nauczył, że jest za dużo do zobaczenia, żeby leżeć plackiem. Jasne, drineczki brzmiały cudownie, ale przecież drinka mogę wypić w knajpie w Warszawie, prawda? Nie muszę wydawać kilku tysięcy na wyjazd.

Ale skończyłam 34 lata i nagle odmieniło mi się podejście do all inclusive. Dlaczego? Bo poozułam się zmęczona, tak bardzo zmęczona. To zmęczenie zresztą niekoniecznie musi być związane z wiekiem, ale z życiem w wielkim, hałaśliwym mieście; zap***rzaniem na rosnący czynsz i coraz droższe jedzenie; bombardowaniem przez nachalne treści w mediach społecznościowych i apokaliptyczne newsy.

Nagle urlop stał się dla mnie nie tyle okazją na zobaczenie kolejnego miejsca, ile na najzwyczajniejszą rzecz na świecie: odpoczynek. Rzecz, którą wcześniej ignorowałam, bo nie nauczyli mnie jej rodzice, a ich nauczyli tego ich rodzice. Bo przecież trzeba harować i zarabiać, a jeśli już jedziesz na ciężko zarobione wakacje, to nie po to, żeby leżeć. Takie przynajmniej dominowało przekonanie "za moich czasów".

Dopiero w ostatnich kilku latach my, milenialsi, uczymy się odpoczywać. Pokazujemy też naszym rodzicom, że nie ma nic złego w zrobieniu sobie przerwy. Jeśli jesteśmy zmęczeni, zasługujemy na nicnierobienie, bo organizm musi się zregenerować. Przeczytałam kiedyś fajną metaforę: jeśli nigdy nie wyłączasz swojego komputera, a najwyżej zamykasz klapę, to szybciej się wyładowuje, a bateria jest coraz słabsza. Z człowiekiem jest przecież tak samo.

W ten sposób zaczęłam cenić własny urlop, patrzeć na niego jak na formę relaksu i regeneracji, a nie kolejnego zachrzaniania, tyle że w atrakcyjnej, wakacyjnej formie. Pewnie, super byłoby wyjeżdżać przynajmniej dwa razy w roku: raz aktywnie, a raz w formie "leżę i pachnę" (kluczem do podróżowania jest balans, już to wiem), ale rzeczywistość zwykle to weryfikuje.

W ten sposób przekonałam się do all inclusive. Na "starość" zaczęłam cenić sobie komfort i oddech. Doceniłam leżenie nad basenem, czytanie i drzemki; dogadzaniem sobie gastronomicznie te kilka dni w roku; strojeniem się na kolacje na tarasie; jeżdżeniem na organizowane wycieczki, kiedy mam ochotę; ale też chlupaniem się w wodzie, bo jestem już za stara, żeby przejmować się, jak wyglądam i kto, co o mnie pomyśli.

Przynajmniej tak to widzę, bo nigdy nie byłam na all inclusive. Wiem, że bywa... przaśnie i irytująco, ale wiecie co? Trudno. Niech będzie przaśnie i irytująco. Chcę odpocząć i mieć, mówiąc brzydko, wywalone. Nie musieć ciągle planować, myśleć i kombinować.

Za rok jadę leżeć nad basenem. Może wezmę tatę.

Czytaj także: https://natemat.pl/559499,all-inclusive-w-polsce-co-obejmuje-w-polskich-hotelach-jakie-sa-ceny