W tym tygodniu ma bardzo mocno padać, w tym szczególnie na południu kraju. Ulew obawia się Wrocław, który w latach 90. doświadczył dramatycznej powodzi. Według szacunków spaść ma do 380 litrów wody na metr kwadratowy. Prezydent Jacek Sutryk zwołał sztab kryzysowy, a służby zostały postawione w stan gotowości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Z najnowszych prognoz IMGW wynika, że najbliższe dni przyniosą ulewne opady deszczu, zwłaszcza w południowej Polsce. Wystąpią powodzie i zalania. Nad Polską będzie zalegała bardzo wilgotna masa powietrza polarnego morskiego.
Fatalne prognozy dla Wrocławia i południa Polski
Jak tłumaczą synoptycy, znajdziemy się pod wpływem niżu genueńskiego o nazwie Boris, w strefie pofalowanego frontu atmosferycznego. "W województwach dolnośląskim, opolski i śląskim od czwartku do niedzieli prognozowana jest suma nawet do 150 l/m2. Punktowo kumulacje opadów mogą być niestety jeszcze wyższe" – ostrzegają.
IMGW wydało ostrzeżenia trzeciego, najwyższego stopnia przed intensywnymi opadami deszczu.
Ulew szczególnie boi się Wrocław. Biuro Prasowe Urzędu Miejskiego Wrocławia poinformowało już, że służby szykują się na zapowiedziane obfite deszcze.
"Od 12 do 16 września we Wrocławiu może spaść do 380 litrów wody na metr kwadratowy. To absolutny rekord w historii Wrocławia. W czasie sierpniowych, nawalnych opadów, spadło 77 litrów przez 18 godzin. Wszystkie służby postawione są w stan najwyższej gotowości" – czytamy w specjalnym komunikacie.
Odwołano też wszystkie miejskie wydarzenia. "Zapowiadane przez IMGW trzydniowe, nawalne opady to ogromne wyzwanie dla miasta i jego mieszkańców. We Wrocławiu odwołane zostały wszystkie, miejskie imprezy. Jesteśmy w kontakcie z organizatorami innych wydarzeń" – wyjaśniono.
Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne we Wrocławiu z kolei "jest w pełnej gotowości do działania, by na bieżąco korygować obsługę linii".
Przypomnijmy też, że w zeszłym roku wrocławianki i wrocławianie mówili naTemat.pl o tym, jak wyglądała sytuacja w mieście po powodzi z 1997 roku. Temat wrócił w związku z premierą filmu "Wielka woda".
– Sama wielka woda to była w pewnym sensie przygoda, pomijając oczywiście ofiary śmiertelne. Tragedia, której nie widać w serialu, nastąpiła po tym, jak woda opadła – relacjonowała nam wówczas pani Izabela.
Wielka woda już raz dramatycznie dotknęła Wrocław
Juliusz Woźny, historyk sztuki mieszkający we Wrocławiu, zapamiętał wszechobecny smród zgnilizny. – Ten odór utrzymywał się tygodniami. Trudno go opisać, ale nie da się go pomylić z niczym innym. Na ulicach piętrzyły się hałdy gnijących mebli. Szczególnie przykry zapach wydzielały tapczany i inne przedmioty z elementami tekstylnymi – mówił nam Woźny.
Historyk podkreślał, że ten widok, który długo towarzyszył mieszkankom i mieszkańcom Wrocławia, był bardzo przygnębiający. Publicyści nazywali go "chorobą ruin".
Pani Wanda wróciła z kolei pamięcią do wyrwanej z kontekstu wypowiedzi premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który powiedział, że powodzianie dostaną pomoc, ale nie odszkodowania, bo żeby dostać odszkodowanie, trzeba się ubezpieczyć (część o ubezpieczeniach została nagłośniona przez media i wzburzyła społeczeństwo).
– Pan Cimoszewicz miał tak czy inaczej rację. Gdybym była ubezpieczona, nie musiałabym brać kredytu na konieczny po powodzi remont domu i spłacać go latami – uznała kobieta.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.