Czy spadek cen mieszkań mógłby mieć jakieś minusy? Miliony Polaków skakałyby z radości, ale ich entuzjazm próbuje zgasić prof. Marek Belka. Jego zdaniem groziłoby to "zapaścią na rynku budowlanym". Ta kontrowersyjna teza wzbudziła ogromne poruszenie. Przyjrzyjmy się problemowi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Marek Belka zawitał w niedzielę 13 października do TVP Info. W programie "100 pytań do..." został zapytany m.in. o podatek katastralny. Przypomnijmy: pojawiają się propozycje, by właściciele co najmniej kilku mieszkań musieli płacić specjalny podatek od ich posiadania.
Mogłoby to zwiększyć liczbę mieszkań na rynku, ich ceny poszłyby więc w dół. Dziś często są traktowane jako produkt inwestycyjny, niekoniecznie nawet trafiając na wynajem.
– Wolałbym, by ludzie, którzy mają oszczędności, mieli realne alternatywy. Dzisiaj takie alternatywy się pojawiają, np. zakup tak zwanych antyinflacyjnych obligacji państwowych. Zacząłem je kupować już dawno temu i jestem zadowolony. Nawet po opłaceniu podatku od przyrostu wartości kapitału wciąż otrzymywałem przychód wyższy od inflacji – mówił prof. Belka.
To teza, z którą trudno się nie zgodzić. Dziś wielu ludzi z gotówką inwestuje w mieszkania, bo po pierwsze jest to stosunkowo łatwe. Po drugie zaś niewiele mamy możliwości innego lokowania swoich pieniędzy.
Ale potem prof. Belka postanowił rozprawić się z pomysłem podatku katastralnego, roztaczając wizję katastrofy.
– Z mieszkaniami kupowanymi na cele inwestycyjne to jest taka kwestia, że gdybyśmy wprowadzili taki podatek, to moglibyśmy spowodować katastrofę na rynku mieszkaniowym – mówił były premier.
– Część ludzi, która posiada te mieszkania inwestycyjne i jest w nie najlepszej sytuacji, a wiele osób, których było na to stać, np. drobnych przedsiębiorców, poszłoby z tymi mieszkaniami na rynek, czy to wynajmu, czy na rynek sprzedaży, mielibyśmy bardzo poważne zakłócenie na rynku mieszkaniowym. Ucieszyłby nas spadek cen, ale nie jestem pewny, czy ucieszyłaby gospodarkę zapaść na rynku budowlanym – dodał.
– W Chinach podobno jest mieszkań inwestycyjnych na dwa miliardy ludzi. To jest taka słabość, że całe chińskie kierownictwo ma ciarki, gdy się dowiaduje, że jakiś deweloper czy bank hipoteczny jest w trudnej sytuacji. Natychmiast lecą z pomocą, bo w tym wielkim bogatym już kraju zawirowania na rynku mieszkaniowym mogą spowodować autentyczny kryzys. A u nas? Tym bardziej – mówił.
Nie jest to pierwsza kontrowersyjna wypowiedź profesora Belki. Kilka dni temu gościł na Kongresie Deweloperskim. Był pytany m.in. o dane GUS, z których wynika, że ponad połowa młodych Polek i Polaków ciągle mieszka z rodzicami.
– Nie, to nie jest problem. To jest w ogóle krzepiące. To znaczy, że macie po co żyć – tak odpowiedział Belka.
Wiele osób zwraca uwagę na fakt, że prof. Belka jest związany z branżą deweloperską. W 2016 roku było głośno o jego dołączeniu do zespołu funduszu nieruchomościowego Echo Polska Properties (EPP).
Czy polscy deweloperzy powinni zejść z cen mieszkań?
"Dlaczegodeweloperzy nie chcą obniżyć swoich marż, skoro mają z czego schodzić?" – takie pytanie cały czas przewija się w komentarzach dotyczących polskiego rynku nieruchomości.
O to samo zapytaliśmy prof. Adama Czerniaka, analityka rynku mieszkaniowego z Polityki Insight i Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
– To tak samo, jakbyśmy zapytali, dlaczego przedsiębiorstwo działające w rzeczywistości kapitalistycznej nie chce zarabiać mniej lub dlaczego ludzie nie wnioskują u swoich pracodawców o to, żeby obniżyli im płace – odpowiada ekonomista w rozmowie z naTemat.pl.
I od razu dodaje: – W realiach kapitalistycznych większość stara się zmaksymalizować swoją marzę, swój zysk, swój dochód, swoje wynagrodzenia. Staramy się tak pracować, żeby ten dochód był jak największy i to dotyczy zarówno piekarza, mnie czy pana, jak i deweloperów.
No dobrze, ale ktoś może powiedzieć, że chleb w sklepie nie kosztuje 300 zł. A jeść trzeba, podobnie jak ludzie muszą gdzieś mieszkać.
– I tu dochodzimy do słowa "konkurencja". Gdyby któryś piekarz chciał sprzedawać chleb po 300 zł, nikt by od niego tego chleba nie kupował. Rynek deweloperski ukształtowany jest natomiast w sposób dużo mniej konkurencyjny, szczególnie w największych miastach, takich jak Warszawa, Kraków czy Trójmiasto, gdzie nowych lokali w ofercie jest relatywnie niewiele w relacji do popytu. To z kolei wynika – przynajmniej w miastach, które wskazałem – z niedostatecznej podaży gruntów – stwierdza ekonomista.
– To właśnie o grunty jest bardzo duża konkurencja, ale jeśli jakiś deweloper ma już grunt, który może szybko zabudować, wtedy w zasadzie nie ma konkurencji. Ostatnio jedna z firm wybudowała nieruchomość na warszawskim "Mordorze" i próbowała znaleźć jakiś referencyjny poziom ceny, ale nie było w okolicy dewelopera, z którym mogłaby się porównać. W efekcie ta firma stała się lokalnym monopolistą.