W niedawnym sejmowym orędziu Andrzej Duda ostro zaatakował rząd Tuska. Piętnował m.in. brak współpracy w prowadzeniu polityki zagranicznej. Jego zarzuty postanowił wyjaśnić minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Zrobił to w swoim stylu: w sposób niepozostawiający wątpliwości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Ja się dziwię, że prezydent chce odejść w atmosferze nagonki na rząd, dzielenia Polaków. Że zdefiniował się na koniec swojej prezydentury jako ostatni bastion PiS-u. Że ważniejszy dla niego jest uśmiech Jarosława Kaczyńskiego niż szacunek Polaków – powiedział Radosław Sikorski w "Faktach po Faktach" TVN24.
– Niektóre sprawy, o których mówił, były bardzo jednoznacznie polityczne, a prezydent powinien raczej łączyć, a nie dzielić […], a w sytuacji zagrożenia zewnętrznego raczej obniżać temperaturę sporu – stwierdził Sikorski, podsumowując ostatnią aktywność Dudy.
Odniósł się też do zarzutów prezydenta zawartych w jego "orędziu".
"Premier ogłosił nagle, że ponad 50 ambasadorów ma zostać odwołanych. Tymczasem konstytucja Rzeczypospolitej wyraźnie mówi o współdziałaniu rządu i prezydenta w sprawach polityki zagranicznej, współdziałaniu polegającym m.in. na uzgadnianiu kandydatów na ambasadorów [...] Dlatego to rząd ponosi pełną odpowiedzialność za to, że Polska ma dzisiaj w wielu krajach obniżoną reprezentację dyplomatyczną i że polskie placówki dyplomatyczne mają przez to ograniczoną możliwość działania" – mówił Duda w Sejmie.
Jakie są fakty?
– Prezydent, zgodnie z konstytucją, powołuje i odwołuje ambasadorów, na wniosek ministra spraw zagranicznych. Jeśli panu prezydentowi jakiś z moich kandydatów się nie podoba, to ma prawo go odrzucić. Ale czy naprawdę wszyscy kandydaci, około 50, których zgłosiłem – po pozytywnej opinii Konwentu Służby Zagranicznej, po pozytywnej opinii Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, po uzyskaniu zgody państwa przyjmującego – czy według prezydenta oni wszyscy są zdrajcami i agentami? – pytał z kolei Radosław Sikorski w "Faktach po Faktach".
– Prezydent mówi, że nie może powołać, bo nie odwołał. Tymczasem w dobrych kilku krajach – z Izraelem na czele – nie ma kogo odwołać, bo są wakaty. Ja odziedziczyłem resort z 20 proc. placówek nieobsadzonych w ogóle. Nawet słabych kandydatów PiS nie miał – wyjaśnił.
Przypomnijmy, że konflikt o ambasadorów trwa już od kilku miesięcy. Polityka zagraniczna kraju wymaga współdziałania rządu i prezydenta. Prowadzi ją rząd, ale to prezydent formalnie nominuje ambasadorów. Jeszcze na początku roku głośno było o nieformalnym porozumieniu prezydenta z ministrem spraw zagranicznych.
Duda miał się zgodzić na zmiany w korpusie dyplomatycznym pod warunkiem pozostawienia kilku jego ludzi. Na stanowiskach mieli zostać: były szef Gabinetu Prezydenta Krzysztof Szczerski, ambasador przy ONZ; były szef BBN Paweł Soloch, ambasador w Rumunii; były szef Biura Spraw Międzynarodowych Jakub Kumoch, ambasador w Chinach, oraz ambasador w Watykanie Adam Kwiatkowski (również były szef Gabinetu Prezydenta).
Problem w tym, że Duda tego nieformalnego porozumienia postanowił nie dotrzymywać. Stanął okoniem i nie godził się na żadne zmiany. Sikorski z Tuskiem zaczęli więc ściągać pisowskich ambasadorów do Polski.
– Prezydent, tak jak w innych sprawach, robi rządowi na złość, więc ja nie odbieram tego osobiście. Prezydent nie powołał ani nie odwołał ani jednego ambasadora przez te 9 miesięcy, nawet tam, gdzie to uzgodnił z premierem. […] Więc proszę samemu ocenić, czy to jest konstruktywne podejście prezydenta do wykonywania przez siebie konstytucyjnych obowiązków – powiedział Radosław Sikorski w "Faktach po Faktach" TVN24.