Wyobraźcie sobie teren ogródków działkowych, na których ludzie mieszkają od pokoleń. W całorocznych domach, z rodzinami, z których teraz chcą ich wysiedlić. Inni kupili tu domy w ostatnich latach i czują się potwornie oszukani. – Mamy wynieść się do końca tego roku. To jest nieludzkie traktowanie nas. Ludzie zostali nabici w butelkę – mówi nam mieszkanka Osiedla Maltańskiego w Poznaniu. Teren należy do parafii, na Kościół lecą gromy. Sam proboszcz przyznaje w rozmowie z naTemat – nieraz słyszał pod swoim adresem, że jest czyścicielem kamienic. O co tam dokładnie chodzi?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Sprawa Osiedla Maltańskiego w Poznaniu to istna wojna, która w obecnej odsłonie trwa od wiosny tego roku i na razie jej końca nie widać. Jest tak zagmatwana, że trudno ją streścić jednym zdaniem i jednoznacznie wskazać palcem, kto jest winien. Ostatnio znów jest o niej głośno.
Wojna o Osiedle Maltańskie w Poznaniu
Po jednej stronie jest Kościół, czyli parafia św. Jana Jerozolimskiego, do której należy teren ogrodów działkowych. A właściwie Kuria Poznańska, która przejęła sprawę, i reprezentujący ją nowy zarządca – spółka Komandoria.
Po drugiej stronie jest około 700 osób, które mieszkają tu z pokolenia na pokolenie lub w ostatnich latach kupiły tu domy i wyremontowały je za własne pieniądze. Działki dzierżawią od parafii.
Twierdzą, że mieszkają tu legalnie, ponieważ – jak mówi jeden z nich – osiedle istnieje od 1928 roku, i wszyscy – miasto i Kościół – wiedzieli, że oni tu mają swoje domy. Poza tym podpisywali z parafią umowy. Co roku ksiądz przychodził też do nich po kolędzie.
– Odwiedzał nas, widział, jak mieszkamy. Wiedział na bieżąco, co się dzieje, że ludzie się budują i sprzedają domy. I to jest straszne, że on te domy święcił. A teraz mamy się stąd wynieść. To jest nieludzkie traktowanie nas. Jak śmieci. Nikt w parę miesięcy nie jest w stanie zebrać dobytku całego życia, znaleźć nowego miejsca zamieszkania i zdobyć na to pieniądze. Ludzie są bliscy załamania. Kiedy się tu wprowadzałam, przez myśl by mi nie przeszło, że Kościół jako instytucja może mnie oszukać – słyszę.
Jedna z kobiet, mieszka tu od kilkunastu lat, mówi: – Czuję, że od pewnego czasu dusi mnie w klatce piersiowej. Wylewa się na nas hejt. W programie Reporterzy TVP 13 sierpnia przedstawiono nas jak bandytów, którzy nielegalnie zasiedlają tereny parafii. W komentarzach jest śmiech i wyżywanie się na nas. Ludzie piszą: "Tym śmieciom nic się nie należy", "Siedzą sobie na czyimś gruncie za pół darmo", "Oczekują nie wiadomo czego". Nigdy nie przypuszczałam, że to miasto może mnie aż tak poniżyć. Że tak spalę się ze wstydu.
Miasto Poznań to trzecia strona tej wojny. Przed laty pobierało od mieszkańców działek podatek. – Domy przez wiele lat były opodatkowane podatkiem od lokali mieszkalnych. Tym samym ludzie byli utwierdzani o legalności ich własności – podkreśla mieszkaniec.
Żal mają więc również do urzędu. Ostatnio wzięli udział w sesji Komisji Polityki Mieszkaniowej przy radzie miasta, było burzliwie. Bo zgodnie z wolą nowego zarządcy, mają opuścić swoje domy do końca roku, lub – w zależności od rodzaju umowy – w ciągu 12 miesięcy. A miasto mieszkań zastępczych raczej nie ma.
– Kompletnie nie wiem, co robić. Do 31 grudnia mam zabrać swój dobytek życia, swoją rodzinę i wyjść na ulicę, na mróz. Jeśli tego nie zrobię, zostanę podana do sądu. Tak napisano w piśmie, które dostaliśmy. Nowy zarządca terenu może naliczać koszty za bezprawne korzystanie z gruntu – mówi mieszkanka osiedla.
"Na bruk w imię Boże", "Wszyscy dzierżawcy będą musieli opuścić teren"
Wokół Osiedla Maltańskiego więc wrze. Są ogromne emocje i ludzkie dramaty. Mieszkańcy protestują, na banerach piszą: "Okradzeni przez Kościół", "Na bruk w imię Boże", "Miliony dla kleru i deweloperów", "Oszukani przez miasto"...
Zarządca apeluje o rozmowy. Na stronie internetowej informuje: "Dzierżawcy opuszczą zajmowane parcele. Dokładne propozycje będą im przekazane podczas indywidualnych rozmów. Mieszkańcy, którzy nie mają dokąd się wyprowadzić, mogą zgłaszać się po pomoc do miasta".
Podaje, że według istniejącego planu zagospodarowania przestrzennego z 9 marca 2004 roku w miejscu tym "może powstać osiedle mieszkaniowe z fragmentem zieleni urządzonej".
I że wszyscy dzierżawcy będą musieli opuścić ten teren. Dlaczego?
Sprawa budzi lokalne emocje, zyskała też ogólnopolski rozgłos. Jest bardzo skomplikowana. Nikt, kogo o nią zapytać, nie jest w stanie krótko i w prosty sposób wytłumaczyć, o co chodzi.
Sami mieszkańcy mówią, że słyszą różne wersje – raz, że mieszkają tu legalnie, innym razem, że nie. Że jeden komentarz przedstawicieli Kościoła, czy miasta, przeczy drugiemu. I jeszcze, że niektórzy boją się o tym publicznie mówić, bo uważają, że wszyscy są do nich wrogo nastawieni.
"Oni się boją, czują się zagrożeni i ja to wszystko rozumiem"
– Sytuacja jest bardzo skomplikowana. A przy tak skomplikowanej sprawie nie jest trudno o emocje. Gdzieś jednak musi być rozsądek. Nie chcę nikogo skrzywdzić, nie chcę nikogo obwiniać, ale nie traktowałabym tej sprawy zero-jedynkowo – komentuje w rozmowie z naTemat Halina Owsianna, wiceprzewodnicząca komisji polityki mieszkaniowej w Radzie Miasta, gdzie ostatnio odbyło się spotkanie z mieszkańcami.
Mówi, że ich rozumie. Potrafi zrozumieć, że są bardzo zżyci z miejscem, w którym niektórzy się wychowali i że nie chcą go opuszczać.
– Ci ludzie faktycznie tam mieszkają. Czują się poznaniakami, płacą tu podatki. Niektórzy mieszkają tam z pokolenia na pokolenie. Wypowiadała się np. pani, która przejęła dom po swoich dziadkach. Oni się boją, czują się zagrożeni i ja to wszystko rozumiem. Ale krzykiem tego nie rozwiążemy. Trzeba zastanowić się jak realnie z tego problemu wyjść – mówi.
Rozumie też uwagi pod adresem miasta, ale podkreśla, że Poznańwycofał się z pobierania od nich podatku w 2006 roku, "bo ktoś zorientował się, że to teren parafii i sytuacja nie jest jasna", trudno więc dziś mówić, że miasto ich oszukuje.
– W moim odczuciu winna jest również parafia. Myślę, że mieszkańcy bardziej mają pretensje do parafii, bo wydawało się, że Kościół nigdy ludzi nie oszuka i ich wspomoże. Jeśli to był grunt rolny, a parafia miała świadomość, że ci ludzie tam mieszkają, to powinni wprowadzać inne zasady. Jeśli parafia była właścicielem gruntu, pobierała od nich opłaty i pozwalała tym ludziom tam żyć, to wiedziała, jak sytuacja mieszkaniowa na tym terenie wygląda – zauważa.
Z jednej strony uważa też, że nie chodzi o to, by teraz robić nagonkę na Kościół. Ale przyznaje: – Sam trochę sobie na to zasłużył. Ta sprawa nie daje dobrego świadectwa.
Pytamy więc o obecną sytuację w Kościele.
– Potrzebowałbym pół godziny, żeby wytłumaczyć pani skomplikowaną sytuację tego osiedla. Poza tym jest tyle przekłamań, które przekazują różne osoby, że wyprostowanie tego wymagałoby dłuższej rozmowy – zastrzega proboszcz parafii ks. prałat Paweł Deskur.
Przyznaje, że nieraz słyszał pod swoim adresem, że jest czyścicielem kamienic. Słyszał krzyki, obrzucanie epitetami. Dlatego zajmował się sprawą, dopóki mógł.
Kuria przekazała ją spółce Komandoria, której powierzono administrację osiedla.
Co to jest Osiedle Maltańskie? Ksiądz tłumaczy
– Ta ziemia od 800 lat jest własnością Zakonu Maltańskiego i parafii pw. Jana Jerozolimskiego, przy której mieści się jego siedziba. Od ponad 100 lat nieruchomość jest wpisana do księgi wieczystej. Nie ma żadnych podstaw do tego, żeby stwierdzać, że to nie jest własność Kościoła – tłumaczy w rozmowie z naTemat ks. Deskur.
– W latach 30. ubiegłego wieku mój poprzednik wydzielił część ziemi należącej do parafii, aby ubodzy parafianie mogli tam uprawiać warzywa. Umowa, która była wtedy podpisana, przewidywała, że nie wolno na tych terenach się budować. Po II wojnie światowej zarząd nad ogródkami przejęło państwo i Kościół nie miał żadnych możliwości reagowania na to, co się tam dzieje. A państwo pozwalało, żeby ludzie się tam budowali i osiedlali – opowiada.
Sytuacja zmieniła się w latach 90.
– Poprzedni proboszcz przeprowadził sądownie potwierdzenie, że tereny, na których znajduje się Osiedle Maltańskie, są własnością Kościoła. Wtedy Parafia rozpoczęła podpisywanie umów z osobami, które po II wojnie światowej tam się osiedliły – mówi proboszcz.
Wtedy, jak twierdzi, na około 300 działek, 260 rodzin podpisało umowy z parafią. Koszt dzierżawy działki, na których ludzie budowali domy, został przez parafię określony na 50 zł miesięcznie. – Czynsz nigdy nie był podnoszony. Za takie pieniądze nigdzie w Poznaniu nie znajdzie się takiej powierzchni mieszkalnej. To pokazuje, że mojemu poprzednikowi nie chodziło o pieniądze tylko o prawne określenie statusu tych działek – zastrzega duchowny.
Jednak około 20 rodzin nie podpisało umów. Dlatego pod koniec 2023 roku kancelaria prawna wybrana przez kurię wysłała do nich wezwanie w tej sprawie.
– Nie podpisali umów, więc kancelaria wysłała do sądu pozwy o określenie statusu tych działek. I właśnie te osoby, które nie podpisały umów, najgłośniej na działkach zabierają głos. Chodzą do mediów, protestują – mówi.
Czyli Kościół chce wysiedlić osiedle, czy nie?
– Tam się nie da mieszkać. Nieczystości, które płyną uliczkami. Prąd, który jest nielegalnie pobierany. Opalanie, czyli wszystko, co się da, co ludzie wrzucają do piecyków. Niektórzy mieszkańcy starają się utrzymać porządek, ale generalnie teren jest zdegradowany. Dlatego od lat informujemy mieszkańców, że tam nie da się mieszkać – odpowiada.
"Doprowadzono do straty majątków wszystkich ludzi, którzy tu mieszkają"
Niektórzy na osiedlu twierdzą jednak, że nie ma kanalizacji, bo właściciel nie chciał się na to zgodzić. Wytkają, że na opuszczonych działkach jest brudno, są śmieci, ale właściciel o to nie dbał, a to o nich poszła fama, że są brudni.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Ja dbałam o swoją działkę. Nie byłam zobowiązana chodzić po opuszczonych i zbierać śmieci. Z czasem te opuszczone działki były coraz bardziej zaśmiecane. I po czasie można było powiedzieć, że tu mieszkają ludzie gorszej kategorii – mówi jedna z mieszkanek osiedla.
Niektórzy pokazują np. takie obrazy.
– Sam właściciel do tego doprowadził, bo nigdy nie wyrażał zgody na żadne modernizacje. Nie informował też ludzi, którzy wprowadzali się tu w ostatnich latach, że trzeba będzie się stąd wyprowadzić. Nie było informacji, żeby nic nie remontować, że to wszystko pójdzie na marne. Doprowadzono do straty majątków wszystkich ludzi, którzy tu mieszkają – mówi jeden z mieszkańców.
Od osoby, która mieszka tam od kilkunastu lat, słyszę, że nigdy nie słyszała o tym, że tam nie da się mieszkać. Twierdzi, że gdy podpisywała umowę, nikt jej nie uprzedzał, że są inne plany i kiedyś będzie musiała się stąd wyprowadzić.
– Właściciel terenu bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Wiedział, że wprowadzają się tu nowe osoby i że nie dzierżawi gruntu na cele rolnictwa – mówi.
Co więcej, gdy kupowała dom, sprzedający też jej nie uprzedził. Choć podobno o opuszczaniu działek zaczęto mówić w 2005 roku.
– Czujemy się oszukani przez poprzedników, którzy sprzedali nam domy, zarobili i uciekli. Oni wiedzieli, że lepiej się ich pozbyć. A my zostaliśmy nabici w butelkę i wpuszczeni w maliny. Takich sytuacji jest mnóstwo. Ale nie było wtedy reakcji na tę sytuację ani ze strony miasta, ani ze strony Kościoła. A ja chciałabym, żeby wtedy ktoś mi powiedział: "Niech się pani nie wprowadza. I tak będziemy to likwidować". I człowiek inwestował w dom, który teraz będzie zburzony – mówi.
"Niektórzy wystawiali działki na sprzedaż w internecie"
W rozmowach mamy słowo przeciwko słowu.
Ksiądz twierdzi, że od 15 lat parafia nie podpisała nowych umów. I że od 15 lat informuje mieszkańców, że nie podpisze umowy z nikim, kto wcześniej nie mieszkał na działkach.
– Wiedzieliśmy, że gdy trzeba będzie zamknąć zamieszkanie na działkach, dlatego zależało nam, żeby zmniejszyć liczbę osób tam mieszkających. W sposób naturalny następowało to, gdy ludzie umierali i działki pustoszały. Ale było też nieuczciwe działanie. Niektórzy, wiedząc, że będą musieli się stamtąd wyprowadzić, wystawiali działki na sprzedaż w internecie. Nie informowali przy tym, że grunt nie jest ich własnością. Mimo to podpisywali umowy sprzedaży i po cichu wyprowadzali się – mówi ks. Paweł Deskur.
Ksiądz: Proces ten będzie trwał i na pewno nie zakończy się w tym roku
Dziś sprawą zajmuje się Komandoria. To ona wysłała do mieszkańców pismo informujące o rozwiązaniu umowy dzierżawy. Spółka deklaruje, że nikt nie zostanie eksmitowany na bruk i że jest gotowa do rozmów i pomocy.
Co tam powstanie?
– Jest plan zagospodarowania terenu uchwalony przez miasto, ale dopóki mieszkają tam ludzie, nic można tam zrobić. Nie jesteśmy czyścicielami kamienic. Mimo że mieszkańcy otrzymali informację o wypowiedzeniu umowy, to Spółka gwarantuje, że ci, którzy podejmą z nią rozmowy, otrzymają zapewnienie, że nie zostaną zmuszeni do opuszczenia działek, dopóki nie znajdzie się rozwiązanie. Proces ten będzie trwał i na pewno nie zakończy się w tym roku – uważa ksiądz proboszcz.
Halina Owsianna mówi, że sama sugerowała, żeby mieszkańcy się nie poddawali. Ale żeby to nie był bunt społeczny na zasadzie przyjść pod urząd i pokrzyczeć. Tylko że również warto sądownie zawalczyć o ten teren.
– Rebelia nie jest dobra do rozwiązywania takich spraw. I nie tak emocjonalnie. Poza tym w moim odczuciu nie powinno to nabierać jakiegokolwiek kolorytu politycznego. To jest sprawa naszych mieszkańców i my powinniśmy o to zadbać. Nie mnie to oceniać, ale w sprawę wmieszały się też organizacje prospołeczne, lokatorskie, które tylko krzyczą, ale nic nie pomogą. To jest niepotrzebne. My potrzebujemy spokoju i realnego podejścia do tematu. To jest sprawa dla prawników – mówi.
Przyznaje, że nie wie, jak ta sprawa się potoczy. Ale zapowiada: – Postanowiliśmy jeszcze raz zwołać posiedzenie z mieszkańcami, z parafią, z nowym zarządcą. Chcemy też, żeby było więcej radnych z różnych komisji, nie tylko mieszkaniowej. To nie jest koniec naszej debaty.
W przypadku mieszkań może być jednak problem. Jak słyszymy, są procedury, są kolejki... Według medialnych doniesień, ok. 30-50 rodzin nie ma szans na pomoc.
Jedna z mieszkanek mówi, że pewnie złoży wniosek do miasta, ale nie liczy na mieszkanie. Uważa, że wielu ludzi nic nie dostanie.
– Wyprowadziłabym się stąd, ale nie mam dokąd. Nie wiem, co dalej. Zwykły szary człowiek, bez pieniędzy, jest w tym wszystkim sam. Nie jest w stanie wygrać z wielkimi firmami, korporacjami, instytucjami. Nie wiem, kto jest winny w tej całej sytuacji. Wszyscy się w to wmieszali. Miasto z podatkami i meldowaniem ludzi. Kościół, że o wszystkim wiedział. To wszystko jest bardzo przykre, czuję się w tym wszystkim źle – mówi.
"Strona kościelna nie ma możliwości by realizować założenia miasta przewidziane w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Dlatego wyznaczyła zarządcę, którego zadaniem jest uregulowanie stanu prawnego parceli z poszanowaniem godności dzierżawców".
Zarządca terenu
informuje na stronie
Były przypadki że ktoś kupował działkę od osób tam mieszkających, wykładał grube pieniądze, żeby ją wyremontować, a potem przy okazji pierwszej kolędy, dowiadywał się ode mnie, że kupił działkę od osoby, która nie miała prawa do nieruchomości a parafia nie podpisze umowy z nowymi lokatorami. Doskonale rozumiem, że sprawa dotyka osób, które są przywiązane do działek, na których mieszkali wiele lat. Nigdy jednak nie ukrywaliśmy, że będzie to nadal możliwe i że przyjdzie chwila kiedy trzeba będzie się stamtąd wyprowadzić.