Prezes PiS jest ponoć wściekły na TV Republika i jej szefa Tomasza Sakiewicza. Uważa, że pieniądze i wsparcie wpompowane w ten projekt mu się nie opłaciły. Bo Republika nie jest w stu procentach wierna Kaczyńskiemu i ośmiela się go krytykować. Kaczyński ma uważać Republikę za narzędzie niepewne i nielojalne.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Nie może tak być w telewizji, że przedstawiciele tamtej strony opowiadają banialuki, a z naszej strony nie ma natychmiastowej odpowiedzi, bo niestety na wielu redaktorów, nawet w zaprzyjaźnionych telewizjach, no nie bardzo możemy liczyć – powiedział na kongresie PiS w Przysusze prezes PiS.
"Newsweek" twierdzi, że chodziło o Telewizję Republika, a prezesowi Prawa i Sprawiedliwości po prostu się "ulało". Ale skąd te anse, skoro Republika uchodzi za medium wierne wobec PiS?
Jak pisze tygodnik, w PiS medium Tomasza Sakiewicza nazywane jest "partią" z powodu politycznych zapędów jej szefa. Politycy formacji Kaczyńskiego są przekonani, że Sakiewicz z czasem zażąda wpływu na linię partii i miejsc na listach wyborczych. Na dodatek pomiędzy PiS a Republiką tli się konflikt, który może przerodzić się w otwartą walkę.
Według "Newsweeka" Kaczyński uważa telewizję Sakiewicza za narzędzie "niepewne i nielojalne" wobec Nowogrodzkiej. Kilka tygodni temu miał utyskiwać, że "niektórzy redaktorzy dużo skorzystali dzięki PiS, czy wręcz zdołali przetrwać na rynku, a nie są za to wdzięczni". Nazwiskami jednak nie rzucił.
Kaczyński miał też narzekać na to, że "w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości wpompowano dużo pieniędzy w środowisko TV Republika, ale efekty tego były marne".
Prezes PiS nie od dziś traktuje media niezwykle instrumentalnie. Jego dawni współpracownicy opowiadali, że Kaczyńskiemu nie mieściło się w głowie, by jakaś gazeta lub telewizja mogła działać bez instrukcji politycznych i że każde medium, które prowadził lub nadzorował, musiało być mu posłuszne.
Jak donosi "Newsweek" Kaczyński bardzo chciałby mieć wpływ na telewizję Sakiewicza. Zżyma się też ponoć na innych prawicowych publicystów, najbardziej podpadli mu ponoć Rafał Ziemkiewicz i Paweł Lisicki. Obaj nie szczędzą Kaczyńskiemu krytyki, szczególnie w TV Republika właśnie.
Danuta Holecka łagodzi sytuację
W tej sytuacji dość zaskakujący może się wydawać fakt, że po niedawnym kongresie PiS w Przysusze Kaczyński udzielił ekskluzywnego wywiadu dla TV Republika.
– Danka Holecka wyprosiła ten wywiad. Ona jest akurat bardzo lubiana przez Kaczyńskiego. Miła i sympatyczna. Ma 100 proc. skuteczności – komentuje w "Newsweeku" człowiek związany z PiS.
Nie da się ukryć, że Kaczyński Holecką po prostu lubi. Zachowuje się przy niej swobodnie, niemal familiarnie. Świadczyć o tym może sytuacja ze wspomnianego wywiadu.
Podczas zapowiedzi Edyty Lewandowskiej, która przedstawiała gościa programu, na ekranie pojawili się Danuta Holecka i Jarosław Kaczyński. Widzowie mogli jednak usłyszeć fragment ich prywatnej rozmowy, ponieważ mikrofony były już włączone.
Holecka zwróciła się do prezesa PiS, zwracając uwagę na jego postawę:
– Panie premierze, troszkę się wyprostujmy – powiedziała.
Kaczyński posłuchał prośby, a następnie zdobył się na nietypowe wyznanie, próbując być może wytłumaczyć swoją wcześniejszą zgarbioną sylwetkę:
– Ja się niestety objadłem, bo ja w ogóle żyję w tej chwili [...]
Co dokładnie miał na myśli prezes PiS, pozostaje niejasne, ponieważ Danuta Holecka, prawdopodobnie poinformowana przez słuchawkę, że ich rozmowa jest słyszalna dla widzów, przerwała prezesowi PiS uciszając go słowem "cii".
Kaczyński potrzebuje telewizji jak ryba wody
"Newsweek" zwraca też uwagę na fakt, że prezes PiS po prostu potrzebował wzmocnienia swojego przekazu w dniu kongresu. Musiał być w telewizji, którą ogląda najwięcej prawicowego elektoratu.
Ale ponoć nie porzuca marzenia o swojej własnej telewizji. To zresztą ma mu mieć za złe towarzystwo skupione wokół Republiki. W końcu kolejna prawicowa stacja była konkurencją dla projektu Sakiewicza.
W ostatnich tygodniach było głośno o tym, że PiS mógłby sobie kupić... TVN.
Przypomnijmy: w sierpniu "Financial Times" pisał, iż Warner Bros. Discovery rozważa sprzedaż niektórych aktywów. Na sprzedaż miałby trafić m.in. polski TVN. A jak pisze teraz "Newsweek", możliwości kupna rozważa… Jarosław Kaczyński. Oczywiście kontrolowane przez niego podmioty nie mają wolnych 5 mld zł, więc chętnie zaangażowałyby do pomocy kolegę Viktora Orbána.
Według Newsweeka w operację mógłby być zaangażowany węgierski bankier i ekonomista József Vida. W 2019 roku przez fundusz inwestycyjny zakupił on pakiet 15 kanałów telewizyjnych, z TV2, drugą na Węgrzech pod względem rynkowych udziałów stacją. Tygodnik przypomina, że ten biznesmen jest przyjacielem najbogatszego Węgra Lőrinca Mészárosa, który to z kolei pozostaje w dobrych relacjach z premierem Viktorem Orbanem.
Po co Kaczyńskiemu TVN?
– Jarosław Kaczyński docenia tradycyjne media i akurat tu ma rację, że tradycyjna telewizja, zwłaszcza w odniesieniu do wyborców nieco starszych, tradycyjnych, jest ciągle najważniejsza – mówi w rozmowie z naTemat.pl Juliusz Braun, były przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a później prezes TVP.
Dodaje, że media społecznościowe w grupie najmłodszych widzów, czyli najmłodszych wyborców są na pierwszym miejscu. A wśród widzów (czyli i wyborców) starszych, bardziej tradycyjnych, z mniejszych miejscowości, czyli przede wszystkim wyborców PiS-u, tradycyjna telewizja jest szczególnie ważna.
Dodaje, że jeżeli nawet w tej chwili widzów programów informacyjnych jest mniej znacznie, niż było 10 lat temu, to jednak jest to parę milionów ludzi. Co najmniej kilkaset tysięcy ludzi, którzy jednocześnie w tym samym momencie dostają jakiś przekaz. I to jest ważne.
"Gdybyśmy rzeczywiście mieli mieć dużą telewizję, to kompletnie nie jest nam potrzebny taki paździerz jak za Kury [chodzi o Jacka Kurskiego - przyp. red.](...) Musimy mieć telewizję, której ludzie ufają, którą lubią i która pokaże im, że nie jesteśmy obciachowi. Najpierw przestaną się nas wstydzić, a potem na nas zagłosują" – mówi Newsweekowi anonimowy przedstawiciel PiS.