Najbliższe godziny pokażą, czy Gruzja zostanie w rosyjskim kręgu wpływów, czy wyrwie się ku Europie. Na razie mamy chaos, bo po zamknięciu lokali wyborczych zwycięstwo ogłosiły i partia rządząca, i opozycja. I mają w rękach zupełnie różne wyniki badań exit poll. W kraju dosłownie wrze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W Gruzji trwa powyborcza gorączka. Lokale zamknięto, opublikowano wyniki exit poll, wszystko powinno być mniej więcej jasne. Ale nie tam, bo zwycięstwo ogłosiły zarówno rządząca partia Gruzińskie Marzenie prowadzona przez miliardera Bidzinę Iwaniszwiliego, jak i partie opozycyjne.
Pewne jest jedno: na tych wyborach niezwykle mocno zależy Rosji. Gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Chodzi nie tylko o zwykłe przejęcie władzy, które w większości krajów przynosi kosmetyczne zmiany. Gruzińskie Marzenie chce wepchnięcia kraju w objęcia putinowskiej Rosji, opozycja zaś próbuje dołączyć do oddalającej się Europy.
Wczesne oficjalne wyniki po przeliczeniu 70 proc. okręgów wyborczych pokazały, że partia rządząca zdobyła 53 proc. głosów. Partie prozachodnie mają jednak własne badania, z których wynika, że to one zdobyły wspólnie większość w parlamencie.
Tina Bokuchava, liderka Zjednoczonego Ruchu Narodowego twierdzi, że przewaga nad obozem rządzącym sięga 10 procent.
Zamieszki w lokalach
Jak donoszą niezależne media, w punktach głosowania dochodziło do zamieszek. W ciągu kilku godzin od rozpoczęcia głosowania w Gruzji doszło do wielu wybuchów przemocy podczas liczenia głosów, a obserwatorzy wyborów byli bici przez grupy prowokatorów.
Moment ataku na obserwatorów i członków komisji nagrano w lokalu wyborczym w Zugdidi. Ataku mieli dokonać przedstawiciele partii rządzącej Gruzińskie Marzenie.
Głęboki podział Gruzji
W kraju mamy dwa potężne obozy. Założycielem partii rządzącej i byłym premierem jest Iwaniszwili, miliarder samotnik. Fortuny dorobił się w latach 90. w Rosji. Doszedł do władzy w 2012 r., prezentując prozachodnie poglądy i opowiadając się pragmatyczną polityką wobec Rosji. Z biegiem lat zmienił zdanie, zniechęcił się do zachodu i zakochał w Rosji.
Odwrotną drogę przebyła prezydent Gruzji Salome Zourabichvili. Niegdyś była sojuszniczką partii rządzącej, stała się jej zaciekłą krytyczką. Salome Zourabichvili oraz niezależni krajowi obserwatorzy wyborów zarzucają Gruzińskiemu Marzeniu masowe kupowanie głosów i inne formy nadużyć wyborczych w okresie poprzedzającym głosowanie.
Warto zauważyć, że Gruzja była kiedyś jednym z najbardziej prozachodnich państw, które powstały po upadku Związku Radzieckiego. Do dziś droga prowadząca do lotniska w Tbilisi nosi imię byłego prezydenta USA George’a W. Busha.
Przez ostatnie dwa lata (od rosyjskiej inwazji na Ukrainę) stosunki Tbilisi z Zachodem drastycznie się popsuły. Gruzja odmówiła nałożenia sankcji na Moskwę, a retoryka Gruzińskiego Marzenia staje się coraz bardziej prorosyjska. Najlepszym dowodem na to są gratulacje, jakie spłynęły do Gruzińskiego Marzenia od premiera WęgierViktora Orbána. Zdaniem madziarskiego przywódcy partia rządząca osiągnęła "przytłaczającego zwycięstwo".
Załóżmy jednak, że stało się inaczej. I że wybory wygrała jednak opozycja. To również może być problem, bo partie prozachodnie są podzielone i kiepsko ze sobą współpracują. Dość powiedzieć, że główne bloki opozycyjne są cztery.
Kto liczy głosy?
Gruzińskie Marzenie niechętnie odda władzę. Obserwatorzy alarmują, że nie wiadomo, czy nie dochodzi do nieprawidłowości podczas liczenia głosów. Wiadomo też, że prorosyjska partia ma większe poparcie na gruzińskiej prowincji, gdzie trudniej dotrzeć niezależnym obserwatorom i łatwiej oszukiwać.
Najbliższe godziny pokażą, w którą stronę skręciła Gruzja.