Wiecie, co muszą robić rolnicy z Binina, gdy chcą wjechać na swoje pola? Oddziela je od nich nieczynna od 20 lat linia kolejowa, na którą nie wjedzie żaden pociąg. Ale każdy rolnik musi zadzwonić do dyspozytora na kolei, zapytać, czy coś nie będzie jechało, otworzyć kłódkę zamykającą przejazd, a następnie ją zamknąć. Złamanie procedury jest karane.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O tej absurdalnej sprawie pisze Fakt. Wszystko dzieje się we wsi Binino pod Szamotułami. Problem przejazdów przez nieczynne od lat tory znają wszyscy kierowcy. Wiele razy przejeżdżamy przecież przez tory kolejowe, przed którymi musimy się upewnić, czy nie jedzie pociąg. W wielu miejscach jest to zbędne, bo tory są pordzewiałe i zarastają je krzaki, a nawet drzewa.
Przejazd w Bininie jest inny. Tam linia kolejowa rozdziela pola kilku rolników. Ostatni pociąg przejechał tam podobno 20 lat temu. I mowa o składach towarowych, bo pociągi osobowe nie jeżdżą tamtędy od ćwierć wieku. Rolnicy mogą wjechać na swoje pola przez specjalny przejazd kategorii F. Oznacza to, że tylko oni mogą z niego korzystać, przejazd zaś musi być (poza samymi przejazdami) zamknięty.
Rolnicy mają więc klucze do kłódki, która zamyka ich przejazd. Płacą za to 37 złotych rocznie, muszą też utrzymywać przejazd w świetnej formie. Musi być przejezdny, trzeba go odśnieżać i kosić. Żeby pociąg nie miał problemów z pokonaniem go. Problem w tym, że pociągu nie ma i nie będzie. Nawet stacja w Bininie została sprzedana w prywatne ręce. Mieści się w niej szkoła językowa.
Jak dodają rolnicy, pociągu na tych torach nie ma i nie będzie, bo nie da rady nawet na nie wjechać. Kawałek dalej z jednej strony jest zerwana trakcja, z drugiej zaś rozebrany wiadukt. Ale przejazd muszą zamykać. Jak tego nie zrobią, czekają ich bolesne konsekwencje.
– Kiedyś się zdarzyło, że ktoś jechał na chwilę po siano na pole i nie zamknął przejazdu, żeby za chwilę znów go nie otwierać, to od razu do wszystkich przyszło pismo z groźbami, że jak jeszcze raz się to powtórzy, to będą kary – opowiada jeden z rolników, pan Grzegorz w rozmowie z "Faktem".
Rolnicy dodają, że nawet nie samo zamykanie i otwieranie przejazdu jest dla nich największym absurdem. Wskazują na kuriozalną konieczność powiadamiania o wszystkim dyspozytora w Szamotułach. Muszą zadzwonić do niego zarówno przez otwarciem przejazdu, jak i po jego zamknięciu.
Przepisy są przepisami i koniec – mówi kolej. Rolnicy podpisali zresztą z PKP umowę, w której zobowiązują się do przestrzegania wytycznych. Ale nie bardzo mieli pole do negocjacji.
– Powiedzieli nam, że albo będziemy zamykać na kłódkę przejazd, albo zrobią taki przejazd, który w ogóle będzie zamknięty, więc nie mielibyśmy dojazdu na własne pola – mówi pan Grzegorz.
PKP mięknie
Radosław Śledziński, rzecznik PKP PLK (ta spółka odpowiada za infrastrukturę) przekonuje, że przepisy są jednoznaczne. Skoro linia kolejowa nie została formalnie zlikwidowana, trzeba się stosować do zasad bezpieczeństwa.
Dodaje jednak, że spółka przygotowała dla rolników aneksy, zgodnie z którymi nie będą musieli dzwonić do dyżurnego i zamykać rogatek. Nie będą musieli też kosić trawy i odśnieżać przejazdu. Jest jedno "ale". Będą odpowiadać za skutki zdarzeń wynikających z nieodpowiedniego stanu drogi. Jako że są jego jedynymi użytkownikami, nie powinni mieć z tym problemu.
Rzecznik dodaje też, że przez te tory w przyszłości będą jeździły pociągi.
– W najbliższych latach pociągi wrócą na trasę. Przygotowujemy dokumentację niezbędną do modernizacji trasy, z programu Kolej Plus. Projekt nie przewiduje zmian na przejeździe w Beninie, który nadal będzie zapewniał możliwość dojazdu do prywatnych, okolicznych pól – zapewnia Śledziński w rozmowie z "Faktem".