Kosztują nieprzyzwoicie dużo, są tandetne i przerażająco infantylne. Ale w chwili słabości można uznać ich kupno za naprawdę doskonały pomysł. Ale kupno badziewnej puszki z powietrzem za 40 złotych naprawdę trudno racjonalnie obronić.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Puszkowane powietrze można spotkać niemal w każdym zakątku świata. Ostatnio dyskusja na temat sprzedawania turystom powietrza w puszkach odrodziła się na nowo we Włoszech.
Wszystko przez włoską agencję marketingową, która dumnie wypuściła na rynek puszkowane powietrze znad jeziora Como. W dzisiejszych czasach trudno o mniej oryginalny i pretensjonalny gadżet.
– Pomyśleliśmy o zamknięciu powietrza z jeziora w słoiku, który można zabrać w dowolne miejsce na świecie – mówi włoskiemu dziennikowi La Repubblica Daniele Abagnale z agencji, która była kuratorem projektu. Promotor twierdzi, że ich produkt zawiera 21 procent tlenu, 0,93 procent argonu, 0,04 procent dwutlenku węgla i niewielki procent azotu i neonu pobranych znad brzegu jeziora.
"Słoik po otwarciu staje się pojemnikiem na długopisy lub wazonem i całkowicie nadaje się do recyklingu" – dodaje.
Włosi są tym pomysłem zdegustowani. Tym bardziej że ten banalny produkt kosztuje prawie 10 euro za sztukę. Serio? Ktoś jest w stanie zapłacić równowartość 40 złotych za pojemnik z niczym?
Moda na puszkowane powietrze ma długą historię
I kiedyś było to faktycznie coś oryginalnego. A przynajmniej miało jakiś cel. Wszystko zaczęło się prawdopodobnie od Gennaro Ciaravolo, który wynalazł "Aria di Napoli". Przedsiębiorczy Włoch z Neapolu zbierał puszki po jedzeniu rozprowadzanym przez amerykańskie wojsko po II wojnie światowej.
Zamykał je ponownie i odsprzedawał Amerykanom jako zawierające powietrze z Neapolu. To było sprytne. Ciaravolo uosabiał słynną neapolitańską "cazzimmę", sztukę bycia zaradnym i radzenia sobie z tym, co się ma.
W 1970 roku wnuk Ciaravolo kontynuował ten niekonwencjonalny wyczyn, organizując wystawę na Biennale w Wenecji. Pokazał "smażone powietrze z Mediolanu", "mgłę z londyńskiej Carnaby Street" i "święte powietrze z Rzymu".
Ale obaj i tak (świadomie lub nie) nawiązywali do artystycznego dzieła Marcela Duchampa. Ten w 1919 roku poprosił aptekarza o opróżnienie szklanej ampułki i zamknięcie jej ponownie, więżąc w środku nieco paryskiego powietrza. Miał to być prezent dla jego przyjaciela i patrona, Waltera C. Arensberga.
"Pomyślałem o tym jako o prezencie dla Arensberga, który miał wszystko, co można kupić za pieniądze. Więc przyniosłem mu ampułkę paryskiego powietrza" – miał stwierdzić Duchamp.
Inny artysta konceptualny poszedł o krok dalej. WłochPiero Manzoni w 1961 r. rozdzielił swoją kupę na 90 małych kawałków i każdy z nich wsadził do puszki. Dziewięćdziesiąt dzieł o nazwie "Gówno artysty" ("Merda d’artista") trafiło do kolekcjonerów na całym świecie.
Afery o powietrze w puszkach
Przypomnijmy, że niebywale poważne kontrowersje wzbudzało też puszkowane powietrze. W Wielkiej Brytanii wybuchła nawet afera, gdy okazało się, że pewna firma sprzedaje kornwalijskie powietrze w butelkach (za ponad 80 euro!), które faktycznie jest z Devon. Cóż, towar niezgodny z opisem...
Inna firma do dziś sprzedaje powietrze "mieszane". Na przykład "powietrze z Tokio" miało zostać pobrane z różnych miejsc, jak Shibuya Crossing, Tsukiji Fish Market i Roppongi Hills. Aha, dodają, że opakowanie ich produktu wytrzyma trzęsienie ziemi o magnitudzie 9,0.
Są i sprzedawcy, którzy przypisują swojemu powietrzu właściwości niemal magiczne. Jedno ma leczyć tęsknotę, inne pobudzać. Jest i firma, która spręża powietrze z Gór Skalistych i sprzedaje je w komplecie z inhalatorem. Ma mieć kolejne cudowne właściwości...
Inna firma sprzedaje "puszkowane powietrze", zysk zaś inwestuje w produkcję tanich masek antysmogowych. Ta przynajmniej ma jakiś zbożny cel.
To badziew, nie kupujcie tego
Nowe włoskie "powietrze znad Jeziora Como" wywołało kolejną dyskusję. Wiele osób przypomina, że tak naprawdę nie jest to gadżet ani oryginalny, ani fajny. Tak naprawdę to bezwartościowe coś, tania jednorazówka, która zawala stragany w każdej niemal turystycznej miejscowości. I służy do wyciągania pieniędzy od otumanionych turystów, którzy chcą przywieźć z wakacji "coś oryginalnego".
To od dawna oryginalne nie jest. Burmistrz miasteczka Como wolałby, gdyby turyści kupowali na przykład jedwabne szaliki, z których produkcji słynie ten region.
Podobna dyskusja powinna się też chyba odbyć w Polsce. Ciekawe, co by powiedzieli Włosi na widok ton chińskiej tandety na straganach w polskich miejscowościach turystycznych...