Nowy szef personelu Białego Domu – jeden z najważniejszych współpracowników Baracka Obamy – zaczyna swój dzień pracy od wysyłania maili już o 4.30 rano. Z pracy często wychodzi po 22.00, a sobotnie i niedzielne narady to norma. Czy w Polsce są politycy, którzy są gotowi na tak ciężką pracę?
Denis McDonough to jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Baracka Obamy i jedna z ważniejszych osób w Stanach Zjednoczonych. Ale na to zaufanie zasłużył sobie katorżniczą pracą. "Bloomberg" opisuje jak wygląda dzień pracy nowego szefa personelu Białego Domu (formalnie to odpowiednik szefa Kancelarii Prezydenta, ale jego znaczenie bardziej odpowiada szefowi Komitetu Stałego Rady Ministrów i szefowi Kancelarii Premiera). To on dba o skoordynowanie pracy departamentów (odpowiedniki naszych ministerstw), ułożenie dnia pracy prezydenta czy zorganizowanie spotkań prezydenta.
Szef personelu Białego Domu
Szef personelu kieruje pracami Urzędu Wykonawczego Prezydenta Stanów Zjednoczonych (…). Tym samym organizuje pracę najbliższego zaplecza politycznego i urzędniczego prezydenta. Jest jednym z najbliższych doradców szefa rządu i zarazem głowy państwa, często reprezentuje go także w kontaktach z parlamentem i departamentami. CZYTAJ WIĘCEJ
Jak relacjonuje Julianna Goldman, Denis McDonough zaczyna swój dzień pracy już o 4.30 rano (chociaż według niektórych to jeszcze noc) od odpowiadania na maile współpracowników i wysyłania im pierwszych wytycznych na rozpoczynający się dzień. Już o 7.45 trwa narada, w której analizuje się plan dnia prezydenta, sekretarzy oraz plan prac Kongresu. Czasami trzeba "gasić pożary", czasami wszystko idzie po myśli prezydenckiej administracji, jednak nigdy nie jest nudno. Szef personelu spotyka się z urzędnikami niższego szczebla, by poznać ich zdanie, a jednocześnie w każdej chwili musi być na zawołanie prezydenta. I o ile Barack Obama z biura wychodzi wczesnym wieczorem, McDonough rzadko kończy przed 22.00.
Donaldowi Tuskowi bliżej do Obamy, niż do McDonough'a. Tabloidy, ale czasem i poważne media, co jakiś czas wypominają szefowi rządu, że wyjeżdża z Warszawy w piątek około południa, a wraca w poniedziałek po południu, spędzając w Sopocie niemal cztery dni. Za rządowego prymusa w pierwszym rządzie PO uchodził Michał Boni. Jako szef doradców premiera był człowiekiem od zadań specjalnych, a jego największe dzieło to raport "Polska 2030".
Po objęciu specjalnie stworzonego Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji z Boniego uszło powietrze. Minister jest powszechnie krytykowany za brak zapowiadanych postępów w cyfryzacji, a jako symbol niepowodzeń przywołuje się kłopoty z siedzibą MAiC – resort wyprowadził się z budynków KPRM i MSW ponad rok po powstaniu. Podobnie złe recenzje dostał od Włodzimierza Cimoszewicza cały rząd Donalda Tuska. Były premier kilka dni temu ocenił obecną Radę Ministrów jako "leniwą".
Tytanami pracy nie są też pracownicy Kancelarii Prezydenta, co zapewne w dużej mierze wynika z pozycji głowy państwa w naszym systemie prawnym. W Pałacu Prezydenckim czas wydaje się płynąć wolniej, wszystko dzieje się spokojnie i bez pośpiechu. Prezydent nie ma zbyt wielkich ambicji w budowaniu prawa w naszym kraju, bo od kwietnia 2010 roku zgłosił zaledwie 11 projektów ustaw. Tymczasem przez niemal 5 lat jego poprzednik zaproponował Sejmowi aż 47 projektów.
Znacznie łatwiej ukryć niską aktywność posłom, których jest przecież 460. W Sejmie jest tyle komisji i podkomisji, interpelacji, wniosków i projektów, że nie da się kontrolować ich jakości, bo przecież nie o ilość chodzi. – Najwięcej czasu pracy posłowie poświęcają na posiedzenia komisji i podkomisji – relacjonuje doświadczona korespondentka sejmowa. – Tych posiedzeń odbywa się kilkadziesiąt w miesiącu i wymagają one dużego zaangażowania. Jednak ci, którzy najbardziej poświęcają się pracy nie są zbyt aktywni medialnie. I odwrotnie – najbardziej aktywni medialnie raczej nie wyróżniają się pracą w komisjach czy liczbą interpelacji – ocenia dziennikarka.
Jej zdaniem statystyki dobrze oddają zaangażowanie polityków w sprawowanie mandatu. – Posłowie nie przychodzą do dziennikarzy i nie chwalą się jak wiele czasu zajmuje im zajmowanie się problemami obywateli, ale warto spojrzeć kto ma ile interpelacji. Zapewne w ich tworzeniu pomagają asystenci, ale nie jestem w stanie stwierdzić w jakim stopniu. Nie mamy dostępu do takiej kuchni – przyznaje nasza rozmówczyni.
Jak relacjonuje reporterka po politycznym awansie o swoim zapracowaniu kilka razy dziennikarzom miał opowiadać Janusz Piechociński. – Minister kilka razy przyszedł do naszego stolika dziennikarskiego i mówił nam, że przyjeżdża do ministerstwa pierwszy a wyjeżdża ostatni. Nie wiadomo tylko ile czasu zajmuje mu bogata aktywność medialna, udział w panelach dyskusyjnych i konferencjach branżowych, a ile rzeczywista praca – zauważa rozmówczyni naTemat.
O pracy ministra Piechocińskiego wiele można dowiedzieć się z jego bloga, na którym niemal codziennie publikuje podsumowanie dnia. I o ile zdarzają się takie dni jak ten, kiedy polityk od 8.30 do 19.00 spotyka się z przedsiębiorcami, politykami i ekspertami, to nie zawsze jego dzień jest tak merytoryczny. Piechociński skrupulatnie dyskontuje zainteresowanie mediów, jakie wywołała jego wygrana w wyborach na prezesa PSL. Dlatego mieliśmy trwający kilkanaście dni serial pt. "Piechociński zostanie ministrem, czy nie?". W tym czasie polityk potrafił odwiedzić trzy programy telewizyjne w ciągu godziny ("Gość Wydarzeń w Polsat News o 19.15, "Fakty po Faktach" w TVN24 o 19.25 i "Minęła 20" w TVP Info).
Sporym zainteresowaniem mediów – także zagranicznych – Piechociński cieszył się po wejściu do rządu. Skutkiem tego jest plan dnia przypominający ten z 25 lutego 2013 roku. Jak wynika z planu większość dnia zabrały ministrowi wywiady i oficjalne uroczystości, z których jednak nie wynikły żadne inicjatywy polityczne, takie jak projekt ustawy czy nowa umowa biznesowa.
Jeszcze jako poseł Piechociński zbierał dobre recenzje. Wydaje się, że awans na stanowisko ministra uniemożliwia wysoką aktywność w Sejmie. Jednym z lepiej ocenianych i pracowitych ministrów był Krzysztof Kwiatkowski. Dawniej szef resortu sprawiedliwości, teraz poseł. – Najwięcej czasu zabiera mi przygotowanie się do posiedzeń komisji, szczególnie tej, którą prowadzę, czyli komisji kodyfikacyjnej – mówi Kwiatkowski.
Kwiatkowskiego zaliczono do dziesiątki najlepszych posłów w 15. edycji rankingu tygodnika "Polityka". – Przygotowanie się do jednego posiedzenia to nawet kilka godzin pracy nad dokumentami. Muszę przeczytać projekty ustaw, zapoznać się z analizami Biura Analiz Sejmowych i opiniami ekspertów. Jestem w trzech komisjach, więc to naprawdę sporo czasu. Poza tym na każdym posiedzeniu Sejmu głosujemy głosujemy około 20 ustaw. Nie jestem w stanie przeczytać wszystkich – analizuję tylko te, które mogą wywołać kontrowersje oraz wszystkie, które dotyczą mojej specjalizacji, czyli prawa – wyjaśnia polityk.
Zdaniem Kwiatkowskiego dużą rolę w jego pracy odgrywają pracownicy jego biura. – Szef biura oraz asystenci pomagają mi w merytorycznej pracy. Wszyscy oni albo skończyli prawo, albo są w trakcie studiów. Poza tym w sekretariacie komisji kodyfikacyjnej, którą kieruję są dwie pracownice, które mi pomagają – mówi polityk.
Dodatkowy czas poświęca na przygotowanie interpelacji i spotkania z wyborcami w swoim okręgu. – Dostaję masę zaproszeń, szczególnie na uniwersytety, ale jestem w stanie pozytywnie odpowiedzieć tylko na te z mojego okręgu. Wiele czasu absorbuje moja praca w Krajowej Radzie Sądownictwa, do której wydelegował mnie Sejm. Posiedzenia z reguły są co dwa tygodnie i trwają po kilka dni – wyjaśnia Kwiatkowski.
Jednak nawet te zajęcia są mniej obciążające niż kierowanie resortem. – Kiedy byłem ministrem sprawiedliwości często przychodziłem do pracy przed 8 rano, a wychodziłem grubo po północy. Także kiedy byłem asystentem premiera Buzka szef pracował od rana do nocy. Dziś tryb mojej pracy jest trochę inny, bo pracuję dużo z dokumentami, a to mogę robić w domu. Ale i tak moja żona wolałaby, żebym poświęcał na to mniej czasu – przyznaje poseł PO.
Nasz rozmówca krytykuje też posłów, którzy poza sprawowaniem mandatu łapią się także innych prac np. wykładają na uczelni. – To tak absorbujące zajęcie, że byłbym nieuczciwy wobec wyborców poświęcając czas na inne rzeczy. Dlatego też wziąłem urlop bezpłatny w pracy i poświęcam się w pełni pracy posła – deklaruje Kwiatkowski.
Podobnie robi wielu polityków, choć już u urzędników takiego zaangażowania i poświęcenia próżno szukać. – W ministerstwie sprawiedliwości potrafiliśmy pracować do późnych godzin nocnych i wtedy oczywiście personel zostawał, ale trzeba było płacić za nadgodziny, co narażało budżet na dodatkowe koszty – mówi Andrzej Dera z Solidarnej Polski, jeden z dziesięciu najbardziej pracowitych posłów. – Top 10 pokazuje, że są politycy, którzy potrafią poświęcić się pracy, ale to zależy od ich charakteru – ocenia.
Według powszechnej opinii, do której przyłącza się poseł Dera, tytanem pracy był Przemysław Gosiewski. – Kiedy był szefem klubu PiS przychodził do pracy przed 7, wychodził późno po północy. Kiedy został szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów pracował jeszcze więcej. A co ważniejsze wszystko doskonale ogarniał. Kiedyś poprosił mnie o opracowanie 6 czy 7 tematów, ale nic sobie nie zapisał. Więc kiedy po jakimś czasie spytał mnie o postęp prac opowiedziałem mu o 4, które przygotowałem licząc, że zapomniał o reszcie. Ku mojemu zdziwieniu nie zapomniał – relacjonuje Andrzej Dera.
Polityk podaje ile czasu potrzebuje na poszczególne przejawy poselskiej aktywności. – Kiedy jestem wnioskodawcą i odpowiadam za przygotowanie ustawy, to nawet nie liczę czasu, bo to dziesiątki spotkań i analiz potrzebnych by wszystko zrozumieć. Takie zadanie zajmuje zdecydowanie najwięcej czasu. Kiedy z kolei mam reprezentować Sejm przed Trybunałem Konstytucyjnym, potrzebuję kilkudziesięciu godzin w papierach, by się przygotować – mówi polityk, który ma na swoim koncie kilkadziesiąt rozpraw w Trybunale Stanu. Znacznie mniej zabiera wypracowanie stanowiska komisji, bo według relacji Dery to od kilku od kilkunastu godzin.
Jednak to chlubne wyjątki. Niektórych posłów ciężko spotkać nad dokumentami. O wiele łatwiej przychodzi im praca przed kamerami. Tam jednak nie powstała żadna nowa ustawa. A od tego przecież są posłowie.