Sąsiad Andrzeja Dudy o niebezpiecznym incydencie. Tak miała zareagować SOP
Tomasz Drwal, Andrzej Duda Fot. YouTube / Tomasz Drwal; Artur Barbarowski/East News
Reklama.

"Czy prezydent Andrzej Duda jest właściwie chroniony? Czy państwo nas obroni, czy jesteśmy zdani tylko na siebie samych?" – tak poważne pytania stawia w jednym ze swoim najnowszych filmów Tomasz Drwal.

Chodzi o zdarzenie, do którego doszło w nocy z piątku na sobotę 11 stycznia. Na budynek, w którym mieszka Drwal z rodziną, silny wiatr powalił drzewo. Okazuje się, że sąsiadem byłego zawodnika MMA jest też Andrzej Duda.

"Nie domyślili się, że powinni zareagować"

Drwal o tej sytuacji opowiedział dokładniej w rozmowie z Interią. Nie ukrywał swojego zdziwienia zachowaniem Służby Ochrony Państwa.

– Huk był taki, że ludzie obok słyszeli. Przeraziło mnie, że nikt z ochrony prezydenta nawet się nie zorientował. Wypadałoby, żeby ochroniarze głowy państwa chociaż zapytali, czy coś się stało, czy trzeba pomóc. A oni nawet kiedy zmieniali się rano nie zauważyli, że to drzewo jest oparte o dom! – relacjonował.

Jak dodał, po straż pożarną też dzwoniła jego żona. – Nie domyślili się, że powinni zareagować – stwierdził i dodał jeszcze, że "ci faceci nie pilnują pociągów przed grafficiarzami, tylko mają zapewnić bezpieczeństwo jednemu z najważniejszych ludzi w kraju".

Dalszy ciąg artykułu pod naszą zbiórką – pomóżcie seniorom razem z nami!

Na tym jednak nie koniec, ponieważ później miało dojść jeszcze do spięcia z ekipą remontową.

– Widzieli, że dziewczyna była sama z dwójką maluchów. W niedzielę blokowali ekipę, która miała zabezpieczyć nasz wspólny dach. Nie chcieli wpuścić tych robotników, bo prezydent spał. Zresztą, prezydent nie wiedział. W końcu się do niego dodzwoniłem. Przyznał, że dostał zdjęcie od... sąsiada. Zadzwonił błyskawicznie na stróżówkę, a ochroniarze mu powiedzieli, że nic się nie stało – opowiadał.

Na pytanie o to, czy zamierza podjąć jakieś kroki w tej sprawie, Tomasz Drwal odpowiedział: "Będę robił swoje. Mój mecenas poinformuje ich o moich krokach". Dodajmy, że dziennikarze Interii skontaktowali się z przedstawicielami SOP ws. opisanego incydentu, jednak nie dostali odpowiedzi.

Czytaj także: