Marek Migalski wycofuje się z bloga z powodu chamstwa w sieci. Wcześniej podobne przesłanki kierowały Zbigniewem Hołdysem, kiedy ten deaktywował konto na Facebooku. Debata z internautami faktycznie już nie ma sensu, a blogowanie się skończyło?
Przez "chamstwo i wulgarność", które panuje na platformie, europoseł Marek Migalski zrezygnował z bloga w Salonie24. Zdaniem Migalskiego, masowość internetu zaczęła go zabijać, a blogowanie, które miało być nową formą komunikacji okazało się ślepą uliczką. Jak przyznał, debata z internautami po prostu nie ma już sensu. Swój internetowy dziennik europoseł przenosi na własną stronę www i wyłącza możliwość ich komentowania.
"Tradycyjni" zginą
O tym, że w polskiej sieci źle się dzieje, wiele już napisano. Z badań przeprowadzonych w ubiegłym roku przez UPC wynika, że według internautów, aż 86 proc. komentarzy w internecie nacechowanych jest negatywnymi emocjami, wśród których najczęściej wymieniane to: złość i gniew. Nie brakuje też ostrych, krytycznych opinii. Jak wynika z analizy, negatywne emocje wylewają się z mediów społecznościowych, forów i pod tekstami w największych polskich portalach internetowych.
Przekonał się o tym między innymi Jarosław Kuźniar, prezenter TVN, który na antenie przyznał, że jeśli tysiąc osób wyśle e-mail z prośbą o usunięcie go z pracy, sam z niej zrezygnuje. Jak później przyznawał, wiele wiadomości, oprócz prośby o zwolnienie Kuźniara, zawierało też wulgaryzmy i groźby, które wypowiedziane nie przez internet uchodziłyby pewnie za karalne.
Z prowadzenia profilu na Facebooku po dyskusji wokół umowy ACTA zrezygnował też Zbigniew Hołdys. I choć ci, którzy prowadzili z nim wówczas dyskusję twierdzą, że muzyk po prostu nie mógł ścierpieć odmiennych zdań, Hołdys także zwracał w wywiadach uwagę, że zaskoczyła go skala chamstwa.
– Problem z internetem mają osoby, które zbudowały popularność w mediach tradycyjnych, kiedy komunikat był jednostronny. Dla nich przenosiny do internetu i konfrontacja z odbiorcą mogła być prawdziwym szokiem – mówi Konrad Traczyk, szef Social Hackers i twórca serwisu Fejs.pl. Nasz rozmówca podkreśla, że negatywne opinie były między ludźmi wymieniane zawsze. Nie zawsze były jednak słyszalne dla prowadzących programy. – Prawdopodobnie gdyby zebrać wszystkie wypowiedzi, które padają podczas oglądania "Faktów" i wysłać prezenterom, byłoby jeszcze gorzej – przekonuje.
Radiowęzeł
Zdaniem dr Jana Zająca, psychologa z UW i założyciela firmy Sotrender, argumenty o chamstwie w sieci pojawiają się wtedy, kiedy bloger po prostu nie ma już pomysłu, jak dalej prowadzić działalność, albo blogowanie zwyczajnie mu się znudziło i nie wie, jak inaczej ma uzasadnić to czytelnikom. – To łatwe uzasadnienie. Brzmi rozsądnie, można je w prosty sposób udowodnić. W ten sposób zachowało się już wiele osób – mówi.
Tomasz Machała, komentując na swoim blogu oświadczenie eurposła, porównał jego zachowanie do człowieka, który zaczyna nadawać w swoim domowym radiowęźle.
Zdaniem dr Jana Zająca takie zachowanie wcale nie świadczy o tym, że blogosfera się skończyła. Wręcz przeciwnie – ma się w Polsce coraz lepiej.
Podobnego zdania jest Konrad Traczyk. – Historia blogowania, vlogowania, czy używania nowoczesnych środków komunikacji do zaznaczania swojej pozycji w różnych obszarach dopiero się zaczyna. Dopiero teraz zaczynamy w pełni korzystać z pełnego wachlarza narzędzi – nie ma wątpliwości.
Traczyk przekonuje, że wiele dobrego przyniosło blogosferze weryfikowanie autorów komentarzy – czy to przez Facebooka, czy specjalnie zaprojektowane dla blogów platformy, takie jak Disqus.
Kochaj hejtera swego
Obrażanie się na internet będzie miało zdaniem Traczyka skutek odwrotny do zamierzonego. – To naiwność myśleć, że jeśli zamieścisz opinię na stronie, gdzie zostaną wyłączone komentarze [tak chce zrobić Marek Migalski – red.], dyskusja zniknie. Ludzie i tak będą komentowali, co on napisze. To zasłanianie sobie oczu. A do tego odbieranie sobie prawa do kontrolowania sytuacji. Europoseł nawet nie będzie wiedział gdzie i jak mówią o jego poglądach – przekonuje.
Inni specjaliści z branży przekonują, że zdecydowanie lepiej niż obrażać się na krytykujące nas w sieci osoby, jest nauczyć się ich wykorzystywać. Na przykład do poprawiania jakości swojej pracy. Tak zrobił Szymon Majewski, który po tym, jak przeprowadził się z ogólnopolskiej telewizji na YouTube, musiał zmierzyć się z głosami krytyki. Internauci wypominali mu między innymi brak naturalności. Majewski wyciągnął wnioski, a negatywne komentarze zaczął omawiać na vlogu. Wypuścił w ten sposób trochę powietrza z napompowanego przez lata popularności w tradycyjnych mediach balonika.
Dobrym wzorcem może być amerykański styl myślenia. Matt Asay z portalu readwrite.com twierdzi jednak, że żadna firma nie powinna się zbytnio martwić swoimi hejterami, bo – wedle starej zasady – nie ważne, jak, byle mówili. "Produkt nie mający hejterów jest skazany na upokorzenie i porażkę. Posunę się nawet do stwierdzenia, że sukces twojego produktu jest dodatnio skorelowany z ilością nienawiści skierowanej pod jego adresem" – napisał.
komentarz pod tekstem "Marek Migalski odchodzi z Salonu24"
W rozumieniu Migalskiego internetowe blogi miały się stać fasadą lansu i autokreacji. Okazało się, że jest inaczej. Internet bezlitośnie tropi i demaskuje kombinatorów czy oszustów. Na zdrajcę i złodzieja (304 euro) mówi "zdrajca i złodziej", a nie "Szanowny Panie Doktorze".
Przestałem jeździć metrem, bo inni pasażerowie brzydko pachną. Nie chodzę do kina, bo wszyscy jedzą popcorn, którego nie znoszę. Nie wychodzę na ulicę, bo mogę dostać w twarz. Nie wchodzę do internetu, bo może mnie w nim spotkać przykrość. Koszmarne są te czasy, w których wszyscy mogą wszędzie wejść, wszystkiego chcieć. I jeszcze każdy może coś powiedzieć, podczas gdy wcześniej mówić mogłem ja. CZYTAJ WIĘCEJ
komentarz pod tekstem "Marek Migalski odchodzi z Salonu 24"
Prawda jest taka, że żeby aktywnie udzielać się publicznie, trzeba być niesamowicie odpornym psychicznie. Może Pan Marek nie jest i jest internetem zwyczajnie zmęczony?