Pisaliśmy niedawno o pierwszym polskim przekładzie "Finnegans Wake" Jamesa Joyce'a. Najtrudniejszą książkę świata Krzysztof Bartnicki tłumaczył 10 lat. I miłość do niej mieszała się w tych latach z nienawiścią. Dokładnie to samo jest po jej wydaniu. Z tym że nienawiści do Bartnickiego było tak wiele, że tłumacz zawiesił spotkania z czytelnikami.
"Finnegans Wake", w polskim przekładzie "Finneganów Tren" to książka tak trudna, tak niezrozumiała, że niektórzy przypuszczają, że była po prostu żartem Jamesa Joyce'a i jest pozbawiona jakiejkolwiek, mającej sens treść. Bartnicki nie tylko włożył w nią dekadę życia, ale też wiele osobistych poświęceń.
W wywiadzie dla "Newsweeka" opisywał, jak tłumaczył powieść: "Postęp prac oceniałem nie w stronach, ale w liniach – pięć, sześć na godzinę; znane mi były frustracje, kiedy coś zatrzymywało w linii, jakiś wyjątkowo wredny wynalazek Joyce’a, którego nie mogłem ominąć. Potem musiałem nadrabiać czas, nie jeść obiadu albo nie widzieć się z dziećmi przez cały dzień."
Opisywał fizyczny ból, jaki odczuwał siedząc nad przekładem: "Nie wiedziałem, czy wolę weekendy, kiedy nie dzielę czasu na Joyce’owy i etatowy, czy ich nie znoszę, bo wtedy czuję wyraźniej, jak wszyscy wokół nie męczą się z "Finneganów Tren", a ja owszem."
Stosunki z żoną w tym czasie Bartnicki opisywał jako "wieloletnie kłótnie i wyrzeczenia". Nagrody się nie doczekał. Po ukazaniu się książki, przeraziła go internetowa reakcja na dzieło. Niektórzy oczywiście docenili dzieło życia, ale były też komentarze albo pełne niezrozumienia dla sensu tłumaczenia Joyce'a, albo wręcz odnoszące się do Bartnickiego z pogardą. Także do jego rodziny.
Krzysztof Bartnicki zrezygnował z części spotkań autorskich, które miały w całej Polsce promować jego dzieło. Stwierdził, że nie wie jak walczyć z internetowymi opiniami.
Przewrażliwienie? Niektórzy tak powiedzą. Psycholog społeczny Janusz Czapiński mówi, że dużo więcej: "W nim samym musiało już wcześniej pojawić się przeświadczenie, że może za dużo czasu mu ta praca zajęła, może za dużo poświęcił. Jeśli więc istniały nawet delikatne wewnętrzne wątpliwości, to kąśliwe uwagi najwidoczniej je spotęgowały" - tłumaczy Czapiński.
Krzysztof Bartnicki nie jest jedyną osobą, którą krytyczne opinie doprowadziły do zaniechania czegoś.
- Najczęściej zachowują się tak osoby popularne, które same odczuwają wątpliwości związane ze swoją działalnością. Krytyka wpisuje się w ich wewnętrzne rozterki. Niska samoocena i negatywne opinie ze strony internautów mogą spowodować u nich załamanie psychiczne - mówi Janusz Czapiński.
Pewna znana młoda aktorka do niedawna prowadziła swojego bloga na jednej z platform. Jeden z jej wpisów został tak mocno skrytykowany, że aktorka postanowiła zrezygnować z pisania.
Siatkarka Dorota Świeniewicz kilka lat temu oficjalnie zrezygnowała z występów w kadrze narodowej pod wpływem obraźliwych wpisów na jej temat. - Ile lat ma ta stara baba ze zmarszczkami i cellulitisem i tą brzydziejącą z solarium opalenizną? - pisano na forach.
37-letnia Świeniewicz, była mistrzyni Europy z 2005 roku, pisała w oświadczeniu, że nie jest wystarczająco psychicznie odporna, żeby znosić "maniakalne ataki i stres".
- Dla wielu korzystających z sieci nie ma tzw "świętych krów", osób wyłączonych spod krytyki. Wystarczy, że dana osoba jest obecna w przestrzeni publicznej. Często nie ma znaczenia czego dokonała - przekonuje Czapiński.
W realnym świecie łatwiej jest nam znosić sceptyczne uwagi. - W internecie trudniej jest nam się bronić. Inne są też okoliczności. Więcej jest świadków takiej krytyki zawartej w komentarzu ogólnodostępnym niż w normalnej rozmowie między ludźmi - uważa psycholog Barbara Stawarz.