"Nie pozwolimy, żeby egzaminy decydowały o naszej przyszłości". W czasie, kiedy polscy gimnazjaliści pisali swoje testy na koniec szkoły, to wideo wirusowo rozchodziło się po sieci. Kilka słów prawdy o systemie edukacji opartym na testach powinno być przestrogą dla tych, którzy za chwilę usiądą nad arkuszami maturalnymi i kubłem zimnej wody dla decydentów polskiego systemu edukacji.
Nastolatek i jego matka stoją naprzeciwko siebie, prawdopodobnie po kolejnej wywiadówce. On pyta ją, dlaczego musi uczyć się tych wszystkich przedmiotów, które prawdopodobnie nigdy nie przydadzą mu się w życiu. Ona patrzy na niego spod oka i wzdycha: dobre wykształcenie da ci dobrą pracę. A te przedmioty dadzą ci dobre wykształcenie. My nigdy nie mieliśmy tak wielkich możliwości, kiedy ja byłam młodsza. Nastolatek odpowiada: ale ty miałaś szesnaście lat dawno temu. Ona tylko się denerwuje, łapie go pod ramię i prowadzi do samochodu.
Rozmową, którą zna chyba każdy nastolatek rozpoczyna się jeden z najczęściej oglądanych filmów ostatnich dni. Brytyjski poeta Suli Breaks podsumował w nim wszystkie grzechy edukacji opartej na testach. Zabijanie talentu jednostki, kreatywnego myślenia i złe przygotowanie do rynku pracy, o których wspomniał to problem każdego, kto od wczesnego dzieciństwa musi wypełniać testy, by przejść dalej. Problem, który w Polsce będzie się pogłębiał, jeśli nie zmienimy systemu sprawdzania wiedzy.
Odwołania
Gimnazjaliści, którzy dziś skończyli pisać testy, od dziecka słyszeli, że muszą dobrze przygotować się do egzaminów, które kończą ich edukację. Podobnie, jak ci, którzy po weekendzie majowym przystąpią do matur. Dobrze zdane egzaminy mają zapewniać wstęp do dobrego liceum, a później na dobre studia. Tak przynajmniej straszy się abiturientów.
Na pytanie, czy jakikolwiek egzamin wpłynął znacząco na twoje przyszłe koleje edukacji, ci, którzy najważniejsze szkolne testy mają już za sobą, odpowiadają jednak uśmiechem.
Karolina (wykształcona już po reformie oświaty): Egzaminy? Nic to nie zmieniło w moim życiu, dostałam się, gdzie chciałam. W sumie po tej pierwszej fali przyjęć, każdy dostał się, gdzie chciał - wystarczyło złożyć podanie do wymarzonej szkoły i w wakacje donieść papiery - zazwyczaj dopisywali do klas.
Rafał (właśnie kończy studia w Warszawie, licencjat robił na Podkarpaciu): Wyniki matury są ważne, ale prawie równie ważne jest pisanie odwołań od wyników. Ja uniosłem się honorem, i nie pisałem, ale jak zobaczyłem gdzie podostawali się znajomi z dużo gorszymi wynikami niż mój… W procesie rekrutacyjnym jest takie zamieszanie, że tylko ci najlepsi dostają się od razu, potem to już jest nie wynik, ale łut szczęścia.
Noela (dziś specjalista w zakresie żywienia): Moje wyniki na świadectwie maturalnym mają znaczenie społeczne – jak ktoś je znajdzie to się ze mnie śmieje.
Nie dostałem się. I co?
Wielu rodziców i nauczycieli, tak jak matka z filmu nagranego przez Suli'ego Breaksa, przekonuje egzaminowanych uczniów, że bez porządnych wyników na egzaminach nigdy nie znajdą dobrej pracy. Ci, którzy spoglądają na to z perspektywy rozprawiają się i z tym mitem:
Kamil (drugi rocznik reformy oświaty, pracuje w marketingu): Nie dostałem się na prawo, poszedłem na politologię, po której robię coś zupełnie z kierunkiem niezwiązanego.
Kamila (zdawała starą maturę, dziś odpowiada w firmie za kontakty międzynarodowe): Na pewno rola matury i tym podobnych egzaminów jest mniejsza, niż ta przypisywana przez rodziców i nauczycieli. Moje świadectwo maturalne leży sobie w teczce i po opuszczeniu przeze mnie liceum nikt nigdy się ocenami na nim nie interesował.
Michał (także stara matura): Kiedy byłem w liceum bardzo chciałem zostać dziennikarzem. Zdawałem na UW na dziennikarstwo (wtedy zdawało się jeszcze egzaminy na studia) Chodziłem więc rok na kursy, w bólu okrutnym (były w weekendy o 8 rano). Dodatkowo korki z historii. Rezygnowałem z imprez i pilnie się uczyłem. I co? I nie zdałem. Dostałem jakieś punkty w stylu 8/100. Nie mam pojęcia dlaczego, ale miałem wtedy straszne poczucie klęski. No ale w końcu poszedłem gdzie indziej, a dziennikarzem, zostałem.
System edukacji i egzaminów wspomina źle także Szymon Majewski, który zresztą po tym, jak odniósł sukces w telewizji wspiera swoim wizerunkiem przedsięwzięcia edukacyjne:
Fragment wywiadu z Szymonem Majewskim
źródło: dziecisawazne.pl
- "Majewski nie rokujesz” – często to słyszałeś?
- W liceum przez 4 lata to była taka mantra, którą śpiewała mi wciąż jedna z nauczycielek… Przewijało się to cały czas. Może nie byłem jakimś szczególnie niegrzecznym uczniem, ale nie potrafiłem się uczyć. CZYTAJ WIĘCEJ
Ważniejsze, niż się wydaje
Choć podobne wypowiedzi nastrajają optymistycznie, nieco innego zdania na temat istotności egzaminów jest Dorota Obidniak, członkini Związku Nauczycielstwa Polskiego i ekspertka edukacyjna Kongresu Kobiet. Jej zdaniem przyjęty przez nas system testów nie ma co prawda wyraźnych konsekwencji dla jednostki, ale dla społeczeństwa jak najbardziej. Choćby dlatego, że pogłębia podział na bogatych i biednych.
– Ci, którzy uczyli się w dobrych szkołach mogą nie widzieć tej zależności. Właśnie dlatego, że testy wykluczyły innych, pochodzących z biednych rodzin, mniej zdolnych – mówi. – To działa w ten sposób: szkoły dostają informację, że wymaga się od nich jak najlepszego przygotowania uczniów do egzaminów. Na tej podstawie znajdują się na konkretnych miejscach w rankingu edukacji. Nikt nie patrzy, jaką pracę wykonali nauczyciele, jakie postępy zrobili uczniowie. Automatycznie szkoły starają się przyjąć jak najlepszych, bo lepiej jest mieć stajnię wyścigowych rumaków, niż młodych koni, z których jeszcze nie wiadomo, co wyrośnie. O tych drugich mało kto się martwi, bo wspieranie najsłabszych nie przynosi żadnych wymiernych profitów – przekonuje.
Drugą rzeczą, którą zauważa Dorota Obidniak, jest fakt, że szkoły przygotowują tylko do rozwiązywania testów, a coraz mniej skupiają się na wiedzy. Tu z kolei kryje się nieprzygotowanie do pracy, na które pomstują właściciele firm.
– Efektywnym rozwiązaniem byłoby na przykład robienie badań umiejętności, zamiast wszechobecnych egzaminów – proponuje Obidniak. – Można by też przyjrzeć się systemowi holenderskiemu. Tam uczeń zdaje maturę z 10 przedmiotów przez 2 lata. Kilka egzaminów odbywa się tylko w szkole, kilka jest zewnętrznych. Suma daje ocenę.
Wydaje się, że w świecie opartym na testach nie można zapominać też o jeszcze jednej istotnej rzeczy, która ukryta jest w haśle brytyjskiego poety. "Nie pozwolę, żeby egzamin decydował o mojej przyszłości". Czyli biorę sprawy we własne ręce i nie zdaję się tylko na system edukacji.