Brak wyobraźni polskich polityków sprawił, że nowelizując kodeks karny pozwolili, by prawie bezkarnie można było w Polsce handlować noworodkami. Internet pełen jest więc dziś ogłoszeń ciężarnych kobiet, które zdrowe dziecko oferują już za 2 tys. zł. Na ten niezwykle atrakcyjny rynek coraz częściej wchodzą jednak pośrednicy. Lekarze, czy prawnicy za pomoc w dzikiej adopcji potrafią wyciągnąć nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Skoro nie ma przepisów czegoś zabraniających, nie ma i przestępstwa, gdy do pewnych nieprzewidzianych przez prawo wydarzeń dochodzi. Z tej prostej zasady szczególnie chętnie korzystają handlarze... dziećmi. Jak donosi najnowszy "Newsweek", wystarczy kwota rzędu zaledwie 2 tys. zł, by móc zamówić sobie noworodka. Wszystko zupełnie legalnie.
"Newsweek" opisuje, jak więc w związku z dość poważną luką w polskim prawie rozwija się biznes oparty na zamawianiu noworodków, niczym zwykłej usługi. Jedna z kobiet opisywanych przez dziennikarzy tygodnika oferuje noszone w swoim brzuchu dziecko za aż 6 tys. zł, jednak zaznacza też, że nie ma problemu ze sprzedażą ratalną. Po porodzie odda swoje dziecko w zamian za kilka miesięcznych rat w wysokości 1,5 tys. zł.
Handel internetowy
Myli się ten, kto sądzi, że tego typu interesy załatwia się gdzieś w podziemiu. Dziennikarze z łatwością znaleźli dzieci na sprzedaż korzystając po prostu z wyszukiwarki. Potencjalni kupcy szukają tego typu ofert wpisując frazy mówiące o dzieciach potrzebujących miłości itp. Zwykle znajdują się one w serwisach ogłoszeniowych w dziale "oddam/sprzedam".
Wiele handlujących swymi dziećmi kobiet robi to, by nie prowadzić wielodzietnej rodziny. Tak czyni opisywana przez "Newsweek" 19-latka, która czeka już na trzecie dziecko w swoim życiu. I chce je sprzedać, ponieważ mieszka z dwójką pozostałych dzieci i mężem w jednym ciasnym pokoju warszawskiej kamienicy. Tego typu problemy zmuszają też przyszłe matki planujące szybką sprzedaż noworodka do życia w ciągłym ukryciu przez kilka ostatnich miesięcy ciąży. Nikt z otoczenia nie może przecież zobaczyć, że oczekiwane dziecko nagle zniknęło.
Tak wpadło przecież już sporo par, które sprzedawały i kupowały dzieci. Dziennikarze "Newsweeka" przeanalizowali jednak wyroki, które sądy wydają w takich przypadkach i trudno się dziwić, że mało kogo one odstraszają od popełnienia podobnego czynu. O wysokich karach mówi się w mediach wówczas, gdy śledztwo toczy się w prokuraturze i śledczy żądają wymiaru kary jak za handel ludźmi. Sąd skazuje tymczasem na kilka lat pozbawienia wolności, często w zawieszeniu.
Wszyscy są bezkarni
Kolejny raz zawiedli polscy ustawodawcy. Wśród autorów nowelizacji kodeksu karnego sprzed trzech lat zabrakło bowiem prawników na tyle wybitnych, by przewidzieć, że na świecie (i w Polsce też) często ludzie kupują maleńkiego człowieka, by go po prostu wychowywać. Tymczasem handlem ludźmi w polskim prawie jest tylko i wyłącznie czyn związany ze sprzedażą i kupnem człowieka w celu wykorzystywania do pracy, żebractwa, prostytucji, czy też pornografii. Zdesperowane kobiety w ciąży i bezdzietne pary niczego takiego przecież nie czynią.
Jak piszą dziennikarze tygodnika, politycy ani przez chwilę nie słuchali podczas nowelizowania kodeksu karnego działaczy społecznych, którzy ostrzegali, że na nawet tysiąc adopcji rocznie odbywa się w naszym kraju na dziko i za pieniądze. Skala tego zjawiska wbrew pozorom jest więc całkiem spora. – Rzadko wychodzi na jaw, że ktoś dał lub ktoś wziął pieniądze za dziecko. Nikt przecież nie chce się do tego przyznać – mówi "Newsweekowi" Beata Dołęgowska, prezes Fundacji Dziecko–Adopcja–Rodzina. Jej zdaniem, coraz więcej pragnących dziecka Polaków decyduje się dziś po prostu na jego zakup.
Rynek się zmienia
Dotąd większość interesów na polskim rynku noworodków była prowadzona między kupującym i sprzedającym. Biznes okazuje się jednak tak dobry, że teraz zaczyna pojawiać się też coraz więcej pośredników. Głównie lekarzy i prawników. Działacze pomagający matkom i kobietom ciężarnym tłumaczą, że szczególną uwagę należałoby zwrócić na położników przyjmujących za darmo i prawników oferujących darmową pomoc matkom w trudnej sytuacji życiowej.
Takie działanie podlega już znacznie bardziej surowej karze niż ta, na którą sąd może skazać prawdziwych rodziców i tych, którzy dziecko sobie kupili. Pośrednicy potrafią jednak zarabiać na handlu marzeniami o rodzicielstwie o wiele większe stawki, więc i to ryzyko mają wkalkulowane. Jedna z kancelarii, którą interesuje się ostatnio prokuratura za kontaktowanie ciężarnych chcących oddać dziecko i bezdzietnych rodziców inkasowała nawet 50 tys. zł. Dziś prawnik (dawny doradca ministra spraw wewnętrznych), którego ścigają śledczy twierdzi jednak, że wszystkie pieniądze szły na utrzymanie ciężarnych kobiet, które chciały oddać dzieci do adopcji i jego kancelaria nie czerpała z tego żadnych korzyści majątkowych.