Unia Europejska pracuje nad przepisami, które mają lepiej chronić naszą prywatność w sieci i ukrócić proceder wykorzystywania naszych danych do takiego dopasowywania ofert, by wyciągnąć z nas jak najwięcej pieniędzy. Jednak próżno szukać przejawów takiej aktywności obywateli, jaką wywołały prace nad ACTA. A stawka jest równie wysoka, jeśli nie większa.
Każdy nasz krok w internecie zostawia po sobie ślad, który jest skrzętnie zapisywany przez serwisy
internetowe. Na podstawie tej historii tworzą sobie one obraz użytkownika i na jego podstawie proponują mu akurat tę usługę, która odpowiada jego wcześniejszym poczynaniom w sieci. Dzięki temu ich biznes jest znacznie bardziej dochodowy, a internauci dostają usługi lepsze jakości – tak przynajmniej przekonują przedsiębiorcy internetowi. Jest też druga interpretacja – przez dopasowanie ofert do naszej historii stajemy się
zakupowymi niewolnikami. Aby nas przed tym bronić UE chce ograniczyć możliwość "profilowania" internautów – pisze "Gazeta Wyborcza".
Po masowych protestach podczas prac nad ACTA nie ma nawet śladu. To zapewne dlatego, że wtedy internauci mogli łatwo policzyć, ile stracą przez ukrócenie wymiany plików w sieci. Tymczasem koszty, jakie ponoszą przez podsuwanie im pod sam nos trafiających w punkt ofert nie są już tak łatwe do oszacowania. A dla wielu firm z branży to podstawa biznesu.
Pisaliśmy w naTemat o praktykach sklepów internetowych, które oferują wyższe ceny tym, którzy mają droższe komputery i w przeszłości kupowali drogie produkty.
Jeśli kupujemy bilety lotnicze bezpośrednio w tanich liniach, niestety, musimy liczyć się ze zmieniającymi się cenami. Podczas kupowania może się okazać że to, co kosztowało przed chwilą 100 złotych, teraz jest już dwa razy droższe. Dzieje się tak, ponieważ ceny tanich biletów ciągle się zmieniają, to raz. Dwa – gdy np. system widzi, że jesteśmy zainteresowani wyjazdem w konkretnym terminie, podniesie ceny biletów na te daty, bo już wie, że możemy wyjechać tylko wtedy.